Przegląd prasy

Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 02 27

Spis treści
Prawnik i fryzjer muszą wydać paragon 1
W Brukseli i w Warszawie 2


Prawnik i fryzjer muszą wydać paragon
maj 27-02-2015, ostatnia aktualizacja 27-02-2015 06:45
Od najbliższej niedzieli przedstawiciele kilku kolejnych profesji będą musieli korzystać z kas fiskalnych bez względu na wartość sprzedaży na rzecz konsumentów.
To skutek obowiązującego już rozporządzenia ministra finansów w sprawie zwolnień z obowiązku prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kas rejestrujących. Właśnie dobiega końca okres przejściowy na instalację kas fiskalnych dla podatników, którzy korzystali ze zwolnienia z obowiązku wydawania paragonów ze względu na wartość sprzedaży na rzecz osób fizycznych nieprowadzących firmy. Limit ten wynosi 20 tys. zł rocznie, a w razie prowadzenia działalności przez część roku liczy się go proporcjonalnie.
Minister poszerzył listę usług, do których nie stosuje się kwotowego limitu. Oprócz taksówkarzy kasy kupić muszą mechanicy samochodowi, w tym świadczący usługi wulkanizacyjne, wymiany opon oraz badań i przeglądów technicznych, prawnicy i doradcy podatkowi, fryzjerzy i kosmetyczki oraz zakłady gastronomiczne, zarówno stacjonarne, jak i świadczące usługi cateringu. W kasy muszą się też zaopatrzyć sprzedawcy perfum i wód toaletowych.
Podatnicy nie skorzystają już też ze zwolnienia z obowiązku wydawania paragonu, gdy sprzedaż była dokumentowana fakturą, a przedsiębiorca dokonał maksymalnie 50 takich transakcji z maksymalnie 20 klientami.
Do wyboru pozostaje więc albo rezygnacja ze współpracy z osobami nieprowadzącymi firmy, albo zakup kasy.
W tym drugim przypadku przedsiębiorcy mogą skorzystać z ulgi. Podatnicy, którzy zaczynają używać kas w obowiązujących terminach, mogą odliczyć od podatku 90 proc. ceny zakupu netto, nie więcej niż 700 zł. Za zbliżone kwoty można kupić takie urządzenie, więc sam zakup nie musi się wiązać z nadszarpnięciem budżetu firmy.
Podatnicy powinni wykazać kwotę do odliczenia w deklaracji VAT składanej za okres rozpoczęcia używania kasy lub w jednej z dwóch kolejnych deklaracji. Przedsiębiorcom zwolnionym z VAT przysługuje natomiast zwrot wymienionej kwoty, w terminie 25 dni od dnia złożenia stosownego wniosku zaadresowanego do naczelnika urzędu skarbowego.
Zgodnie z art. 111 ust. 2 ustawy o VAT, gdy podatnik pomimo obowiązku nie używa kasy fiskalnej, naczelnik urzędu skarbowego lub organ kontroli skarbowej ustala za okres do momentu rozpoczęcia używania kasy dodatkowe zobowiązanie w wysokości 30 proc. VAT naliczonego przy nabyciu towarów i usług.
Nie dotyczy to osób fizycznych, które za ten sam czyn odpowiadają z kodeksu karnego skarbowego. Takim osobom grozi grzywna za wykroczenie lub przestępstwo skarbowe w wysokości co najmniej 175 zł.
podstawa prawna: rozporządzenie ministra finansów z 4 listopada 2014 r. DzU z 7 listopada, poz. 1544
Rzeczpospolita

W Brukseli i w Warszawie
Prawnik, Gazeta Prawna, 27 lutego 2015 r.
Wśród polityków europejskich zaczyna przeważać pogląd, że zastosowanie mediacji w Unii Europejskiej jest niewielkie i należy wprowadzić ,,poprawki” do obowiązującej dyrektywy o niektórych aspektach mediacji cywilnej i gospodarczej z 2008 r. Dlatego zwrócono się do ponad 800 ekspertów z wszystkich 28 krajów członkowskich o rekomendowanie rozwiązań. Wczoraj europarlamentarzyści otrzymali te rekomendacje w formie raportu.
W Polsce zaś kilka dni temu został opublikowany projekt ustawy o wspieraniu polubownych metod rozwiązywania sporów. Trwają właśnie konsultacje. Być może warto, by ci, którzy w konsultacjach biorą udział, poznali treść raportu, o którym wspomniałem wcześniej. Bo napisanie krytycznej opinii jest najprostsze, owszem.
Nie jest tajemnicą, że wszelkie próby zmian (nie tylko legislacyjnych) zawsze natrafiają na opór. Zmiana jest bowiem czymś nowym, wprowadza niepewność co do przyszłości, często walczy ze stereotypami i niezbyt użytecznymi przekonaniami. Tym bardziej warto zastanowić się, czy „nasz” projekt jest zgodny z trendami europejskimi i czy jest nowoczesny.
Co więc jest w raporcie? Jakie zmiany legislacyjne proponuje 816 ekspertów?
Na czele zaleceń regulacji prawnych są, po pierwsze, zachęty finansowe dla stron, które zdecydowały się rozwiązywać spór w drodze mediacji, po drugie, obowiązkowe sesje informacyjne na temat korzyści z mediacji dla stron procesu sądowego, po trzecie, mediacje obowiązkowe w niektórych rodzajach spraw.
Skąd wzięła się ta ostatnia rekomendacja? Włoski wymiar sprawiedliwości jeszcze niedawno miał opinię najbardziej niesprawnego w Europie. O ile pamiętam, oczekiwanie na wyrok sądu trwało średnio ok. 2200 dni. W ramach reform wprowadzono obowiązkową mediację w niektórych rodzajach spraw. Ten odważny ruch spotkał się z protestami, lecz rząd konsekwentnie bronił swojej koncepcji. Dziś Włochy należą do czterech krajów europejskich (obok Wielkiej Brytanii , Holandii i Niemiec), w których występuje największa liczba mediacji sądowych.
Warty odnotowania jest też przypadek Niemiec, w których całkiem niedawno funkcjonowało powszechne mniemanie o sprawności systemu sądowego i zbędności jakichkolwiek reform. Obecnie, po wprowadzeniu ustawy o mediacji, Niemcy są w czołówce europejskiej krajów o największej liczbie mediacji sądowych.
A czy w polskim projekcie znajdziemy propozycje zawarte w europejskich rekomendacjach?
Projekt zakłada zarówno różnorakie zachęty finansowe dla stron, jak i dla pełnomocników procesowych. Znajdziemy w nim też prawo do nałożenia na strony obowiązku uczestnictwa w posiedzeniu informacyjnym. Jest zresztą wiele nowatorskich rozwiązań i będzie jeszcze niejedna okazja, aby o nich pisać.
Co wydarzy się dalej? Zarówno w przypadku „Rebooting the mediation directive” jak i projektu o wspieraniu polubownych metod rozwiązywania sporów zapewne głos zabiorą wszyscy ci, których one dotyczą. Oczywiste jest, że większość z nich nigdy mediacji nie „dotknęła” i z praktycznej strony jej nie zna. Tym bardziej konieczne jest, by poznali opinie ekspertów.
Ale warto też podkreślić, że zarówno polski projekt, jak i brukselski raport to walka o nowy model podejścia do rozstrzygania i rozwiązywania sporów. Model tańszy i sprawniejszy, który może zmienić dotychczasowy obraz wymiaru sprawiedliwości.
Maciej Bobrowicz
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 02


Spis treści
Ubogich trzeba wesprzeć także w wypełnianiu PIT 1
Ministerstwo Sprawiedliwości czy Inwigilacji 3
Sędziowie apelują do prezydenta o weto 5
Sąd: adwokat nie przeprosi za sadystę, kata i alkoholika 6
Chory psychicznie może sam wybrać adwokata 8
Przedsiębiorca się szkoli, fiskus ocenia 9
Nawet pensum nie pomaga 12
Zmiana szaty prawnej dłużnika nie ogranicza egzekucji 13


Ubogich trzeba wesprzeć także w wypełnianiu PIT
Paweł Rochowicz 01-03-2015, ostatnia aktualizacja 01-03-2015 18:08

źródło: 123RF
System bezpłatnej pomocy prawnej powinien objąć także sprawy fiskalne – uważa samorząd doradców podatkowych.
Nawet osoby mało interesujące się prawem na co dzień w marcu i kwietniu zwracają uwagę na przepisy podatkowe. Konieczność złożenia rozliczenia PIT do końca kwietnia sprawia, że niejeden się zastanawia, jak poradzić sobie nie tylko z tym zeznaniem, ale też z innymi sprawami fiskalnymi. Jeśli nie ma funduszy na fachowego doradcę, jego problemy mogą pozostać nierozwiązane.
Podatki to nie prawo?
Takim osobom mógłby już w przyszłym roku pomóc system bezpłatnej przedsądowej pomocy prawnej, który chce wprowadzić Ministerstwo Sprawiedliwości. Jednak projekt ustawy regulującej wsparcie prawne ubogich w art. 4 wyraźnie wyłącza z pomocy sprawy prawa podatkowego. W uzasadnieniu projektu czytamy, że taką pomoc zapewnia obecnie Krajowa Informacja Podatkowa (KIP). Jest to podlegający Ministerstwu Finansów system informacji udzielanych zarówno telefonicznie, jak i w formie pisemnych interpretacji prawa podatkowego.
Takie uzasadnienie nie przekonało jednak organizacji społecznych, które brały udział w konsultacjach projektu. Helsińska Fundacja Praw Człowieka zauważyła, że KIP działa głównie jako infolinia, czyli spełnia bardziej funkcję informacji niż pomocy prawnej. „Sprawy podatkowe są bardzo zawiłe i zasadna byłaby możliwość bezpośredniego kontaktu w celu uzyskania porady prawnej w zakresie rozwiązania konkretnego problemu" – podkreśla HFPC.
Podobnie twierdzi Stowarzyszenie Interwencji Prawnej. Zdaniem tej organizacji KIP nie gwarantuje pomocy i wsparcia w konflikcie z fiskusem. „Nie wydaje się celowe tak znaczne ograniczanie zakresu oferowanych usług, szczególnie w kontekście wyłączania prawa podatkowego, z uwagi na jego zawiłość i trudność w otrzymaniu nieodpłatnej porady od instytucji niezależnej od organów skarbowych – napisał do ministra sprawiedliwości prezes stowarzyszenia Witold Klaus.
Samorząd doradców podatkowych, świadom tych zawiłości, będzie dążyć, by ustawa obejmowała także prawo podatkowe. O skierowaniu odpowiedniego wniosku do ministra sprawiedliwości, uwzględniającego także pomoc świadczoną przez doradców, dyskutowano w ostatni piątek na posiedzeniu prezydium Krajowej Rady Doradców Podatkowych.
Nie wiadomo, czy rząd uwzględni taki postulat. W dotychczasowych pracach nad projektem zdarzyło się już jednak rozszerzenie listy podmiotów świadczących bezpłatną pomoc finansowaną przez państwo. Pierwotnie mieli się tym zajmować jedynie radcy prawni i adwokaci. Ostatecznie Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponowało, by 1/5 punktów pomocy, które powstaną na podstawie ustawy, prowadziły organizacje pozarządowe. Porad w nich będą udzielali adwokaci oraz radcy prawni, a nie pracownicy organizacji.
Doradcy pro bono
Obecnie potrzebujący mogą liczyć na bezpłatne porady podatkowe w ramach akcji pro publico bono, które organizował samorząd doradców podatkowych. Najbliższa, piąta już, edycja akcji jest adresowana przede wszystkim do osób niepełnosprawnych. W zasadzie odbędzie się 26 marca, choć niektóre regionalne oddziały samorządu przeprowadzą ją w innych terminach i potrwa dłużej. Przykładowo: na Mazowszu od 18 marca do 27 kwietnia, na Śląsku od 17 marca do 28 kwietnia, a w Małopolsce od 9 do 27 marca.
Dariusz M. Malinowski - wiceprzewodniczący Krajowej Rady Doradców Podatkowych
Liczne akcje bezpłatnych porad dla podatników prowadzone przez nasz samorząd cieszyły się sporą popularnością. To najlepszy dowód na to, że jest ogromne zapotrzebowanie na pomoc w tej dziedzinie prawa. Jest to o tyle istotne, że przepisy podatkowe często się zmieniają, a wiele osób za tymi zmianami nie nadąża. Dlatego chcemy wnioskować o uwzględnienie prawa podatkowego w projekcie ustawy, z zastrzeżeniem, by nie dotyczyło to aspektu działalności gospodarczej. Pomoc w sprawach podatków nie musi oznaczać uszczuplania dochodów państwa. Może być to przecież pomoc we właściwym wypełnieniu zeznania rocznego PIT, a to czasem może przynieść nawet dodatkowe dochody budżetowi.
Rzeczpospolita

Ministerstwo Sprawiedliwości czy Inwigilacji

Ewa Siedlecka, Gazeta Wyborcza 2015-03-02, ostatnia aktualizacja 2015-03-01 23:32:15
Gdzie jest granica, za którą obowiązek rządu zapewnienia obywatelom dostępu do sądu sprawnego zmieni się w pozbawienie ich prawa do sądu niezawisłego?
Dobrze by było, gdyby strażnik konstytucji, którym jest prezydent, przed podpisaniem nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych posłał ją do Trybunału Konstytucyjnego.

Apelują o to do prezydenta Fundacja Helsińska i sędziowie. Prezydent poprosił o opinię Krajową Radę Sądownictwa.

"Uchwalona przez Sejm ustawa zawiera rozwiązania, które wywołają kryzys w wymiarze sprawiedliwości, gdyż stawiają większość sędziów w upokarzającej sytuacji braku zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa" - tak zaczyna się apel sędziów do prezydenta, pod którym właśnie zbierają podpisy.

Nowelizacja odbierana jest przez sędziów jako kolejny krok do podporządkowania ich politykowi - ministrowi sprawiedliwości. Pod hasłem usprawniania działania sądów.

Pytanie: gdzie jest granica, za którą obowiązek rządu zapewnienia obywatelom dostępu do sądu sprawnego zmieni się w pozbawienie ich prawa do sądu niezawisłego?

Nowelizacja realizuje życzenie b. ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, który chciał mieć prawo osobistego żądania akt i wglądu do nich. Zażądał ich przy sprawie Amber Gold, a gdy się okazało, że nie nie jest to możliwe, stwierdził, że ma w nosie literę prawa. I zlecił nowelizację, którą właśnie uchwalono.

Wcześniej sam sobie dał dostęp do akt - rozporządzeniem. Trybunał Konstytucyjny uznał je za sprzeczne z konstytucją, bo rozporządzenie nie może zmieniać ustawy. Z tego powodu je uchylił i już nie zechciał się wypowiedzieć o dopuszczalności dostępu ministra do akt. Mimo że prokurator generalny na rozprawie argumentował, że to narusza zasadę niezależności sądów i niezawisłości sędziów. I mimo że minister ma pracujących w ministerstwie sędziów wizytatorów, którym może zlecić kontrolę akt, i nie tylko.

Dorwać sędziego online

Trybunał wspomniał jednak, że żądanie akt przez ministra "może wywoływać efekt mrożący dla sędziego, a co za tym idzie - wywierać choćby pośrednią presję na sposób rozstrzygnięcia rozpoznawanej przez niego sprawy".

Sędzia ma się czego bać, bo minister może przeciw niemu skierować wniosek dyscyplinarny. A obecna nowelizacja ustanawia nową karę dyscyplinarną: obniżenie wynagrodzenia zasadniczego sędziego o 5 do 15 proc. na czas od 6 do 24 miesięcy. Z zablokowaniem możliwości awansu. Można być ukaranym np. za przewlekanie sprawy.

Dziś minister rozlicza sędziów z "pokrycia wpływu". Co miesiąc prezesi sądów robią rozliczenia, jakie który sędzia ma "pokrycie". Jeśli niewystarczające, grozi to dyscyplinarką i obniżeniem oceny okresowej (wprowadzonej w 2011 r.), a to ma wpływ na awans.

Wszystko to niby dla ludzi - bo premier Tusk obiecał na początku tej kadencji, że postępowania sądowe ulegną skróceniu o pół roku. Tylko że nacisk na "pokrycie" sprawia, że dla sędziego bezpieczniej jest rozgrzebać każdą sprawę, zamiast wziąć się do jednej, wyznaczyć rozprawy dzień po dniu, szybko ją zakończyć i zabrać się do następnej. Nadzór ministra, zamiast przyspieszać postępowania, wprowadza chaos i nerwy. Żądanie akt i zaostrzenie kar może to spotęgować.

Ale minister wcale nie będzie musiał żądać akt, bo dostanie do nich wgląd online. Według nowelizacji (art. 174a par. 5) "Minister Sprawiedliwości ma dostęp do centralnych baz danych sądów i sądowych systemów teleinformatycznych". Te bazy to komplet informacji o sprawach toczących się i zakończonych w poszczególnych sądach. Nie tylko dane podsądnych i świadków, lecz także zeskanowane postanowienia, zarządzenia, protokoły rozpraw i wyroki. Teraz, kiedy wprowadzono elektroniczne protokoły rozpraw, nawet nie trzeba już ich skanować. I nie są to materiały - jak napisało Ministerstwo Sprawiedliwości w wydanym kilka dni temu oświadczeniu - "zanonimizowane". Anonimizacji podlegają tylko same wyroki, w wersji, w której są w ogólnodostępnej bazie orzecznictwa sądów.

Dorwać obywatela

A więc minister-polityk, który nawet nie musi mieć prawniczego wykształcenia, ma dostęp do najbardziej intymnych spraw obywateli, które wychodzą podczas rozpraw sądowych. To system elektroniczny, więc wyszukanie konkretnej osoby jest banalnie proste. Oczywiście minister nie będzie czytał akt dla rozrywki.

Ale to jak z amerykańskim systemem powszechnej inwigilacji PRISM: z tego, że agencja NSA przechwyciła i trzyma maile, SMS-y i rozmowy telefoniczne Kowalskiego, nie wynika, że którykolwiek funkcjonariusz pofatygował się, by je przeczytać. Ale zrobi to, jeśli z jakichś powodów Kowalski pojawi się w kręgu jego zainteresowania. Albo jeśli ktoś - np. polityczny przyjaciel ministra - złoży u niego takie zamówienie.

W 2006 r. pisaliśmy o tym, jak prokuratura w całym kraju na polecenie prokuratora krajowego przeszukiwała swoje akta, by sprawdzić, czy nie pojawiają się w nich nazwiska braci Merklów, którzy wytoczyli proces o zniesławienie ówczesnemu politykowi PiS Jackowi Kurskiemu. Teraz wystarczy, że minister wpisze nazwisko do systemu. Nikogo o nic pytać nie musi.

Minister ma tej bazy używać tylko do realizacji swoich uprawnień - kontroli sprawności działania sądów - i do kierowania wniosków o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego. Ale kto skontroluje, czy nie nadużywa tego prawa? W ustawie nie przewidziano żadnego sposobu rejestrowania, ile razy i w jakim celu minister zagląda do których akt. Nie przewidziano też żadnej zewnętrznej kontroli - choćby Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Ani nawet wydania przez samego ministra rozporządzenia regulującego taką kontrolę.

"Uważam, że minister, jeżeli otrzyma takie kompetencje, powinien z nich korzystać wyjątkowo powściągliwie" - odpowiedział minister sprawiedliwości Cezary Grabarczyk, gdy pytałam go w październiku zeszłego roku, czy nie zechce się wycofać z tego pomysłu ministra Gowina.

Nie ma sensu zakładać, że każdy minister będzie "powściągliwy". Konstytucja zakazuje gromadzenia przez władzę danych o obywatelu innych niż "niezbędne w demokratycznym państwie prawnym" i korzystania z nich.

Sędziowie protestują również m.in. przeciwko odebraniu im tzw. kilometrówek, czyli ryczałtu kosztów dojazdu do pracy w innej miejscowości. Dojeżdża ponad połowa sędziów rejonowych. A zgodzili się sądzić poza miejscem zamieszkania, bo mieli mieć na to ryczałt. Odebrano im więc to, co chroni zasada praw nabytych.

Jest więc kilka powodów, dla których warto, by prezydent przed podpisaniem skierował ustawę do Trybunału.

Sędziowie apelują do prezydenta o weto
a.ł. 02-03-2015, ostatnia aktualizacja 02-03-2015 07:25

źródło: Fotorzepa
autor: Marian Zubrzycki
Trzy sędziowskie stowarzyszenia krytykują projekt ustawy o ustroju sądów powszechnych uchwalony ostatnio przez Sejm.
Wszyscy zgodnie proszą o weto. „Duża część proponowanych rozwiązań jest niezgodna z zasadami demokratycznego państwa prawa" – piszą sędziowie. Proszą o spotkanie z prezydentem, by mogli przekazać mu osobiście swoje racje i argumenty.
W prośbie do prezydenta sędziowie piszą, że wielokrotnie na etapie prac legislacyjnych w Sejmie i Senacie zgłaszali swoje zastrzeżenia do części zapisów projektu. Robiły to stowarzyszenia sędziów. Krytyczne uchwały podjęły także liczne organy samorządu sędziowskiego w całej Polsce. Negatywne uwagi zgłaszali przedstawiciele Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Wątpliwości mieli też konstytucjonaliści.
„Trudno nam zrozumieć sytuację, w której wszystkie uwagi i zastrzeżenia, może z wyjątkiem jawnie niekonstytucyjnej próby nadania wiceministrom kompetencji przysługujących osobiście ministrowi sprawiedliwości do przenoszenia sędziów na inne miejsce służbowe, z której ostatecznie się wycofano, zostały w toku prac legislacyjnych zignorowane" – podkreślają. List przygotowały: Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia oraz Stowarzyszenie Sędziów Themis i Sędziów Rodzinnych w Polsce.
O prewencyjną kontrolę ustawy przed podpisaniem zwraca się też do prezydenta Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Rzeczpospolita

Sąd: adwokat nie przeprosi za sadystę, kata i alkoholika
Mateusz Adamski 01-03-2015, ostatnia aktualizacja 01-03-2015 10:39

źródło: Fotorzepa
autor: Marian Zubrzycki
Sadysta, kat, alkoholik – takie określenia w piśmie procesowym naruszają dobra osobiste, ale charakter sprawy może uzasadniać ich użycie.
Taka konkluzja płynie z wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie (sygn. akt VI ACa 1444/13).
Sąd ten rozpatrywał pozew, jaki przeciwko adwokat A.B. wniósł T.K. Mężczyzna był oskarżony o psychiczne i fizyczne znęcanie się nad swoją żoną. Kobietę najpierw w sprawie rozwodowej, a następnie w sprawie karnej reprezentowała właśnie A.B.
Jeszcze na etapie postępowania rozwodowego między mężczyzną, a panią mecenas dochodziło do sytuacji konfliktowych. Podczas jednej z takich awantur, T.K. chwycił adwokat za togę i pociągnął. Doszło do wymiany zdań, podczas której pełnomocnik powiedziała, że T.K jest alkoholikiem i zrobi wszystko, aby wsadzić go do więzienia.
Sąd Rejonowy w Pruszkowie uniewinnił mężczyznę od zarzutu znęcania się nad żoną. A.B. jako pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, złożyła od tego wyroku apelację. Napisała w niej m.in. „Zeznania te jednak stanowią pełnowartościowy materiał dowodowy i jednoznacznie wskazują na to, kto jest ofiarą a kto katem w niniejszej sprawie", „Gdzie indziej jak nie w Prokuraturze i Sądzie osoba prześladowana przez męża sadystą ma szukać pomocy?" oraz „Oskarżony jest alkoholikiem, wszczynającym awantury bez powodu, utrzymującym się od kilku lat pozamałżeńskie stosunki z inną kobietą".
Takimi określeniami T.K. poczuł się urażony, i zażądał od pełnomocnik byłej już żony, pisemnych przeprosin oraz zasądzenia 30 tys. zł na cel społeczny. A.B. broniła się podnosząc, że działała w obronie interesu klientki, a swoje stwierdzenia oparła na dowodach przeprowadzonych w sprawie karnej.
Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że adwokat nadużyła wolności słowa, a użycie przez nią opisywanych sformułowań zarówno w piśmie procesowym, jak i na korytarzu sądowym było bezprawne, co uzasadniało żądanie przeproszenia.
Nie uwzględniono natomiast żądania kwoty na cel społeczny, uznając iż zachowanie T.K. wobec małżonki było naganne. W ocenie SO, pani mecenas podeszła do sprawy zbyt emocjonalnie i nieprofesjonalnie, ale jej intencją nie było naruszenie dóbr osobistych, a przekonanie sądu do racji swojej klientki.
Takiej oceny nie podzielił Sąd Apelacyjny, który zmienił wyrok w ten sposób, że oddalił powództwo.
W uzasadnieniu sąd przyznał, iż co prawda wyrażenia użyte w apelacji, a odnoszące się do powoda – „sadysta", „kat", „alkoholik", jak i słowa skierowane do niego na korytarzu sądu „jesteś alkoholikiem i postaram się wsadzić się do więzienia" miały wydźwięk pejoratywny i naruszyły dobra osobiste, to jednak zdaniem sądu charakter sprawy determinował rodzaj zawartych w piśmie procesowym sformułowań i uzasadniał użycie tak daleko idących określeń. Jak podkreślono, intencją adwokat było jedynie przekonanie sądu odwoławczego do racji klientki. – Nie ma zatem podstaw do uznania, że pozwana przekroczyła granice słowa wynikające z art. 8 ustawy Prawo o adwokaturze, a tym samym jej działanie nie było bezprawne – podsumował Sąd Apelacyjny.
Warto wspomnieć, iż w uzasadnieniu powołano się na wyrok Sądu Najwyższego (sygn. IV CSK 2/06), który stwierdził, że dla oceny, czy adwokat przy wykonywaniu zawodu w konkretnej sprawie przekroczył granice wolności słowa, istotne jest to, czy jego wypowiedź wynikała z rzeczowej potrzeby uzasadnionej interesem strony. Przy ocenie zaś, czy rzeczowa obrona interesów w toczącym się postępowaniu uzasadnia określoną wypowiedź pełnomocnika strony, decydujące znaczenie ma charakter sprawy, który w znacznym stopniu determinuje celowość i potrzebę danej wypowiedzi.
rp.pl

Chory psychicznie może sam wybrać adwokata
autor: Michał Culepa02.03.2015, 07:08

Gdy osoba chora psychicznie lub upośledzona, lecz nie ubezwłasnowolniona, ustanowi adwokata do prowadzenia swojej sprawy, takie pełnomocnictwo procesowe jest ważne – orzekł Sąd Najwyższy.
Przemysław M. w lipcu 2003 r. zawarł z małżeństwem B. umowę sprzedaży nieruchomości. Pojawiły się jednak wątpliwości, czy mógł skutecznie ją zawrzeć. Przemysław M. był chory psychicznie – cierpiał na schizofrenię paranoidalną od wczesnej młodości. Przebywał kilkakrotnie w szpitalu. Ponadto jest upośledzony umysłowo w stopniu lekkim, lecz nie jest ubezwłasnowolniony.
Sprawa o unieważnienie umowy trafiła do sądu, który uznał, że jest nieważna ze względu na brak możliwości złożenia przez Przemysława M. skutecznego oświadczenia woli. Sąd uznał, że nie miał on w chwili zawierania umowy rozeznania co do skutków swojej czynności prawnej. Ponadto sąd wskazał na potrzebę ubezwłasnowolnienia Przemysława M. ze względu na jego schorzenie.
Apelację złożyli nabywcy nieruchomości. Przed sądem II instancji okazało się, że Przemysław M. samodzielnie dokonał wyboru pełnomocnika procesowego – jego adwokat prowadził całe postępowanie zgodnie z przepisami proceduralnymi w jego imieniu i na jego rzecz. Wątpliwości sądu II instancji wzbudziło więc to, że upośledzony i chory powód dokonał wyboru pełnomocnika samodzielnie.
Wobec potencjalnej wady w wyborze adwokata, która mogłaby skutkować nawet nieważnością postępowania z powodu nienależytego umocowania pełnomocnika, sąd II instancji skierował do Sądu Najwyższego pytanie prawne: czy stan zdrowia strony, u której stwierdzono chorobę psychiczną i upośledzenie umysłowe, uzasadnia badanie przez sąd z urzędu ewentualnej nieważności oświadczenia tej strony o ustanowieniu pełnomocnika procesowego, zgodnie z art. 379 pkt 2 kodeksu postępowania cywilnego?
SN, obradując w składzie trzech sędziów, wydał w odpowiedzi uchwałę, iż osoba z zaburzeniami psychicznymi, mająca zdolność procesową, może udzielić pełnomocnictwa procesowego. Tym samym nie może być mowy o nieważności postępowania.
ORZECZNICTWO
Uchwała Sądu Najwyższego z 26 lutego 2015 r., sygn. III CZP 102/14.

Przedsiębiorca się szkoli, fiskus ocenia
Magda Olszewska, Dominik Klemens 02-03-2015, ostatnia aktualizacja 02-03-2015 07:00

Dominik 
Klemens, doradca podatkowy
źródło: materiały prasowe

źródło: Rzeczpospolita
autor: Tomasz Wawer
Zgodnie z jednolitym podejściem organów wydatki związane z uzyskaniem uprawnień prawniczych nie mogą zostać ujęte w kosztach uzyskania przychodów. Zdania sądów są natomiast w tej kwestii podzielone.
Kosztem uzyskania przychodu jest wydatek poniesiony 
w celu uzyskania przychodu bądź utrzymania i zabezpieczenia źródła przychodu. Wydawałoby się, że uzyskanie wysokich zarobków jest celem przedsiębiorców podnoszących swoje kwalifikacje zawodowe bądź przyszłych przedsiębiorców uzyskującym stosowne uprawnienia. Niekoniecznie. Zdaniem fiskusa osoby te najwyraźniej kształcą się 
w innym celu.
Aplikacje adwokackie 
i radcowskie
Droga do zdobycia prawniczych uprawnień zawodowych wiąże się z koniecznością poniesienia istotnych nakładów finansowych m.in. tytułem opłaty na aplikację, składki członkowskie czy opłaty za egzamin. Absolwenci po zakończeniu nauki, uzyskaniu uprawnień i zarejestrowaniu działalności gospodarczej najczęściej chcą zaliczyć ww. wydatki do kosztów uzyskania przychodu. Zdaniem podatników wydatki te są poniesione w celu uruchomienia działalności gospodarczej, a zatem spełniają warunki do zaliczenia ich do kosztów uzyskania przychodu.
Zgodnie z jednolitym podejściem fiskusa wydatki związane z uzyskaniem uprawnień prawniczych nie mogą jednak stanowić kosztów uzyskania przychodów. Zdaniem organów podatkowych celem ponoszenia tego rodzaju wydatków jest zdobycie wiedzy 
i umiejętności podatników oraz należyte przygotowanie do zawodu, a nie osiągnięcie przychodów z konkretnego źródła, jakim jest działalność gospodarcza. Takie stanowisko zaprezentowała m.in. Izba Skarbowa w Warszawie w interpretacji z 9 września 2014 r. (IPPB1/415-707/14-2/IF) 
w zakresie kosztów aplikacji radcowskiej oraz Izba Skarbowa w Łodzi w interpretacji z 12 września 2014 r. (IPTPB1/415-370/14-2/MR) w odniesieniu do kosztów aplikacji adwokackiej.
Orzecznictwo bez wspólnego stanowiska
Stanowiska sądów administracyjnych w analizowanej kwestii są podzielone. Część składów orzekających przychyla się do stanowiska prezentowanego przez organy podatkowe, uznając, że ponoszenie wydatków związanych z uzyskaniem uprawnień zawodowych nie jest działaniem zdeterminowanym na uzyskanie przychodu, ale na zdobycie wymaganych ustawą uprawnień do wykonywania danego zawodu. Tym samym kwestionują one możliwość uznania tego typu wydatków za koszty uzyskania przychodów. Takie stanowisko zajął m.in. WSA w Gdańsku w wyroku 8 października 2014 r. (I SA/Gd 778/14) oraz WSA we Wrocławiu w wyroku z 3 września 
2014 r. (I SA/Wr 1854/14).
Natomiast zgodnie z korzystną linią orzeczniczą celem poniesienia tych wydatków jest uzyskanie uprawnień do wykonywania zawodu prawniczego i możliwości prowadzenia działalności gospodarczej, a więc mogą one stanowić koszty uzyskania przychodów. Taką interpretację potwierdził m.in. WSA 
w Krakowie w wyrokach z 13 października 2014 r. (I SA/Kr 852/14) oraz z 26 sierpnia 2014 r. (I SA/Kr 1081/14), a także WSA 
w Gdańsku w wyroku z 14 stycznia 2014 r. (I SA/Gd 1602/13).
NSA niekorzystnie 
dla podatników
W niedawno wydanym wyroku NSA rozstrzygnął te wątpliwości na niekorzyść podatników (wyrok NSA z 17 października 2014 r., II FSK 2304/12). Rozpatrywana sprawa dotyczyła możliwości zaliczenia wydatków związanych z uzyskaniem aplikacji radcy prawnego. NSA co prawda przyznał, że uiszczenie opłat za aplikację oraz opłaty za przystąpienie do egzaminu końcowego jest warunkiem koniecznym do uzyskania tytułu zawodowego radcy prawnego i wykonywania tego zawodu, jednak związek tych wydatków jest zbyt odległy, aby uznać je za koszty uzyskania przychodu. Według składu orzekającego decydujące dla możliwości zaliczenia danych wydatków do kosztów uzyskania przychodów jest poniesienie ich po rozpoczęciu działalności gospodarczej. Ponadto zdaniem NSA, w momencie gdy wydatki te są ponoszone, uzyskanie przychodu z działalności gospodarczej jest jeszcze zdarzeniem przyszłym i niepewnym, a zatem wydatki te mają charakter osobisty i służą zdobyciu kwalifikacji zawodowych.
Wyrok ten należy ocenić negatywnie. Stanowisko, zgodnie z którym dla uznania wydatku za koszt podatkowy musi istnieć najpierw źródło potencjalnego przychodu powiązane z tym wydatkiem, nie ma żadnego uzasadnienia 
w ustawach podatkowych. Przyjęcie takiego stanowiska wykluczałoby możliwość zaliczenia do kosztów uzyskania przychodów wszelkich wydatków poniesionych przed rozpoczęciem działalności gospodarczej, w tym również np. na zakup wyposażenia, towarów, lub innych wydatków związanych z zamierzoną działalnością gospodarczą.
Stanowisko zaprezentowane przez NSA prowadzi 
w konsekwencji do wykluczenia jakiejkolwiek możliwości zaliczenia wydatków poniesionych na zdobycie prawniczych uprawnień zawodowych do kosztów uzyskania przychodu. Skoro poniesienie tych wydatków jest niezbędne do zarejestrowania działalności firmowanej tytułem adwokata czy radcy prawnego, to z definicji nie mogą być one poniesione po otwarciu działalności gospodarczej.
Wyrok NSA oznacza ugruntowanie niekorzystnej linii orzeczniczej. Tym niemniej warto pamiętać, że sądy administracyjne nie są związane wykładnią przedstawioną przez NSA, a podatnicy składający wnioski o indywidualne interpretacje mają wciąż szanse na pozytywne rozstrzygnięcia.
Doradcy podatkowi 
też nie mają prawa
Również doradcy podatkowi nie mogą liczyć na bezproblemowe rozliczenie wydatków na nabycie uprawnień zawodowych. Nabycie tytułu doradcy podatkowego nie wymaga wprawdzie odbycia aplikacji, ale należy zdać egzamin (związany z opłatą) oraz ponieść opłaty z tytułu wpisu na listę doradców podatkowych. Dodatkowo kandydat na doradcę częstokroć ponosi wydatki na zakup literatury fachowej, na kursy doszkalające, jak również na dojazd 
do Warszawy i nocleg (egzamin i ślubowanie odbywają się tylko w tym mieście).
Niestety, Izba Skarbowa w Łodzi w interpretacji z 5 marca 
2014 r. (IPTPB1/415-3/14-2/KSU) odrzuciła możliwość zaliczenia tego rodzaju wydatków do kosztów uzyskania przychodu. Po zdanym egzaminie 
i wpisie na listę doradców wnioskodawczyni otworzyła działalność gospodarczą obejmującą usługi doradztwa podatkowego. Organ podatkowy uargumentował odmowę podatkowego rozliczenia wydatków z tytułu nabycia uprawnień zawodowych stwierdzeniem, że zawód doradcy podatkowego można wykonywać w różnych formach, np. 
w ramach stosunku pracy, na podstawie umowy cywilnoprawnej lub w ramach działalności gospodarczej. Stąd celem poniesienia wydatków miałoby być zdobycie wiedzy i umiejętności wnioskodawczyni oraz należyte przygotowanie do zawodu doradcy podatkowego, a nie osiągnięcie przychodów z konkretnego źródła, jakim jest działalność gospodarcza.
Stanowisko organu podatkowego jest absurdalne, gdyż wnioskodawczyni w stanie faktycznym interpretacji nie wskazywała, że zamierza wykonywać zawód doradcy podatkowego w innej formie niż samodzielna działalność gospodarcza. Stąd wydatki na nabycie uprawnień nie wiążą się z żadnym innym źródłem przychodów jak tylko z przychodem z pozarolniczej działalności gospodarczej. Odmowa zaliczenia wydatków na nabycie tytułu doradcy podatkowego nie może wynikać z potencjalnej możliwości wykonywania zawodu w innej formie (np. na podstawie umowy o pracę w korporacji doradczej), chociaż taka możliwość niezaprzeczalnie istnieje. Przyjęcie logiki organu podatkowego pozwalałoby na wyłączenie praktycznie każdego wydatku z kosztów uzyskania przychodu. Właściciel punktu gastronomicznego może przecież przejść na etat do restauracji, a zakupiony sprzęt kuchenny wykorzystać we własnym gospodarstwie domowym.
Zdaniem autora
Dominik 
Klemens, doradca podatkowy
Organy boją się wyłudzeń
Przegląd interpretacji i wyroków sądów administracyjnych prowadzi do zaskakujących wniosków. Nie trzeba wielu argumentów, aby uznać, że tytuł adwokata, radcy prawnego oraz doradcy podatkowego daje przedsiębiorcy – przynajmniej teoretycznie – lepsze perspektywy dla uzyskiwania przychodów z działalności doradczej. Trudno również uznać, że uzyskanie tych tytułów pozwala na istotne korzyści w sferze czysto pozazawodowej. Niemniej, organy podatkowe bardziej przychylają się do możliwości zaliczenia do kosztów uzyskania przychodów wydatków na szkolenia, których związek ze sferą prywatną jest znacznie większy niż wydatków na uzyskanie uprawnień zawodowych. Skąd te rozbieżności? Wydaje się, że organy podatkowe obawiają się rozpowszechnienia podatkowego rozliczenia wszelkich kosztów kształcenia, poniesionych przed rozpoczęciem działalności. Przykładowo, student marketingu i zarządzania mógłby od pierwszego roku studiów skrupulatnie dokumentować wszelkie wydatki związane 
z edukacją, aby po studiach rozliczyć je w działalności 
obejmującej np. działalność handlową. Takie praktyki zapewne powodowałyby ryzyko wyłudzenia podatku przez wielu „biznesmenów" po zakończeniu edukacji. Niemniej, interes fiskalny nie może prowadzić do naruszenia prawa oraz interesów osób, które ponosiły wydatki w pełni związane z prowadzoną działalnością. Dopóki ustawodawca nie poszerzy katalogu wydatków wyłączonych z kosztów uzyskania przychodu o wydatki na aplikacje 
i egzaminy zawodowe, dopóty wydatki te powinny stanowić koszty uzyskania przychodu.
Rzeczpospolita

Nawet pensum nie pomaga
Agata Łukaszewicz 01-03-2015, ostatnia aktualizacja 01-03-2015 18:27

źródło: Fotorzepa
autor:
Procesy w sądach, zamiast przyspieszyć o jedną trzecią, trwają dłużej. Prezesi sięgają więc po zarządzenia, by zmusić sędziów do częstszego orzekania.
Ze sprawnością procesów w polskich sądach w 2014 r. jest gorzej niż w latach poprzednich. Z najnowszych statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2013 r. średni czas trwania sprawy w sądzie okręgowym wyniósł 7,2 miesiąca, a w 2014 r. już 7,8 miesiąca. Podobny trend widać w sądach rejonowych: w 2013 r. sprawa trwała 3,9 miesiąca, a w 2014 r – 4,5. Do bardziej wydajnej pracy próbują nakłonić sędziów przełożeni, wydając zarządzenia. Sąd Najwyższy ostatnio uznał jednak, że można je traktować tylko jako polecenia. Ich ignorowanie nie może być więc podstawą postępowania dyscyplinarnego.
Prezesi piszą
Prezesi sądów i przewodniczący wydziałów próbują zdyscyplinować sędziów zarządzeniami nadzorczymi. Wydano je m.in. w Warszawie, Krakowie, Nowym Sączu, Gdańsku, Białymstoku, Lublinie, Koszalinie czy Wrocławiu. Na ich mocy przełożeni najczęściej ustalają tzw. pensum sesyjne. W warszawskich sądach okręgowych wynosi ono np. pięć wokand po sześć spraw w ciągu miesiąca, a w rejonowym gospodarczym 48 wokand. W Gdańsku np. prezes ustalił terminy podejmowania czynności. Zobowiązał przewodniczących wydziałów do podjęcia czynności nie później niż w ciągu 14 dni po wpływie sprawy do wydziału.
– Zarządzenia się mnożą – żalą się sędziowie niechętni narzucaniu im zadań w tej formie.
Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości, broni takiej formy zarządzania.
– Rolą prezesów jest zapewnienie sprawności postępowania i taka forma organizacji pracy jest nie tylko dozwolona, ale i potrzebna – mówi. Radzi też, by ostrożnie podchodzić do ich ignorowania. – Rzadsze sesje mogą spowodować przewlekłość, postawę przyjrzenia się pracy sędziego – uważa.
Sędziowie protestują
Środowisko jest innego zdania. Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia zwróciło się do Krajowej Rady Sądownictwa o opracowanie projektu kodeksu dobrych praktyk nadzorczych. Sędziowie przesłali liczne przykłady tzw. zarządzeń, których sposób formułowania ingeruje w bieg spraw i budzi wątpliwości, czy nie są naruszane granice niezawisłości sędziowskiej.
W szczególności chodzi o zarządzenia, które każą w określony sposób regulować bieg spraw, np.: zabraniają rozpoznawania dużej sprawy na jednej wokandzie i nakazują dzielić ją na fragmenty rozpoznawane przez wiele dni, aby sędzia wypełnił „obowiązek rozpoznawania na każdej wokandzie wskazanej ilości spraw"; kierować wszystkie sprawy naraz na wokandy, co powoduje, że w każdej rozprawy odbywają się raz na wiele miesięcy, bo ilość spraw przypadających na jednego sędziego jest zbyt duża, a wszystkie „muszą" być jednocześnie rozpoznawane.
Rzeczpospolita

Zmiana szaty prawnej dłużnika nie ogranicza egzekucji
Marek Domagalski 02-03-2015, ostatnia aktualizacja 02-03-2015 08:00

źródło: Fotorzepa
autor: Marta Bogacz
Spółka z o.o. czy akcyjna powstała z przekształcenia przedsiębiorcy jednoosobowego jest innym bytem, ale odpowiada za długi tego przedsiębiorcy.
To sedno czwartkowej uchwały Sądu Najwyższego. Kwestia ta wynikła na tle stosowania przepisów o przekształcaniu przedsiębiorcy jednoosobowego w spółkę kapitałową wprowadzonych ustawą z 25 marca 2011 r. o ograniczeniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców.
Wprowadziła ona do kodeksu spółek handlowych nową procedurę (rozdział 6) „Przekształcenie przedsiębiorcy w spółkę kapitałową". Dzięki niej przedsiębiorca przekształcany z chwilą wpisu do rejestru staje się spółką, której przysługują wszystkie prawa i obowiązki pierwotnego przedsiębiorcy. On sam staje się wspólnikiem albo akcjonariuszem.
I tak bez zbędnej biurokracji i kosztów spółka przejmuje zezwolenia, koncesje oraz ulgi przyznane przed przekształceniem. Przedsiębiorca odpowiada też solidarnie z nową spółką za długi sprzed przekształcenia jeszcze przez trzy lata (art. 584¹³ k.s.h.). W praktyce nie bywa to już takie proste, czego dowodzi sprawa firmy O. z Warszawy.
Uzyskała ona sądowy nakaz zapłaty przez Dariusza R., jednoosobowego przedsiębiorcę, ponad 1 mln zł za dostawę sprzętu instalacyjnego, ale ten skorzystał z opisanej procedury i przekształcił się w spółkę akcyjną. Wtedy wierzyciel wystąpił do sądu o nadanie nakazowi klauzuli wykonalności także przeciwko spółce. To ona bowiem przejęła majątek Dariusza R. Powołał się na art. 788 § 1 kodeksu postępowania cywilnego. Mówi on, że w razie przejścia obowiązku po wydaniu orzeczenia (tytułu egzekucyjnego) na inną osobę sąd nadaje klauzulę wykonalności przeciwko tej osobie. To ważne, bo bez klauzuli wykonalności komornik nie podejmie się egzekucji wyroku.
Sąd jednak odmówił nadania klauzuli, uznając, że wspomniane przepisy k.s.h. wystarczą, by komornik prowadził egzekucję przeciw nowej spółce. Z kolei rozpatrując zażalenie, Sąd Apelacyjny w Warszawie zwrócił się do SN o rozstrzygnięcie tej kwestii. Wskazał, że jest tu szczególna sytuacja i następstwo. Dochodzi bowiem nie tylko do zmiany formy prawnej, ale wręcz powstania nowej osoby – spółki, a dotychczasowa (fizyczna) wciąż istnieje, więc odpowiada za długi.
Pełnomocnik firmy O. mecenas Tomasz Szwedow przekonywał SN, że tak czy inaczej sąd powinien nadać klauzulę wykonalności orzeczeniu, bo komornik nie jest od interpretowania przepisów, ale od egzekucji.
SN pod przewodnictwem Tadeusza Erecińskiego, prezesa Izby Cywilnej, przychylił się do tego stanowiska. Uchwalił, że procedura przejścia praw i obowiązków (art. 788 § 1 k.p.c.) ma zastosowanie w razie przejścia uprawnienia lub obowiązku w wyniku przekształcenia przedsiębiorcy w spółkę kapitałową (art. 551 § 5 i art. 584² § 1 k.s.h.).
– To trafne rozstrzygniecie – komentuje dla „Rzeczpospolitej" prof. Andrzej Kidyba z UMCS w Lublinie. – Niezależnie bowiem od zmienionej przez przekształcenie szaty prawnej, to jest ten sam przedsiębiorca i w pełni odpowiada za długi, które zaciągnął, działając jako osoba fizyczna.
sygnatura akt: III CZP 106/14
Rzeczpospolita
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 04

Spis treści
Drzazgi będą na pewno 1
Strzeżmy się aplikacyjnych podstawówek 3
Radca prawny nie powinien występować w roli adwokata 4
MS: nigdy nie będzie u nas możliwości wglądu w sądowe systemy komputerowe 6
Systemy teleinformatyczne sądów nie będą połączone z resortowym 8



Drzazgi będą na pewno
Dariusz Sałajewski,
03.03.2015
Rzeczpospolita
Atmosferę współpracy z adwokatami psują działania NRA, takie jak skarżenie do Trybunału przepisów dopuszczających radców do spraw karnych. Teraz robią jakieś podchody do list obrońców.
Rz: Panie prezesie, nowa procedura karna i proces kontradyktoryjny od początku dzielił korporacje adwokacką i radcowską. W ostatnich dniach ten podział jest jeszcze bardziej widoczny przy tworzeniu listy pełnomocników z urzędu. Radcy chcą wspólnej z adwokatami. Ci domagają się osobnych. Jak to jest z tym podziałem?
Dariusz Sałajewski: Ten podział istnieje. Ubolewam, bo staraliśmy się i staramy, żeby w interesie szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, obywateli, a nawet obu samorządów i zawodów współpracować. Przykładem było choćby przekonywanie stanowiących prawo o celowości i konieczności utrzymania postępowań dyscyplinarnych w kompetencji samorządów. Równocześnie podnosiliśmy kwestię niezbędności nowych uregulowań w tym postępowaniu służących jego sprawności. Zakończyło się to uchwaleniem ustaw nowelizujących. Atmosferę współpracy psują jednak działania NRA, takie jak skarżenie do Trybunału Konstytucyjnego ustawy nowelizującej kodeks postępowania karnego i dopuszczającej radców do obron. Teraz robią jakieś podchody do list obrońców. Widzę w tym rozkopywanie już zasypanych rowów.
Mówi się, że radcy walczą o wspólną listę, bo się boją, że potencjalny klient, mając do wyboru radcę i adwokata, wskaże tego drugiego.
To nie jest kwestia bojaźni. Jeżeli ustawodawca zdecydował, że poszerza pole naszej aktywności o sprawy karne, to nie ma podstaw do normatywnego pogłębiania różnic między zawodami. Kognicja naszego zawodu rosła od lat. Najpierw dostaliśmy obsługę osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą, potem sprawy rodzinne i opiekuńcze, w końcu – prawo do reprezentowania interesów osób pokrzywdzonych w procesie karnym. Nie ukrywam, że zabiegaliśmy o to. I w którymś momencie racjonalny ustawodawca się na to decydował. Ważna będzie praktyka. W dzisiejszych urzędówkach z prawa cywilnego sygnalizowane nam jest preferowanie zawodu adwokackiego. Wyznaczanie przez sądy pełnomocników z urzędu nie zawsze jest wolne od anachronicznych przyzwyczajeń. Zgodzę się, że nazwa zawodu adwokata jest wciąż bardziej rozpoznawalna. Jeśli jednak ustawodawca zdecydował, że są to zawody równorzędne, to nie można ich dzielić na poziomie aktów niższego rzędu.
Kiedy myśli pan o procesie kontradyktoryjnym, to jest pan raczej optymistą czy pesymistą? Radcy poradzą sobie w nowej rzeczywistości w sali rozpraw?
Tu nie chodzi o to, czy poradzą sobie radcy. Można się zastanawiać, czy jesteśmy do tego modelu procesu karnego przygotowani jako państwo. Ale przecież to będzie model dla całego środowiska prawniczego, któremu trudno zarzucić brak kwalifikacji i odpowiedzialności. Powinniśmy więc zrobić wszystko, żeby podołać. Drzazgi na pewno będą leciały, miejmy nadzieję, że mało.
Boi się pan o radców?
Nie, bo to sprawa wszystkich, którzy będą obrońcami, a więc też adwokatów. Nie można dziś powiedzieć, że ktoś ma wielkie doświadczenie w obronie, bo zostało zebrane w dzisiejszym modelu. Ten, który przychodzi, wymaga i od adwokatów, i od radców innego podejścia. Wszyscy, również sędziowie i prokuratorzy, będziemy mieli do czynienia z czymś nowym. Mam nadzieję, że wszyscy jesteśmy tego świadomi i ta świadomość ma nas mobilizować.
Jak dużo radców jest zainteresowanych obroną w sprawach karnych?
Jest pewna grupa mocno tym zainteresowana, ale są i obojętni. Wśród radców ponad 40 proc. wykonuje zawód w formie umowy o pracę i ci są z urzędu niejako wykluczeni z obrony. Czynnych radców jest ok. 29 tys. Tych, którzy mogą być obrońcami, będzie ok. 15 tys. Nie wiadomo, ilu się zadeklaruje. Do końca kwietnia chcemy przygotować swoje listy. Do sądów – według projektowanego rozporządzenia – mają one trafić do końca lipca.
Może się okazać, że będzie ich wielu... Rynek jest coraz trudniejszy. W pierwszych dniach maja będziemy mogli podać konkrety. W maju, czerwcu do zawodu wejdą kolejni młodzi ludzie. Myślę, że część będzie zainteresowana obronami. Jest nas bardzo dużo. Sam byłem zaskoczony, kiedy przed noworocznym spotkaniem poprosiłem o ewidencję. Łącznie na listach radców i aplikantów jest nas już 47 tys. Jeżeli w tym roku na aplikację zda podobna liczba osób co w latach ubiegłych, to przekroczymy 50 tys. To wielka społeczność, niesamowicie zróżnicowana.
Widzi pan dla tych młodych ludzi szansę na pracę poza procedurą karną?
Kognicja zawodu jest już pełna. Status samorządu ugruntowany. To są nasze szanse. Szansa to jednak nie sukces. Wzmożenie popytu na pomoc prawą to moim zdaniem najważniejsze dziś zadanie samorządu. Ale to też zadanie państwa. Mamy obrony, cieszymy się z projektu ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej. To kolejna szansa dla radców. Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie izbom wskazywać osoby, które miałyby świadczyć tę pomoc opłacaną przez państwo w ponad 1500 punktach w kraju, to będziemy prowadzić politykę społeczną w ramach samorządu. Damy szansę tym, którzy gwarantują profesjonalizm, ale też najbardziej potrzebują pracy. Może tych kilka tysięcy zł w skali roku pomoże również młodym radcom założyć i wyposażyć kancelarię.
Skoro tak niewiele dzieli już korporacje, to może pora wrócić do pomysłu ich połączenia?
Również z powodów, o których mówiliśmy na wstępie, nie widzę możliwości połączenia. Ani celowości. Kiedy przed kilku laty pojawił się projekt połączenia, uważano, że jedna korporacja zdominuje drugą. Dla mnie ważniejsze jednak jest to, że po połączeniu zniknąłby zawód radcy prawnego. Ma on już swoją historię i wypracował swój etos. Dziś prawnicy obu zawodów prowadzą wspólne kancelarie, zastępują się w określonych sytuacjach. Jeśli coś działa dobrze, to po co to zmieniać? Nie jestem zwolennikiem połączenia.
Jest pan zwolennikiem zwiększenia przymusu adwokacko-radcowskiego?
Nawet entuzjastą. Niektórzy mówią, że to próba przymuszenia do nabijania kasy prawnikom. Ale tak nie można na to patrzeć. Zastanawiamy się często, czy wszystkie sprawy muszą trafiać do sądu. Gdyby każdy wiedział, że do sądu musi iść z radcą czy adwokatem, to może by się dwa razy zastanowił, czy sporu nie da się rozstrzygnąć inaczej. U nas przymus jest wyjątkiem, w wielu krajach zasadą. I one lepiej na tym wychodzą, jeśli chodzi o sprawność i czas postępowań. W sprawie przymusu radcowsko-adwokackiego mamy oczywiście wspólne zdanie z adwokaturą. Rozszerzenie przymusu byłoby też kolejnym wyjściem naprzeciw wpuszczonym na rynek „wojownikom Temidy". Kiedyś wskazano im wielkie możliwości. Teraz ci, co walczyli o otwarcie zawodów prawniczych, już przycichli, bo zdają sobie sprawę, że powiedzieli tylko część prawdy. Potrzebna jest odwaga, żeby powiedzieć tę drugą część.


Strzeżmy się aplikacyjnych podstawówek
Włodzimierz Chróścik,
03.03.2015
Rzeczpospolita
W ubiegłym tygodniu byliśmy świadkami niecodziennego wydarzenia w warszawskiej Izbie Radców Prawnych. Otóż ślubowanie złożył radca prawny z numerem jedenaście tysięcy. Jeszcze nie tak dawno nie praktykowało w Polsce tylu radców prawnych i adwokatów razem wziętych. Jedenaście tysięcy profesjonalnych prawników tylko na terenie jednej izby radcowskiej skupiającej aglomerację warszawską i kilka miast wokół stolicy – to robi wrażenie.
Musi robić również na tych, którzy do tej pory uważali lub uważają, że dostęp do profesjonalnego prawnika w naszym kraju jest w dalszym ciągu utrudniony. Teraz można postawić przewrotną tezę, że dostęp profesjonalnego prawnika do klientów jest zdecydowanie bardziej skomplikowany niż klientów do niego...
Pamiętam jeszcze populistyczne dyskusje, w których wskazywano, że czas skończyć z elitarnością prawniczych zawodów. Nazywano nas wówczas klubem „kolegów". Chyba armią, a nie klubem. Musielibyśmy się bowiem regularnie spotykać na Stadionie Narodowym. To chyba jedyne miejsce, które zdołałoby nas pomieścić.
Problem jednak nie w tym, ilu nas jest – to wynik politycznych rozwiązań przyjętych lata temu. Nikt racjonalnie myślący nie wyjdzie dziś z postulatem, aby znów administracyjnie regulować dostęp do zawodów prawniczych. Dla zgłaszającego byłby to koniec publicznej kariery.
Problem tkwi w czym innym. Obawiamy się, by ktoś nie wpadł na pomysł zrobienia z aplikacji prawniczych szkół podstawowych. I nie porównuję tu oczywiście poziomu kształcenia, ale fakt, że ten rodzaj szkoły musi w Polsce (przynajmniej oficjalnie) ukończyć każdy obywatel. Podobnie już bywało w samorządach zawodów prawniczych – gdy niemal każdy, kto zdawał egzamin wstępny na aplikację, zakończył go z wynikiem pozytywnym. Stopień trudności odpowiadał zatem politycznej wizji, a nie zdrowemu rozsądkowi wskazującemu, że nie każdy absolwent prawa nadaje się na aplikację. Tego się właśnie obawiamy.
Zupełnie oczywiste jest przy tym, że nie można blokować kariery młodym prawnikom. Większość naszego samorządu tworzą osoby, które nie przekroczyły czterdziestego roku życia. Chcemy mieć jednak pewność, że nikt w przyszłości, wykorzystując rozbudzone aspiracje absolwentów prawa, nie wpadnie na pomysł, aby w sztuczny sposób otwierać aplikacje dla wszystkich chętnych – bez względu na konsekwencje takiego działania.
Nie oczekujemy zwiększenia barier dostępu na aplikację. Tak samo jak nie oczekujemy zupełnego ich znoszenia na mocy decyzji politycznej. Tylko mądre, przemyślane i pozbawione emocji działania gwarantują utrzymanie standardów i jakości kształcenia adeptów profesjonalnej sztuki prawniczej. W tym przypadku polityka musi ustąpić miejsca zdrowemu rozsądkowi. To bowiem jest najlepszy gwarant bezpieczeństwa prawnego obywateli naszego kraju.


Wydanie z dnia: środa, 4 marca 2015 (nr 43)»GAZETA PRAWNA
Radca prawny nie powinien występować w roli adwokata
Przepisy łamiące monopol obron karnych godzą w konstytucję i dają podstawę do złożenia wniosku do TK
Takiej tezy broni dr hab. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. W opinii sporządzonej na prośbę Naczelnej Rady Adwokackiej dowodzi, że mające zacząć obowiązywać już 1 lipca zmiany w kodeksie postępowania karnego oraz w ustawie o radcach prawnych (Dz.U. z 2002 r. nr 123, poz. 1059 ze zm. – dalej u.r.p.) są niezgodne z trzema przepisami naszej ustawy zasadniczej.
Mowa tu o nowym brzmieniu art. 6 ust. 1 i art. 8 ust. 6 u.r.p., które stanowią, że radca prawny może występować przed sądami w charakterze obrońcy, a pomoc prawna polegająca na występowaniu przez radcę w charakterze obrońcy może być świadczona, pod warunkiem, że nie pozostaje on w stosunku pracy. Wątpliwości budzi też art. 82 kodeksu postępowania karnego mówiący o tym, że obrońcą może być osoba uprawniona do obrony według przepisów o ustroju adwokatury lub ustawy o radcach prawnych.
Dr Piotrowski wskazuje, że mimo iż powyższe przepisy dotyczą radców, w istocie dotykają żywotnych interesów adwokatury, ponieważ:
● eliminują monopol adwokatów wykonujących wolny zawód (adwokat nie może pozostawać w stosunku pracy) na występowanie w charakterze obrońcy;
● zacierają granice między zawodem adwokata i zawodem radcy prawnego, tworząc zawód o hybrydowym charakterze (radca prawny funkcjonujący jak adwokat), co zagraża należytemu wykonywaniu zawodu adwokata;
● radykalnie pogarszają sytuację zawodową i – w konsekwencji – materialną adwokatów specjalizujących się w sprawach o przestępstwa i przestępstwa skarbowe, ponieważ wzrośnie liczba prawników podejmujących się obrony w tych postępowaniach;
● ustawodawca przekazuje w nich jednej grupie zawodowej (radcom) wyłączne uprawnienia innej grupy zawodowej (adwokatów), nie obciążając jej jednak obowiązkami tej drugiej, związanymi z wykonywaniem wolnego zawodu, co w stosunku do adwokatów ma dyskryminujący charakter.
Między innymi te argumenty – w ocenie konstytucjonalisty – są wystarczające, by uznać, że Naczelna Rada Adwokacka, jako organ powołany do reprezentowania interesów swoich członków, ma umocowanie do złożenia wniosku o zbadanie przez trybunał zgodności zakwestionowanych przepisów z konstytucją.
Zdaniem Piotrowskiego nowe przepisy godzą bowiem w konstytucyjną zasadę równości (art. 32). Ustawodawca „dwa podobne zawody zaufania publicznego” traktuje odmiennie: bezwzględnie zakazuje adwokatom pozostawania w stosunku pracy, a radcom zezwala na łączenie wykonywania zawodu z zatrudnieniem na etacie. Tymczasem „żadna wartość konstytucyjna nie usprawiedliwia preferencyjnego traktowania radców prawnych”.
Kolejny zarzut dotyczy naruszenia art. 17 konstytucji. Kwestionowane przepisy pozwalają bowiem na wykonywanie zawodu adwokata bez przynależności do samorządu adwokackiego, przez co pozbawiają ten samorząd wpływu na sprawowanie pieczy nad należytym występowaniem w charakterze obrońcy.
Konstytucjonalista dopatruje się również niezgodności opisywanych zmian z art. 42 konstytucji stanowiącym, że każdy, przeciw komu prowadzone jest postępowanie karne, ma prawo do obrony we wszystkich stadiach postępowania. „Zastane – a więc takie, jakie uformowało się w Polsce na tle poglądów doktryny i orzecznictwa – pojęcie obrońcy odnosi się bowiem do adwokata wykonującego wolny zawód i niepozostającego w stosunku pracy stale, nie zaś tylko wtedy, kiedy prowadzi on sprawy karne” – przekonuje dr Piotrowski.
Naczelna Rada Adwokacka powinna wystąpić o zbadanie nowych przepisów przez trybunał
Anna Krzyżanowska
anna.krzyzanowska@infor.pl

MS: nigdy nie będzie u nas możliwości wglądu w sądowe systemy komputerowe
Mateusz Adamski,
Rzeczpospolita
Minister sprawiedliwości nigdy nie będzie miał technicznej możliwości wglądu w sądowe systemy teleinformatyczne, a bezprawnie żądając takich danych, złamałby prawo - tak wiceminister Wojciech Hajduk odniósł się we wtorek do zarzutów części prasy i sędziów w tej sprawie.
W czwartek, na wniosek prezydenta Bronisława Komorowskiego, Krajowa Rada Sądownictwa ma wydać opinię o noweli ustawy o sądach, która trafiła do podpisu prezydenta. "Mamy nadzieję, że przekonamy pana prezydenta, iż zapisy nowelizacji są dobre i w stu procentach konstytucyjne" - powiedział we wtorek dziennikarzom wiceminister Hajduk.
Środowisko prawników i sędziów uważa, że nowelizacja Prawa o ustroju sądów powszechnych (usp), w której znalazł się m.in. przepis dotyczący informatyzacji sądów, daje zbyt duże uprawnienia ministrowi sprawiedliwości. Pojawiają się wątpliwości, że dzięki temu przepisowi - w ramach sprawowanego przez MS nadzoru zewnętrznego nad działalnością sądów - minister będzie mógł za pomocą systemu teleinformatycznego zapoznawać się z informacjami z postępowań sądowych, również tych np. ze spraw o rozwód. Minister sprawiedliwości odpiera te zarzuty. W zeszłym tygodniu Cezary Grabarczyk oświadczył, że te dane "w ogóle nie będą interesować" sprawujących nadzór ministra - a są to sędziowie delegowani do resortu.
We wtorek Hajduk przekonywał dziennikarzy, że zaprojektowane zmiany w usp mają za zadanie jedynie urealnić zewnętrzny nadzór ministra nad działalnością sądów i dać mu rzeczywiste narzędzia do rozliczania prezesów sądów ze sprawności postępowań w ich jednostkach. Zapewniał, że resort nie ma i nie będzie miał bieżącego dostępu do teleinformatycznych baz sądowych (np. z protokołami rozpraw), a jeśli takie materiały otrzyma - to tylko za pośrednictwem prezesów sądów, w sytuacji gdy sprawa może się kwalifikować na postępowanie dyscyplinarne (minister ma prawo żądać jego wszczęcia).
Jak mówił, szkoda, że dopiero w czasie prac w sejmowej komisji jeden z posłów zgłosił poprawkę z zapisem dotyczącym uprawnienia ministra do przetwarzania danych osobowych - z którego sędziowie wywodzą wniosek o niedozwolonej ingerencji resortu - i że nad tą zmianą nie przeprowadzono wtedy dyskusji. "Już wtedy przedstawilibyśmy nasze argumenty i przekonali, że nie o to nam chodzi" - powiedział Hajduk.
Podkreślił, że nie powstały jeszcze zintegrowane sądowe systemy elektroniczne (dopiero przygotowywane są warunki zamówienia publicznego), a gdy już powstaną - minister nie będzie nawet dysponował komputerową końcówką pozwalającą mu na wgląd w szczegółowe dane. "Konstytucja jasno mówi, że organy państwa działają na podstawie prawa i w jego granicach. Ponieważ minister sprawiedliwości nie ma prawa do takich ingerencji, nie można nawet wydatkować publicznych pieniędzy na dostarczenie mu takiego narzędzia. Gdyby minister chciał zrobić coś takiego, złamałby prawo" - mówił wiceminister sprawiedliwości.
Hajduk nie wykluczył, że w przyszłości sądowe systemy komputerowe w całości będą administrowane poza resortem sprawiedliwości, np. przez sądy apelacyjne. "Nowelizacja zawiera pozwalający na to zapis" - podkreślił.
Według niego, resortowi chodzi przede wszystkim o pozyskiwanie z sądów - za pośrednictwem ich prezesów - informacji statystycznych o obłożeniu sędziów pracą i o sprawności postępowań. "Te informacje są zanonimizowane. Nie interesuje nas nawet nazwisko sędziego ani dane o stronach postępowania. Liczy się sygnatura akt sprawy, dzięki czemu możemy ocenić, czy sprawa jest prowadzona bez przewlekłości, czy wyznaczane są terminy itp." - wyjaśniał.
Jak dodał, osobną kwestią jest dostęp ministra do akt sądowych w postępowaniach, co do których istnieją podejrzenia, że sędzia dopuścił się przewinienia dyscyplinarnego. "Minister ma prawo składać wnioski o wszczęcie sprawy dyscyplinarnej i jest w niej stroną. Dlatego musi mieć możliwość uzasadnienia swego wniosku. Robi to dzięki uprawnieniu żądania od prezesa sądu przesłania mu do analizy akt sprawy prowadzonej przez określonego sędziego" - wyjaśnił.
Nowelizacja Prawa o ustroju sądów powszechnych trafiła do prezydenta; może on ją podpisać, zawetować albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego.
Przed podjęciem decyzji prezydent poprosił KRS o opinię. Rzecznik Rady Waldemar Żurek mówił PAP, że KRS po posiedzeniu 5 marca albo poprosi do prezydenta o zawetowanie, albo o skierowanie tej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Podczas prac parlamentarnych KRS wydała negatywną opinię do tej ustawy.
Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia" uważa, że "ustawa zawiera wszystkie krytykowane przez środowisko sędziowskie przepisy, w tym dotyczące ograniczenia roli sędziów rejonowych w sędziowskim samorządzie, ograniczenia roli kolegiów sądów i likwidacji +kilometrówek+ (dla sędziów sądów rejonowych - PAP). Duże kontrowersje, z punktu widzenia praw obywatelskich, budzi w niej kwestia dostępu polityków do akt wszystkich spraw sądowych i systemów informatycznych sądów".
Stowarzyszenie chciałoby zawetowania ustawy, podnosząc, że zakres uprawnień nadanych w tej nowelizacji ministrowi sprawiedliwości, co do gromadzenia i przetwarzania danych z postępowań sądowych, "jest zbyt szeroki i nie zapewnia w sposób należyty ochrony podstawowych wolności obywatelskich". Według "Iustitii", "istotą problemu jest bezpośredni dostęp ministra i ministerialnych urzędników nie tylko do akt sprawy, ale także bezpośredni dostęp do systemów informatycznych sądów".
HFPC zaapelowała do prezydenta o rozważenie skierowania, jeszcze przed podpisaniem, ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. "Poważne wątpliwości" HFPC budzi uprawnienie ministra do zbierania, wykorzystywania oraz przetwarzania danych osobowych (w tym danych wrażliwych) uczestników postępowań sądowych zawartych w elektronicznych aktach spraw oraz transkrypcji zapisu dźwięku z rozpraw. "Takie uprawnienie rodzi wątpliwości co do zgodności z konstytucyjnie gwarantowanymi każdemu prawami: do prywatności oraz autonomii informacyjnej jednostki" – uważa Fundacja.
Ustawa ma dostosować przepisy do orzeczenia TK z 2013 r. Trybunał orzekł wtedy m.in., że konstytucję naruszyły niektóre ze szczegółowych przepisów usp odnoszące się m.in. do relacji między ministrem sprawiedliwości a prezesami i dyrektorami sądów. Ustawa wprowadza zmiany w zasadach nadzoru ministra sprawiedliwości nad sądami, działaniu dyrektorów sądów i delegowaniu sędziów do MS.
W nowelizacji znajduje się też m.in. przepis, w myśl którego sędziowie rejonowi nie otrzymają zwrotu kosztów dojazdu z miejsca zamieszkania do siedziby sądu - zwrot taki, tzw. kilometrówka, miałby nadal przysługiwać sędziom sądów okręgowych i apelacyjnych, w kwocie 30 gr za kilometr.


Systemy teleinformatyczne sądów nie będą połączone z resortowym
Dane osobowe
System teleinformatyczny, który pozwoli ministrowi sprawiedliwości sprawować skuteczny nadzór administracyjny nad sądami, będzie oddzielony od systemów sądowych – zapewniał wczoraj Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości. Nie będzie tym samym możliwości, aby ktokolwiek z resortu online sprawdzał po nazwisku, jakie kto ma sprawy w sądzie. Gwarancją – oprócz odpowiednich zapisów ustawowych – mają być techniczne zabezpieczenia.
– Jeżeli chodzi o pracę nad odpowiednim systemem dla resortu, jesteśmy na etapie rozpisywania przetargu. I w specyfikacji istotnych warunków zamówienia nie będzie zapisane, że system ma być kompatybilny z systemami sądowymi. Minister bowiem nie ma podstaw prawnych do wydatkowania państwowych pieniędzy na tego typu narzędzie – deklarował Hajduk.
Jak więc szef resortu będzie uzyskiwał dane mające mu pomóc sprawować skuteczny nadzór administracyjny nad sądami?
– Prezesi sądów będą wypełniali odpowiednie formularze i nam je odsyłali. To będzie się działo nie online, lecz drogą e-mailową – zapewniał wiceminister.
W formularzach znajdą się jedynie informacje zbiorcze, statystyczne, i tak już obecnie przesyłane w ramach informacji zarządczej.
– Dzięki nim będziemy w stanie stwierdzić, czy w danej sprawie nie doszło do przewlekłości i wezwać prezesa, aby wyjaśnił, dlaczego, mimo upływu dłuższego okresu, nie były podejmowane żadne czynności – tłumaczył Wojciech Hajduk.
Jednak nie możliwość uzyskiwania przez ministra informacji statystycznej wywołała zaniepokojenie. Najwięcej wątpliwości budzi zapis w uchwalonej ostatnio noweli prawa o ustroju sądów powszechnych, zgodnie z którą minister będzie miał dostęp do danych wrażliwych wszystkich uczestników postępowań sądowych. Minister Hajduk prostował jednak, że taki dostęp będzie możliwy tylko gdy minister będzie zamierzał wnioskować o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec konkretnego sędziego.
– Ale do tego minister ma prawo już dziś. Aby stwierdzić, czy są podstawy do takiego wniosku, musi bowiem zaznajomić się z aktami spraw prowadzonych przez danego sędziego – wyjaśniał.
Stąd zapis w noweli o tym, że minister będzie mógł przetwarzać dane osobowe uczestników postępowań sądowych bez ich zgody i wiedzy.
– A zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych z takim przetwarzaniem mamy do czynienia nawet wówczas, gdy minister, przeglądając akta, przeczyta nazwiska stron czy świadków – tłumaczył Hajduk.
Sporem dotyczącym tej kompetencji ministra zainteresował się prezydent. Poprosił, aby opinię przedstawiła mu Krajowa Rada Sądownictwa. Ma się ona zebrać w tym celu jutro.
Nie będzie możliwości, by online sprawdzać po nazwisku, kto ma sprawę w sądzie
Małgorzata Kryszkiewicz
malgorzata.kryszkiewicz@infor.pl
Gazeta Prawna
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 05

Spis treści
Samorząd radcowski stworzył rejestr mediatorów 1
Minister mniej kategoryczny w sprawie wejścia w życie reformy k.p.k. 1
Legislacja: głusi na uwagi, bo wiedzą najlepiej 2



Samorząd radcowski stworzył rejestr mediatorów
Na liście znajdują się radcowie prawni specjalizujący się w mediacji.
Rejestr dostępny jest na stronie Centrum Mediacji Gospodarczej . Tam też umieszczony został formularz zgłoszeniowy, który umożliwia wpisanie się na ogólnopolską listę radców prawnych - mediatorów.
Z kolei osoby, które chcą skorzystać z pomocy profesjonalisty z zakresu pozasądowego rozwiązywana sporów, mogą znaleźć go za pomocą zamieszczonej na stronie wyszukiwarki.
Przygotowane zostało także forum, które ma służyć wymianie informacji i doświadczeń między radcami prawnymi wykonującymi funkcję mediatora.
PS/źródło: KIRP
Źródło: Prawnik.pl
Artykuł z dnia: 2015-03-04, ostatnia aktualizacja: 2015-03-04 11:42

Minister mniej kategoryczny w sprawie wejścia w życie reformy k.p.k.
Procedura karna
Już 1 lipca rzeczywistość procesowa w sprawach karnych ma się totalnie zmienić. Rewolucja obejmie nie tylko etap pierwszej instancji, lecz także fazę odwoławczą, kasacyjną i wznowieniową. Nie brak jednak głosów, że za wcześnie na takie zmiany. Nikt nie jest na nie gotowy, bo czekająca na wejście w życie nowelizacja kodeksu postępowania karnego (Dz.U. z 2013 r. poz. 1247) została w międzyczasie gruntownie znowelizowana. O stanie przygotowań rozmawiali wczoraj uczestnicy konferencji „Postępowanie odwoławcze, kasacyjne i wznowieniowe w nowym modelu procesu karnego”. Zorganizował ją Sąd Najwyższy we współpracy z Prokuraturą Generalną.
– Nigdy nie jest za późno na refleksję – mówiła prof. Małgorzata Gersdorf, pierwsza prezes Sądu Najwyższego, adresując swe słowa do rządu i parlamentu.
– Jeżeli będzie źle i ta reforma zostanie wprowadzona za wcześnie, to krytyczne oceny będą padać pod adresem sądów – dodawała. Bo to im będzie się zarzucać opieszałość i przewlekłość.
O tym, że jesteśmy w szczególnym momencie zmian, przekonywał Andrzej Seremet, prokurator generalny.
– Już niejako za progiem zetkniemy się z tą nowelą. Ale do końca nie mamy pewności, że rzeczywiście data 1 lipca to jest ta, o której powinniśmy myśleć – mówił.
– O tym, że nie jest to tylko moja indywidualna refleksja, świadczą także rozmowy z ministrem Grabarczykiem, który w ostatnich tygodniach nie jest już taki kategoryczny co do momentu, od którego powinna wejść w życie nowa ustawa. Ziarno niepewności zasiał chyba sędzia Zabłocki swoją publiczną wypowiedzią – dodał Seremet.
Chodzi o relacjonowane przez DGP słowa sędziego SN Stanisława Zabłockiego, który podczas III Krakowskiego Forum Karnistycznego opowiedział się za przesunięciem wejścia w życie reformy. A to dlatego, że czekając na wejście w życie, została ponownie w wielu miejscach zmodyfikowana. W efekcie vacatio legis tych zmian wyniesie zaledwie ok. trzech miesięcy.
– Ważniejszy od sukcesu politycznego jest sukces tej reformy – przekonywał sędzia Zabłocki.
I zdania nie zmienił.
– Około 50 proc. przepisów nowelizacji z 2013 r. zostało znowelizowanych w zakresie postępowania odwoławczego przepisami tegorocznej lutowej nowelizacji. A obie muszą wejść w życie równocześnie – mówił wczoraj sędzia Zabłocki.
Jak wyliczał prokurator generalny, w wielkiej nowelizacji wprowadzono 20 zmian dotyczących procedury odwoławczej. Teraz, w lutowej nowelizacji, zmodyfikowano dziewięć z nich, a więc prawie połowę. Dodatkowy problem to ten, że w wielu aspektach zmiany opierają się na idealistycznych założeniach.
– Niejednoznaczność oceny niektórych rozwiązań dotyczy nawet najistotniejszych elementów, na których opierać się będzie nowy model postępowania odwoławczego – wskazywał Andrzej Seremet.
Ewa Ivanova
ewa.ivanova@infor.pl
Gazeta Prawna


Legislacja: głusi na uwagi, bo wiedzą najlepiej
kwa 05-03-2015, ostatnia aktualizacja 05-03-2015 08:41

źródło: Fotorzepa
autor: Jerzy Dudek
Nie zawsze partnerzy społeczni mają wpływ na kształt prawa na wczesnym etapie jego tworzenia.
Wciąż nie wszystkie dokumenty, w tym przesłane i zgłoszone podczas konsultacji społecznych uwagi oraz opinie, są publikowane na platformie Rządowego Centrum Legislacji. Tak wynika z raportu Obywatelskiego Forum Legislacji. Pomimo upływu niemal pół roku od terminu zgłaszania uwag do projektu ustawy o leczeniu niepłodności Ministerstwo Zdrowia nie umieściło ich w serwisie.
Nie brakuje też przykładów słabo umotywowanego skracania czasu na konsultacje społeczne. Tak np. Ministerstwo Sprawiedliwości na dyskusje o projekcie ustawy o biegłych sądowych przeznaczyło jedynie 15 dni, podczas gdy zgodnie z § 120 ust. 1 regulaminu pracy Rady Ministrów powinno być nie mniej niż 21 dni.
Kolejne grzechy polskiego procesu legislacyjnego to nieprzygotowywanie założeń do ustawy i brak reakcji ministerstw na otrzymywane od partnerów społecznych uwagi. Nie w każdym wypadku organ wnioskujący przekazuje zmienione wersje projektu dokumentu rządowego do ponownych konsultacji. Ministerstwa niezwykle rzadko korzystają też z elektronicznej platformy www.konsultacje.gov.pl.
Rzeczpospolita
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 06


Spis treści
Młodzi wybrańcy i skazańcy Temidy 1
O bezpłatnym poradnictwie, czyli pomagajmy z głową 3
Premia za wygraną nie zawsze zgodna z prawem 10
Wiek sędziego i miejsce zamieszkania są jawne 14
Straż Graniczna chce cię śledzić 15
Uczeni w zbieraniu punktów 16
Komornicy łatwiej oczyszczą swoje szeregi 22
Nowe uprawnienia ministra do trybunału 25
Szukamy prawnika z sercem 25


Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»GAZETA PRAWNA
Młodzi wybrańcy i skazańcy Temidy
Felieton
Dariusz Sałajewski
W przyszłym tygodniu kilkutysięczna rzesza aspirujących do zawodów radcy prawnego i adwokata przystąpi do egzaminów zawodowych. Wśród nich nadal zdecydowaną większość stanowić będą absolwenci aplikacji organizowanych przez samorządy. Ci ze ścieżek eksternistycznych to raptem niewiele ponad jedna dziesiąta. Zdawalność egzaminu wśród tych ostatnich jest dużo mniejsza niż wśród aplikantów. Na aplikacje dostaje się corocznie w ostatnich latach średnio około pięćdziesiąt procent zdających na nie, z kolei egzaminy zawodowe zdaje średnio ponad sześćdziesiąt pięć procent do nich przystępujących.
Powstaje pytanie – co się dzieje z nieszczęśnikami, którym nie udaje się przeskakiwać wspomnianych wyżej poprzeczek? Czy w ogóle można ich nazywać nieszczęśnikami, co byłoby równoznaczne z tym, że ci, którzy te poprzeczki zaliczyli, stali się automatycznie szczęśliwcami?
W latach 2006–2014 tylko do egzaminów na aplikację radcowską przystąpiło łącznie blisko 54 tys. absolwentów wydziałów prawa (oczywiście ci, którym nie udało się pierwsze podejście, powtarzali je w kolejnych latach). Zdało 23,5 tys. W ostatnich pięciu latach do egzaminu radcowskiego przystąpiło blisko 15 tys. osób, zdało ok. 10 tys. Można by rzec, że ci ostatni otrzymali przepustkę do zawodu. Przy czym nie daje ona pewności faktycznego dostępu i pracy w zawodzie, o co wszak chodzi. Wybrańcami losu stają się więc nie ci, którzy tylko uzyskali kwalifikacje, ale ci, którzy dostali prawdziwą możliwość ich wykorzystania. Pozostali, a jest ich coraz więcej, czują się nabici w butelkę. Inaczej jest z dostępem do zawodów sędziego i prokuratora. Tam na etapie aplikacyjnym mamy do czynienia z ustalanym corocznie przez państwo limitem, a szczęśliwcom, którzy się w nim zmieścili, gwarantuje się pracę i mniej krętą ścieżkę uzyskania godności i urzędu. Wybrańców jest tam corocznie niespełna tylko dwie setki. Jak to porównywać z liczbami wchodzących do wolnych zawodów, o których wspomniałem wyżej?
To, z jaką rzeczywistością mają do czynienia aspirujący do wolnych zawodów prawniczych, po części ilustrują poniższe uwagi – tak o ogólnym, jak i jednostkowym charakterze. Najpierw te pierwsze, czyli polityka. Redukcje zatrudnienia w administracji publicznej – jeśli w ogóle są realizowane – na początek dotykają służb prawnych. Tak w administracji rządowej (w tym specjalnej), jak i samorządowej. Ot chociażby trwa reorganizacja w strukturach organów podatkowych, jak i samego resortu finansów. Skutkuje ona likwidacją kilkuset stanowisk obsługi prawnej – głównie w dotychczasowych urzędach szczebla podstawowego. Nie tworzy to więc żadnych szans dla nowych adeptów zawodu radcy prawnego, wręcz przeciwnie – grozi redukcją aktualnie świadczącym w tych strukturach pomoc prawną. Z przeprowadzonej w połowie ub.r. przez KRRP wśród około setki starostów i prezydentów miast prostej ankiety wynika, że w raptem dwóch przypadkach byliby oni gotowi zatrudnić aplikanta radcowskiego jako współpracownika i w przyszłości potencjalnego następcę prawnika aktualnie świadczącego pomoc urzędowi. Dwie największe w naszym kraju instytucje sektora finansowo-ubezpieczeniowego będące jeszcze w rękach polskiego kapitału (czytaj Skarbu Państwa) – nie wymieniam ich nazw, aby „nie lokować ich produktów” – wzorem pozostałych, w pełni prywatnych korporacji z tego rynku, skoncentrowały swoje służby prawne jedynie w centralach, co najwyżej w kilku strukturach regionalnych. Były redukcje bieżące, zniknęły możliwości przyszłe. Małych i mikroprzedsiębiorców nie stać na prewencyjną pomoc prawnika, a instrumenty wspierające rozwój takich firm stosowane przez państwo nie skłaniają do korzystania z tej pomocy jako jednego z kryteriów udzielanych dofinansowań. Powiatowe urzędy pracy natomiast tylko w niewielkim procencie uwzględniają wnioski absolwentów aplikacji ubiegających się dotacje na założenie pierwszej kancelarii. Ci ostatni nie zawsze też mają odwagę wyciągać rękę po taką pomoc, skoro uzyskali dostęp do ponoć lukratywnych – jak twierdzili entuzjaści otwarcia i deregulacji – zawodów. Boją się uznania za nieudaczników. Mało też jest działań państwa stymulujących potrzebę korzystania z pomocy prawnej z godziwą za nią zapłatą. Rządowa inicjatywa ustawy o nieopłatnej pomocy prawnej jest jaskółką tylko przedwiośnia. Obawiając się zapewne tabloidalnie kreowanej i populistycznej krytyki, unika się rozszerzenia przymusu adwokacko-radcowskiego. Z podobnych zapewne powodów minister sprawiedliwości nie zmienia anachronicznych i żebraczych wręcz stawek wynagrodzeń pełnomocników z urzędu, nie reagując też – co już zupełnie niezrozumiałe – na przedstawione niemal przed rokiem przez samorządy radcowski i adwokacki propozycje nowych uregulowań, dotyczących wynagrodzeń w sprawach z wyboru.
Reakcje rozczarowanych bywają różne. Nawet te indywidualne tworzą jednak rzeczywistość. Oto dwa przykłady. Aplikantka radcowska drugiego roku nie rezygnując jak na razie z tej formy kształcenia wybiera alternatywną ścieżkę awansu zawodowego. Po ostatnich wyborach samorządowych w ramach zmiany ekipy rządzącej zostaje wiceburmistrzem. Młoda, ambitna – tylko się cieszyć. Jednym z jej pierwszych działań jest jednak próba zmiany formy pomocy prawnej świadczonej urzędowi miasta i wypowiedzenie umowy dotychczas wykonującemu ją koledze, członkowi samorządowej społeczności, do której, przynajmniej jak na razie, zmierza też pani burmistrz. Czy jeszcze zmierza? Inne zdarzenie. Najlepszy aplikant radcowski w jednej z izb po najlepiej również zdanym w tej komisji egzaminie zawodowym mówi do mnie – kiedy składam mu gratulacje po złożeniu ślubowania: „Panie prezesie, przykro mi, ale otrzymałem propozycję pracy jako asystent sędziego. Mam żonę i aktualnie drugie, kilkumiesięczne dziecko. Muszę zawiesić wykonywanie zawodu radcy prawnego i przyjąć tamtą ofertę. To przynajmniej jakaś stabilność”.
Dwie różne sytuacje i jakże różne, lecz mające podobne przyczyny, zachowania. Oba wymagają refleksji. Cdn.

Dariusz Sałajewski
prezes Krajowej Rady Radców Prawnych
DO GÓRY


Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»PRAWNIK
O bezpłatnym poradnictwie, czyli pomagajmy z głową
Wiem, że nie można mieć wszystkiego od razu. Ale jeśli ogłoszony projekt ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej wejdzie w życie, zaczniemy źle i ryzykownie. Idziemy dokładnie pod prąd, wbrew światowym trendom i dorobkowi
O poradnictwie prawnym oraz projekcie ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej pisałem miesiąc temu („Poradnictwo prawne to także inwestycja”, Prawnik z 30 stycznia 2015 r.). Głosy i argumenty, a czasem zarzuty, formułowane w debacie publicznej, wymagają jednak odniesienia się. Zwłaszcza gdy płyną ze strony tak prominentnych prawników jak prezes Krajowej Rady Radców Prawnych (D. Sałajewski, „Nie debatować. Pomagać”, „Rzeczpospolita” z 7 lutego 2015 r.), czy reprezentanci Naczelnej Rady Adwokackiej (R. Kusz, R. Dębowski, „Aby interes publiczny zwyciężył”, „Rzeczpospolita” z 12 lutego 2015 r.).
Dziś mamy projekt w jego ostatecznym, na tym etapie, kształcie. Po fazie konsultacji i kilkukrotnych zmianach opuścił on Ministerstwo Sprawiedliwości i czeka, by stanąć na Radzie Ministrów. Już w dniu jego ogłoszenia premier Ewa Kopacz powiedziała, że ma on jej pełne poparcie. Można się zatem spodziewać, że szybko trafi do Sejmu (gdzie prace, także ze względu na kalendarz wyborczy, będą energiczne) i niedługo stanie się prawem.
O projekcie i proponowanych w nim rozwiązaniach warto dyskutować także dlatego, że dotąd było na to bardzo mało czasu. Dokument powstał szybko i był już dwukrotnie zmieniany. Pierwszą wersję upubliczniono w grudniu 2014 r., kolejną (efekt prac z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej) – 6 lutego. Ostatnia, z 19 lutego, uwzględnia niektóre postulaty zgłoszone podczas konsultacji publicznych i konferencji uzgodnieniowych. W ostatniej chwili pojawiły się, w związku z czym nie podlegały konsultacjom, projekty rozporządzeń wykonawczych do ustawy (z datą 18 lutego 2015 r.). Wszystko dzieje się zatem błyskawicznie.
Propozycje ministerstwa
Projekt ustawy zakłada, że w Polsce powstaną dwa niezależne systemy. W ramach systemu nieodpłatnej pomocy prawnej w ponad 1500 punktach na poziomie gmin i powiatów mają dyżurować opłacani przez państwo adwokaci i radcy prawni. Ich zadaniem będzie pomoc prawna dla osób uprawnionych do korzystania z pomocy społecznej (którym w ciągu 12 poprzedzających miesięcy przyznano świadczenie), osób uprawnionych do korzystania z karty dużej rodziny (rodziny z przynajmniej trójką dzieci, niezależnie od dochodu) oraz tych, które są zagrożone wystąpieniem klęski żywiołowej, katastrofy naturalnej lub awarii technicznej (art. 3).
System nieodpłatnej informacji prawnej dla osób fizycznych (wszystkich) ma przybrać postać infolinii – jej organizację i funkcjonowanie zapewni minister sprawiedliwości, a wojewodowie uruchomią wojewódzkie centra informacji prawnej, w których znajdą się stanowiska osób udzielających informacji (art. 15–19). Na wdrożenie ustawy przewidziano ponad miliard złotych w perspektywie 10 lat.
W trakcie prac nad projektem wprowadzono do niego różne zmiany. Poszerzono m.in. krąg adresatów pomocy (o rodziny wielodzietne). Przewidziano, że do ok. 20 proc. punktów pomocy prawnej będą mogły prowadzić wyłonione w konkursach organizacje pozarządowe (porad w tych punktach będą mogli udzielać też tylko adwokaci i radcy prawni). Do projektu dodano również jeden artykuł dotyczący edukacji prawnej społeczeństwa (art. 23). Zgodnie z nim zadaniem organów administracji publicznej jest podejmowanie działań edukacyjnych zmierzających do zwiększenia świadomości prawnej, w tym promowanie wiedzy o pozasądowym rozwiązywaniu sporów. Zadanie to powinno być realizowane w szczególności przez organizacje pozarządowe, wybierane w trybie otwartego konkursu ofert. To ważny element projektu, choć ma charakter wyłącznie deklaratoryjny i nie nakłada na nikogo żadnych konkretnych zobowiązań.
O co toczy się spór?
Tocząca się wokół projektu debata ma dwa wymiary: rzeczowej rozmowy oraz kierowania pod adresem adwersarzy niewybrednych ataków. Przedstawiciele NRA (w tekście wspomnianym wyżej) mówią o INPRIS jako „fundacji aktywnie zaangażowanej w to, by system przedsądowej pomocy prawnej opierał się na niewykwalifikowanych prawnikach, studentach i nieprawnikach po kursach przygotowawczych”. Powiało szkołą Duracza... Trudno o większy fałsz.
INPRIS jest think tankiem, nie zajmuje się świadczeniem porad, ale bada, analizuje, dostarcza wiedzy, jest rzecznikiem tworzenia prawa w oparciu o dane (polityki opartej na dowodach). Twórcy INPRIS są zaangażowani w starania na rzecz systemowej reformy pomocy prawnej od kilkunastu lat. Dlaczego krytykujemy niektóre rozwiązania i z uporem maniaka upominamy się o rozważenie licznych konkretnych propozycji? Otóż chcemy, by powstał zaczyn systemu sensownego, byśmy już na starcie nie popełnili poważnych błędów, żebyśmy rozsądnie dysponowali niemałymi publicznymi środkami. Naiwnie? Idealistycznie? Może tak, ale uważamy, że warto.
W dyskusji głos zabierają podmioty bezpośrednio zainteresowane takim a nie innym kształtem systemu. Należą do nich samorządy adwokatów i radców prawnych oraz instytucje i organizacje zajmujące się poradnictwem. Ich działania noszą bądź mogą nosić znamiona rzecznictwa czy lobbingu. I nie ma w tym nic złego, o ile mamy do czynienia z rzeczowymi argumentami, a nie fałszywymi oskarżeniami.
Jakie są zatem główne obszary sporu? Wymienię tylko kilka, literatura na ten temat jest już w Polsce dość bogata, obyśmy tylko chcieli z niej korzystać. Odwołam się przy tym także do wypowiedzi, które padły podczas Kongresu Poradnictwa Prawnego i Obywatelskiego zorganizowanego w lutym przez INPRIS, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wraz z organizacjami partnerskimi. W wydarzeniu tym, przypomnę, udział wzięło ponad 250 osób związanych z poradnictwem.
Po pierwsze – dla kogo?
Po pierwsze i najważniejsze – komu ma tworzony system służyć, jakie problemy ma rozwiązywać? W sferze haseł jest lepiej niż dobrze. Uzasadnienie, prezentacje proponowanych rozwiązań mówią o pomocy prawnej dla osób wykluczonych, ubogich, o zapewnieniu równości wobec prawa, realizacji prawa do sądu i pomocy prawnej. Jednak sam projekt zakłada ograniczenie wsparcia (poza wyjątkami) do osób objętych pomocą społeczną. Wedle badaczy, ale i przedstawicieli samorządów terytorialnych, w tym reprezentantów ośrodków pomocy społecznej, ta grupa stanowi do ok. 20 proc. potrzebujących (warto zaznaczyć, że osoby te już są objęte wsparciem w ośrodkach pomocy społecznej czy powiatowych centrach pomocy rodzinie). Zostawiamy natomiast na marginesie pozostałe 80 proc. potrzebujących, w tym tych, którzy aktualnie korzystają z różnych form pomocy (tam gdzie ona jest).
Autorzy projektu nie zamierzają rzecz jasna likwidować istniejących form poradnictwa i pomocy prawnej, a nawet zachęcają do kontynuacji działań (art. 2). Tyle tylko, że w momencie kiedy powstanie „system państwowy” jest bardzo prawdopodobne, iż wielu donatorów istniejących rozwiązań się wycofa – nie zbadano tego. Będziemy zatem mieli mniej, a nie więcej...
Przy tym eksperci (jak dr hab. W. Florczak z UJ czy dr J. Winczorek z UW) twierdzą (i wyliczają!), że grupa osób objętych pomocą społeczną w żadnej mierze nie ma takiego zapotrzebowania na porady, jak oferowane w ramach tworzonego systemu, że koszty są znacznie przeszacowane. Co to oznacza? Że w części będziemy płacić adwokatom i radcom za puste dyżury (bo projekt zakłada wynagrodzenie za godzinę pozostawania w gotowości, a nie poradę). Chętnie zapoznałbym się z wyliczeniami autorów projektu dotyczącymi potrzeb prawnych adresatów regulacji, ale ich nie ma!
Być może pod wpływem krytyki dotyczącej przeszacowania kosztów w drugiej wersji projektu do kręgu adresatów dodano posiadaczy karty dużej rodziny. Tym samym zwiększono odsetek potrzebujących objętych systemem, choć znów nie wiemy o ile, bo brak badań. Nie zastosowano też kryterium majątkowego.
Skutek? Pomocy nie uzyska nieporadny, ubogi emeryt, jeśli nie jest klientem opieki społecznej. Uzyskam ją ja, choć stać mnie na prawnika (i oby stan ten trwał), bo jestem też posiadaczem karty dużej rodziny. Istnieje naprawdę duże ryzyko, wyrażane przez badaczy i praktyków poradnictwa, że źle określona grupa odbiorców wyeliminuje wielu potrzebujących i przyniesie dużo szkód. Istnieją możliwości (a i propozycje wyliczeń) objęcia szerszej grupy przy tych samych kosztach. Odpowiednie posługiwanie się kryteriami podmiotowymi (komu służy pomoc) i przedmiotowymi (w jakich sprawach) pozwala na bezpieczne zaplanowanie wydatków bez ryzyka wywrócenia się systemu. Jeden z autorów ustawy podczas konferencji uzgodnieniowej na pytanie, dlaczego do grona adresatów dodano rodziny wielodzietne, odpowiedział, że łatwo je skontrolować (bo kartę dużej rodziny się ma albo nie). Wolałbym jednak, żeby decydowały potrzeby prawne ludzi, a nie łatwość ich kontroli.
Już tylko na marginesie można dodać, że grupa adresatów systemu, czyli osób objętych pomocą społeczną, jest bardzo specyficzna. Planując dla niej pomoc, warto zasięgnąć opinii fachowców (bo nie jest to domena Ministerstwa Sprawiedliwości).
Po drugie – przez kogo?
Zupełnie oczywiste jest, że do świadczenia pomocy prawnej przygotowani są adwokaci i radcy prawni. Nie wyobrażam sobie systemu, który eliminuje przedstawicieli tych zawodów. Rzecz nie wymagałaby komentarza, ale z głosów przedstawicieli samorządu można wysnuć wniosek, że to oni, a nie projekt, czują się zaatakowani. Bez adwokatów i radców prawnych taki system nie może działać. Rzecz nie w tym, czy adwokaci i radcy, ale do czego adwokaci i radcy są potrzebni.
Zgodnie z projektem każdy uprawniony, niezależnie od problemu, sprawy, jaką ma, będzie szedł od razu do adwokata czy radcy. A ludzie, jak wiadomo, spraw mają wiele i różnych. Nie wszystkie wymagają pomocy prawnika. Stąd potrzebna jest osoba pierwszego kontaktu, która tam gdzie może sama informuje interesanta, odsyła go do odpowiedniej instytucji, a w sytuacjach, które wymagają analizy przez adwokata, kieruje do odpowiedniej osoby (na świecie nazywa się to triage). Skoro sprowadzamy system, co trzeba ocenić bardzo dobrze, na poziom powiatów (we współpracy z gminami), to tam mogłaby taka osoba pierwszego kontaktu być (już działają we wszystkich powiatach czy to powiatowe centra pomocy rodzinie, czy rzecznicy konsumentów). Taki punkt w powiecie mógłby organizować sam powiat albo zlecać jego prowadzenie wyspecjalizowanym organizacjom. Takie rozwiązania zakładały wcześniejsze projekty ministerstwa czy Zielona Księga opracowana w Kancelarii Prezydenta RP. Opłacenie wyspecjalizowanej osoby pierwszego kontaktu jest tańsze niż płacenie adwokatom i radcom za zajmowanie się sprawami, do których nie są potrzebni, czy, upraszczając, informowanie o adresach instytucji. Mają w tej mierze dużo przemyśleń przedstawiciele Związku Powiatów Polskich (mówił o tym wielokrotnie ich reprezentant G. Kubalski), których krytyczne uwagi do projektu ustawy nie spotkały się ze zrozumieniem.
Po trzecie – systemowo
Odmieniamy w debacie słowo system przez wszystkie przypadki. Bo rzeczywiście potrzebujemy rozwiązań systemowych, gwarantujących równy dostęp do pomocy prawnej dla potrzebujących. Ale elementów myślenia systemowego jest w projekcie mało. Ustawa tworzy sieć punktów pomocy prawnej oraz infolinię z informacją prawną, ale jedno z drugim nie ma nic wspólnego, nie współgra, a działa osobno. A mogłaby infolinia właśnie stanowić namiastkę wspomnianej procedury triage. Oba rozwiązania z kolei nie mają nic wspólnego z pomocą prawną z urzędu. Tworzymy niezależne byty, stosujemy różne kryteria dostępu do pomocy, a to są ci sami potrzebujący, czasem te same problemy i sprawy. I nie znaczy to, że trzeba to wszystko połączyć od razu, czasem do pewnych rozwiązań dochodzi się dłużej, ale trzeba mieć jakąś perspektywę i plan. W projekcie tego brak.
By mówić o systemie, powinien być także ktoś, kto patrzy nań z lotu ptaka, lubię używać terminu – gospodarz problematyki. Tak jak lokalnie mógłby to być powiat, tak centralnie powinna to być instytucja, która bada, czy system działa dobrze, czy adresuje rzeczywiste problemy, czy jest efektywny, czy gwarantuje odpowiednią jakość pomocy. Zadań dla gospodarza jest wiele (są na ten temat dostępne publikacje). By była to osobna Rada Pomocy Prawnej, w Polsce nie ma szans – do nikogo nie trafiają argumenty, że kilka procent nakładów poniesionych na radę przynosi oszczędności przez działanie efektu skali, przez wynikające z badań odpowiednie zmiany działania systemu. Ale niechby to było Ministerstwo Sprawiedliwości, któremu ustawa nakazywałaby pełnienie odpowiedniej roli i nakładała odpowiednie zadania. Niestety, ministerstwo w tej sprawie wycofuje się. Projekt ustawy zakłada nie cykliczne, ale jednorazowe badania wprowadzonych rozwiązań, na podstawie danych statystycznych.
A skoro o danych mowa. W rozwiniętych systemach poradnictwo to kopalnia wiedzy o problemach społecznych, o lukach w prawie, złych przepisach. Już dziś jest tak ono wykorzystywane i w Polsce, choć nieczęsto. Ale przykłady Gdyni czy Wrocławia, choć i mniejszych miejscowości, pokazują, że wiedza płynąca z poradnictwa pomaga w tworzeniu lokalnych polityk. Czy tworzony „system” to uwzględnia i z tej szansy korzysta? Nie. Ustawa mówi (art. 11), że prawnik dokumentuje na karcie nieodpłatnej pomocy prawnej każdy przypadek udzielenia pomocy w zakresie danych dotyczących czasu trwania i formy nieodpłatnej pomocy oraz dziedziny prawa, której dotyczyła. Dodatkowo (art. 14) ustawodawca wzywa ministra sprawiedliwości, by wymogi odnoszące się do dokumentowania udzielenia pomocy „były jak najprostsze”. I takie są, projekt karty wymienia 11 kategorii spraw (plus rubryka inne). Da to pewien obraz, w jakich dziedzinach prawa pomoc jest najbardziej potrzebna, ale żadnych pogłębionych analiz w oparciu o takie zestawienie nie będzie można zrobić. Tymczasem już dziś w ramach różnych inicjatyw poradniczych (przy wykorzystaniu dorobku zagranicznego) zbiera się znacznie bardziej szczegółowe dane (robią to na przykład prawnicy w ramach działań w Akademii Iuris). Dla osoby udzielającej regularnie pomocy wybranie odpowiedniej, znacznie bardziej szczegółowej rubryki nie stanowi żadnego problemu. Takie zebrane i zagregowane dane mogą pokazać problemy, trendy itp. Informacja, że udzielono 15-minutowej czy godzinnej pomocy prawnej w dziedzinie prawa pracy, czy „z zakresu ubezpieczeń społecznych, prawa do opieki zdrowotnej oraz sprawy emerytalno-rentowe” (to naprawdę jedna kategoria!) pokaże niewiele.
Brak systemu zbierania informacji o klientach spowoduje z kolei jego nadużywanie. Od kilku osób – praktyków słyszałem, że część klientów będzie kursowała pomiędzy punktami pomocy wszędzie opowiadając tę samą historię, zabierając czas adwokatom i radcom i porównując wyniki porady. Wedle Ministerstwa Sprawiedliwości (taki argument padł na konferencji uzgodnieniowej) danych nie pozwala zbierać GIODO (powoływano się na konkretne pismo). Aż dziw, że w Polsce działa system ochrony zdrowia, gdzie zbierane dane są równie wrażliwe. Oczywiście tam, gdzie chodzi o dane osobowe, na dodatek wrażliwe, potrzebna jest szczególna ostrożność i staranność, ale nie po prostu wycofanie się.
Po czwarte – pod kontrolą i efektywnie
To temat, który wzbudza duży opór w samorządach prawniczych. I nie dziwi mnie to, bo tak było i jest we wszystkich krajach, gdzie wprowadzano i wprowadza się mechanizmy kontroli pracy prawników opłacanych z publicznych środków. Wszędzie jest etyka zawodowa, wszędzie są samorządowe sądy dyscyplinarne. A jednak tam, gdzie państwo płaci prawnikom z publicznych środków, ma obowiązek sprawdzania (w naszym – płacących jako podatnicy – imieniu), czy pieniądze wydatkowane są właściwie i czy jakość oferowanych usług jest odpowiednia. To jest w wielu krajach standard. Musimy też pamiętać, że w przypadku pomocy prawnej nieodpłatnej klienci są mniej skorzy do kontroli poczynań prawnika (jak to jest w przypadku klientów prywatnych). Sprawa jest oczywiście delikatna ze względu na szczególną relację klient-prawnik, na tajemnicę zawodową, dlatego przyjmowane rozwiązania są uzgadniane z samorządami. Ale taka kontrola jest potrzebna (przybiera różne formy, np. peer review, czyli kontroli przez innych adwokatów, formę certyfikacji, formę sprawdzania spełniania określonych standardów – ot, jak choćby ten, by klient, którego sprawę prowadzimy z urzędu, miał założone akta adwokackie).
Do decyzji, jaki system kontroli wprowadzić, potrzebny jest właśnie gospodarz problematyki, partner dla samorządów zawodowych. Do kontroli potrzebna jest także jakaś dokumentacja sprawy, nie tylko informacja, w jakiej dziedzinie udzielono pomocy i ile minut to trwało. Nie są to problemy łatwe do rozwiązania, trzeba być bardzo ostrożnym, ale wymagają podjęcia. Oczywiście, że to podraża działanie systemu. Ale ile stracimy, gdy kontroli nie będzie? Kto to zbada i jak? Świat to już przerabiał i lista naruszeń, sposobów naciągania systemu nie tylko przez klientów, ale i przez prawników, jest długa. Dlaczegóż u nas miałoby być inaczej, czy jesteśmy uczciwsi od Holendrów, Kanadyjczyków, Anglików czy Szkotów? Autorzy projektu ustawy w ogóle tej problematyki nie biorą pod uwagę.
Po piąte – doświadczenia zagraniczne
Na koniec kilka słów o ignorowaniu światowego dorobku. Systemy poradnictwa prawnego funkcjonują w wielu krajach od dziesiątków lat. Wiele już przeszli, wiele zbadali, są na ten temat biblioteki literatury, danych, wzorców do zaadaptowania. W części te doświadczenia polscy naukowcy dr J. Winczorek i dr M. Araszkiewicz, przybliżyli polskiemu czytelnikowi, analizując światowy dorobek i literaturę. Dlaczego autorzy ustawy z tego nie korzystają, dlaczego tworzą swój system, ignorując ogromne światowe doświadczenie, trudno zgadnąć. Kontekst zagraniczny zawiera zaledwie 13-stronicowy dokument, załącznik do oceny skutków regulacji, który opisuje pokrótce kształt systemu w kilku wybranych państwach (skupiając się na tym, kto i komu pomocy udziela). Zainteresowanym polecam zatem poza stroną INPRIS, gdzie można znaleźć wiele materiałów, stronę ILAG. International Legal Aid Group jest międzynarodową grupą zrzeszającą praktyków (decydentów, dyrektorów) i badaczy z ponad 24 krajów zajmujących się nieodpłatną pomocą prawną. Jej członkowie spotykają się co dwa lata (od ponad 20 lat), by dyskutować o tym, jak najlepiej zorganizować systemy nieodpłatnej pomocy prawnej. Nawet pobieżna lektura materiałów zawartych na stronie ILAG pokaże, jak duży jest światowy dorobek. Jest zresztą wiele innych źródeł wiedzy.
Kilkoro z ekspertów zagranicznych zapytaliśmy, co by doradzili Polsce (pytaliśmy w czasie, kiedy przepadały kolejne projekty regulacji, a głównym powodem zdawał się być brak środków). Powstały różne ciekawe opracowania, na uwagę zasługuje choćby ekspertyza sporządzona pod kierunkiem prof. M. Barendrechta „Porady prawne w Polsce: sugestie wynikające z praktyki międzynarodowej”, Warszawa 2012.
Nie od razu Kraków zbudowano
Wiem, że nie można mieć wszystkiego od razu, że czasem warto po prostu zacząć, by krok po kroku zbliżać się do wymarzonych celów. Ale jeśli omawiany projekt stanie się prawem, zaczniemy źle i ryzykownie. Idziemy dokładnie pod prąd, dokładnie wbrew światowym trendom i dorobkowi, ignorując go. Kolejne przykłady? W Holandii znaczna część potrzebujących pomocy prawnej trafia do mediatora (takiego samego usługodawcy jak adwokat), u nas o mediacji w ramach systemu nikt nawet nie mówi, wedle ustawy (art. 23) to edukacja ma promować wiedzę o pozasądowym rozwiązywaniu sporów, ale system takiej możliwości nie stwarza.
W wielu krajach dopracowują elektroniczne systemy informacyjne wspomagające poradnictwo, platformy informatyczne – odpowiedni system zaspokaja potrzeby wielu osób, jest znacznie tańszy niż porady osobiste, bo działa efekt skali, można go wykorzystywać w całym kraju. Nasz projekt milczy na ten temat, nie przewiduje nawet stworzenia bazy danych, z której mogliby korzystać zarówno prawnicy, jak i udzielający informacji prawnej. Pominięcie tej problematyki jest całkowicie zaskakujące w świetle światowych trendów. Opracowanie nowego systemu mogłoby być wręcz rozpoczęte właśnie od stworzenia kompleksowej strony internetowej zapewniającej przecież dostęp do informacji prawnej nieograniczonej liczbie osób, 24 godziny na dobę (tak m.in. sugerują eksperci zagraniczni).
Na świecie prowadzą projekty pilotażowe, badają, zastanawiają się, jaki system jest najbardziej efektywny, my decydujemy się, by sprawozdawczość systemu była jak najprostsza, w związku z czym nie będziemy mieli danych do rzetelnej analizy sytuacji. Takie przykłady można niestety mnożyć. Wierzę (choć coraz słabiej), że jest jeszcze czas, by przynajmniej niektóre zmiany wprowadzić, by dodać choć kilka elementów, które przynajmniej w części pozwolą na późniejszy rozwój tworzonego systemu w oparciu o rzetelne dane.
Pomocy nie uzyska nieporadny, ubogi emeryt, jeśli nie jest klientem opieki społecznej. Uzyskam ją ja, choć stać mnie na prawnika (i oby stan ten trwał), bo jestem też posiadaczem karty dużej rodziny
Zatrudnienie wyspecjalizowanej osoby pierwszego kontaktu jest tańsze niż płacenie adwokatom i radcom za zajmowanie się sprawami, do których nie są potrzebni
Łukasz Bojarski
prezes INPRIS – Instytutu Prawa i Społeczeństwa, członek Krajowej Rady Sądownictwa powołany przez prezydenta RP


Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»GAZETA PRAWNA
Premia za wygraną nie zawsze zgodna z prawem
Prawnik zastrzegł w umowie, że procent od sukcesu należy mu się nawet po wypowiedzeniu przez klienta umowy. Zdaniem sądu naruszył tym prawa konsumentów
Orzeczenie to może mieć kolosalne znaczenie dla wielu profesjonalnych pełnomocników. Duża część z nich bowiem stosuje success fee: na początku sprawy prawnik pobiera niezbyt wysoką, często wręcz symboliczną opłatę i umawia się z klientem, że po jej zakończeniu otrzyma dodatkowo procent od wygranej. A, jak przyznaje prof. Marek Chmaj, radca prawny z kancelarii Chmaj i Wspólnicy, większość kancelarii, które stosują success fee, zawiera w umowach zlecenia zastrzeżenie, że wynagrodzenie procentowe klient będzie musiał uiścić także wówczas, gdy przed zakończeniem sprawy umowę wypowie.
Warszawski sąd apelacyjny uznał, że kancelarie naruszają w ten sposób prawa konsumentów. I że wynagrodzenie się nie należy.
Nierówność stron
Orzeczenie zapadło na kanwie sporu pomiędzy radcą prawnym a jego klientem. Mimo że ten ostatni wypowiedział umowę, mecenas domagał się ponad 86 tys. zł wynagrodzenia za prowadzenie sprawy. Jego klient twierdził jednak, że zapis będący postawą takiego żądania jest niedozwolonym postanowieniem umownym i tym samym go nie wiąże.
Sąd I instancji przyznał mu rację. Uznał, że taki zapis w umowie jest sprzeczny z dobrymi obyczajami i rażąco narusza interesy klienta. Na jego podstawie byłby on bowiem zobowiązany do zapłaty nawet w przypadku niewykonania przez powoda – radcę prawnego żadnych czynności.
„Tym samym postanowienie to rażąco narusza interesy pozwanego, który nie uzyskując nawet w najmniejszym stopniu ekwiwalentu, zobowiązany byłby do swojego świadczenia w całości” – pisze sąd.
Inaczej na tę kwestię patrzą sami zainteresowani.
– Zawierając takie zapisy w umowach, prawnicy zabezpieczają się przed sytuacją, kiedy to klienci, nie chcąc płacić za obsługę prawną, tuż przed zakończeniem sprawy wypowiadają umowę – wyjaśnia Marek Chmaj.
Chodzi o to, aby prawnik nie został z niczym po kilkunastu latach prowadzenia skomplikowanej sprawy.
– Opłata wstępna bowiem często nie wystarcza nawet na pokrycie wydatków, jakie pełnomocnik musi ponieść w związku z prowadzeniem sprawy przez dłuższy czas – mówi mec. Chmaj.
Jeszcze dosadniej komentuje orzeczenie dr Andrzej Jakubiec, adwokat z kancelarii Janeta Jakubiec Węgierski, wykładowca na Uniwersytecie Łódzkim.
– Wyrok ten jest niestety kolejnym przejawem zbyt daleko idącej ochrony konsumenta, która zaburza równowagę na niekorzyść przedsiębiorcy. Wydawać się może, że sędziom zabrakło wyobraźni, bo gdyby choć przez rok prowadzili kancelarię, prawdopodobnie zrozumieliby sens starego powiedzenia, które – w nieco wygładzonej wersji – można ująć jako: adwokat zrobił swoje, adwokat może odejść – stwierdza mecenas.
Radca czy przedsiębiorca
Sąd, zanim przeszedł do oceny postanowień umownych pod kątem ich zgodności z prawami konsumentów, musiał rozstrzygnąć kilka kwestii. O abuzywności możemy bowiem mówić jedynie wtedy, gdy umowa zawarta została pomiędzy przedsiębiorcą a konsumentem. Sąd musiał więc odpowiedzieć na pytanie, czy radca prawny jest przedsiębiorcą. I doszedł do wniosku, że w sytuacji, gdy zawiera z klientem umowę-zlecenie dotyczącą reprezentowania go przed sądami lub organami administracji, występuje w roli przedsiębiorcy. Takie czynności wykonuje zawodowo.
– To kuriozalne stwierdzenie, które świadczy o całkowitym niezrozumieniu roli radcy prawnego. To nie jest zwykły przedsiębiorca, który świadczy jakiekolwiek usługi. To zawód zaufania publicznego – komentuje Marek Chmaj.
Jego zdaniem już chociażby z tego powodu należałoby uznać, że umowy zawierane pomiędzy profesjonalnymi pełnomocnikami a ich klientami nie mogą być badane pod kątem abuzywności.
Inne spojrzenie na tę kwestię ma Zbigniew Krüger, adwokat z kancelarii Krüger & Partnerzy. Jego zdaniem nie podlega dyskusji, że radca prawny jest przedsiębiorcą.
– Tak uznał m.in. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w wyroku z 15 stycznia 2015 r. w sprawie Birute Šiba przeciwko Arunasowi Devenasowi (sygn. C 537/13) – wskazuje mecenas.
Indywidualne negocjacje
Kolejną kwestią, jaką musiał rozważyć sąd, było to, czy sporny zapis umowny był z klientem uzgadniany indywidualnie. Tylko negatywna odpowiedź na to pytanie pozwalałaby sądowi badać postanowienia pod kątem ich zgodności z prawami konsumentów.
„Postanowieniami indywidualnie uzgodnionymi będą takie, które byłyby w sposób rzeczywisty negocjowane lub włączone do umowy wskutek propozycji zgłoszonej przez samego konsumenta” – tłumaczył sąd. Doszedł jednak do wniosku, że w tym sporze taka sytuacja nie zachodzi. Jego zdaniem radca prawny przedstawił klientowi do podpisu gotowy wzorzec umowy. Sąd doszedł do takiego wniosku na podstawie zeznań złożonych przez samego powoda. Twierdził on, że podczas podpisywania umowy informował klienta o zapisie dotyczącym konieczności wypłaty wynagrodzenia również w przypadku wypowiedzenia. Zaznaczył też, że zawsze formułuje takie zapisy w umowach o success fee.
„Samo poinformowanie czy wyjaśnienie treści konkretnych postanowień umowy nie jest tożsame z rzeczywistym wpływem na treść umowy przez konsumenta” – napisał jednak w uzasadnieniu sąd okręgowy.
– Bardzo byłbym wdzięczny, gdyby któryś zwolennik nurtu obrony konsumentów nagrał film instruktażowy z takimi negocjacjami, a potem wytłumaczył nam (praktykującym adwokatom i radcom prawnym), dlaczego połowę dnia mają poświęcać na przepisywanie gotowych umów zamiast na zajęcie się pracą – komentuje dr Jakubiec.
Z ustaleniami sądu polemizuje również mec. Krüger. Jego zdaniem o żadnym wzorcu nie może być mowy.
– Świadczy o tym już chociażby zindywidualizowany stosunek pełnomocnictwa oparty na zaufaniu, jaki wiąże pełnomocnika z klientem. Adwokat czy radca prawny w sposób indywidualny negocjują z klientem. Nie można porównywać usług prawnika z usługami, w przypadku których mamy narzucone wzorce umowne – przekonuje Zbigniew Krüger.
Mimo to sąd uznał, że zapis zobowiązujący klienta radcy prawnego do zapłaty wynagrodzenia nawet po wypowiedzeniu umowy jest klauzulą abuzywną, a tym samym nie jest wiążący dla stron kontraktu. Innymi słowy – wynagrodzenie się nie należy.
Obawy prawników
Od tego orzeczenia apelację wniósł radca prawny. Jego argumenty nie przekonały jednak sądu II instancji. Nie odnosił się on co prawda bezpośrednio do kwestii abuzywności (nie to ustalenie sądu okręgowego podważał apelujący), ale też nie zakwestionował ustaleń poczynionych w I instancji.
Prawnicy obawiają się, że jeżeli taka linia orzecznicza się utrzyma, może ich czekać fala pozwów o zwrot wynagrodzeń pobranych na podstawie tego typu zapisów.
– Jeżeli jakieś postanowienie umowne jest klauzulą abuzywną, to oznacza, że od samego początku nie wiąże stron umowy – ostrzega mec. Chmaj.
Zgodnie z art. 410 par. 2 kodeksu cywilnego ze świadczeniem nienależnym mamy do czynienia m.in. wówczas, gdy ten, kto je spełnił, nie był w ogóle zobowiązany lub nie był zobowiązany względem osoby, której świadczył.
– Mam jednak nadzieję, że sądy nie pójdą tą drogą – kwituje mec. Chmaj.

Kiedy można mówić o abuzywności postanowień umownych
Współpraca: Anna Krzyżanowska, wik
Małgorzata Kryszkiewicz
malgorzata.kryszkiewicz@infor.pl
ORZECZNICTWO
Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 15 stycznia 2015 r., sygn. akt I ACa 1096/14

Wiek sędziego i miejsce zamieszkania są jawne
Agata Łukaszewicz 05-03-2015, ostatnia aktualizacja 05-03-2015 18:07

źródło: Fotorzepa
autor: Piotr Wittman
Sędziowie muszą bardziej akceptować ingerencje w ich prywatność niż zwykli obywatele.
Obywatel ma prawo do informacji o danych osobowych sędziego. Jego wiek i miejscowość, w której mieszka, są związane z funkcją publiczną, a więc nie można ich zatajać – orzekł Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gdańsku.
W uzasadnieniu powiedział też, że osoby wykonujące funkcje publiczne muszą bardziej akceptować ingerencję w ich prywatność niż osoby, które takich funkcji nie pełnią.
Orzeczenie WSA nie podoba się sędziom. Szczegółowych informacji o sędziach nie powinno się podawać na talerzu – uważają.
– Wśród sędziów z mniejszych miejscowości pojawia się poczucie pewnego zagrożenia – mówi „Rzeczpospolitej" sędzia Bartłomiej Przymusiński. I dodaje, że znając miejscowość, szczególnie niewielką, łatwo ustalić konkretny adres.
– Na co dzień sędziowie nie podlegają szczególnej ochronie. Wystarczy przejrzeć informacje o poprzebijanych oponach w aucie zaparkowanym pod domem sędziego czy podpaleniu domu, w którym mieszka.
Boją się ataku
Najnowszy wyrok WSA budzi strach nie tylko sędziów mieszkających w niewielkich miejscowościach.
– Coraz więcej sędziów, szczególnie tych doświadczonych, którzy odchowali już dzieci, przenosi się pod miasto – mówi sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. –Znając jego nazwę, nietrudno odnaleźć adres – uważa.
38 
lat to średni wiek sędziego orzekającego 
w sądzie rejonowym
Sędziowie od lat walczą o zachowanie prywatności. Kiedy rok temu pojawił się pomysł, by ich oświadczenia majątkowe pojawiły się w sieci (online), środowisko wyraziło ostry sprzeciw.
– Wykonujemy zawód niebezpieczny, decyzje podejmujemy jednoosobowo, a strony często nie są z nich zadowolone. Mamy wielu wrogów, bywa, że groźnych. Mamy też rodziny, dzieci – tłumaczyli wówczas sędziowie. Dziś odwołują się do tamtych argumentów.
Jest problem
Cała sprawa ma swój początek w Gdańsku. Pewien obywatel wystąpił do prezesa tamtejszego Sądu Okręgowego z wnioskiem o udostępnienie informacji o sędziach w nim orzekających. Chodziło mu o: imiona i nazwiska, daty urodzin oraz miejscowość zamieszkania. Prezes odmówił udzielenia informacji o wieku oraz miejscu zamieszkania. W uzasadnieniu wyjaśnił, że kierował się koniecznością ochrony prywatności osób fizycznych. Jego zdaniem dane takie pozwalają ustalić dokładny adres, pod jakim mieszka sędzia.
7 tys. sędziów orzeka dziś 
w sądach rejonowych 
w całym kraju
Co do danych osobowych odesłał pytającego do strony BIP. Pytający się nie poddał. Sprawa trafiła do WSA. Ten nie zgodził się z prezesem.
– Prawo dostępu do informacji publicznej jest jednym z najważniejszych w katalogu praw obywatelskich i politycznych – uzasadnił i uchylił decyzję prezesa, który danych podać nie chciał.
Sygnatura akt: II SA/GD 764/14
Rzeczpospolita


Straż Graniczna chce cię śledzić
Ksawery Wardacki 06-03-2015, ostatnia aktualizacja 06-03-2015 08:00

Na wschodzie Polski Straż Graniczna będzie mogła stawiać przy drogach swoje kamery.
źródło: Fotorzepa
autor: Magda Starowieyska
Rząd zamierza dać pogranicznikom możliwość instalowania kamer gromadzących informacje o obywatelach.
Straż Graniczna ma dostać uprawnienia niczym z Orwellowskiego „Roku 1984". Oprócz wież obserwacyjnych służących do chronienia zielonej granicy na wschodzie Polski Straż Graniczna będzie mogła stawiać przy drogach swoje kamery. Odczytywałyby one tablice rejestracyjne pojazdów i zapisywały je w specjalnej bazie danych. Służby mogłyby je następnie analizować i przetwarzać – w praktyce dowolnie.
Zmiany wprowadzane są chyłkiem. W przedstawionym w środę przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych projekcie nowelizacji ustawy o Straży Granicznej dodano jeden artykuł do ustawy o drogach publicznych. Umożliwi on tej służbie instalowanie „urządzeń do obserwacji i rejestracji zdarzeń na drogach". I to nie byle jakich – chodzi o kamery wysokiej rozdzielczości, mogące automatycznie zapisać tablicę rejestracyjną auta.
– To kolejny dowód, że władza chce wiedzieć wszystko o obywatelach, a ci są bezbronni wobec postępującej inwigilacji – uważa dr Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Małgorzata Woźniak z MSW uspokaja, że intencją resortu nie jest inwigilacja, ale np. ułatwienie zwalczania przemytu czy nielegalnej migracji.
Po co więc pogranicznikom możliwość przetwarzania danych, zwłaszcza że – tak jak policja – mogą nakładać mandaty drogowe? MSW przekonuje, że ustawa nie będzie wykorzystywana w tym celu.
Co ciekawe, kamery Straży Granicznej będą się mogły znaleźć nie tylko przy naszej wschodniej granicy, ale też w każdym miejscu strefy nadgranicznej. Obejmuje ona wszystkie gminy leżące w odległości 15 km od granicy lub wybrzeża morskiego. Oznacza to, że funkcjonariusze dostaną możliwość kontrolowania ruchu pojazdów m.in. w Szczecinie lub Gdańsku i ewidencjonowania, kto i kiedy jechał daną drogą.
– W ten sposób niemal zrównuje się obywateli z przestępcami – mówi dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Takie rozwiązanie w sposób absolutnie nieproporcjonalny ingeruje w konstytucyjnie chronione prawo do prywatności – przekonuje.
Zgodnie z obowiązującym prawem niewykorzystane dane zgromadzone na podstawie monitoringu muszą być usunięte po dwóch miesiącach od zakończenia obserwacji. Brakuje jednak przepisów o ich analizowaniu i przetwarzaniu. Rodzi to wątpliwości, dlatego projektem zajmie się też generalny inspektor ochrony danych osobowych.
Rzeczpospolita
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 06 cdn

Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»PRAWNIK
Uczeni w zbieraniu punktów
Praktyka nadal nie składa nauce prawa żadnych propozycji zbadania i rozwiązania konkretnych problemów występujących w państwie i w jego organizacji lub w gospodarce. A takich przecież nie brakuje
Od ponad pół wieku obserwuję zmiany zachodzące w nauce prawa. Było ich wiele. Jedne oznaczały postęp, inne zastój lub regres. Zasadne jest więc pytanie o obecny stan. Aby to ocenić, trzeba odnieść się do tego, co dla nauki jest najważniejsze. Porównajmy zatem zmiany, które miały miejsce w takich obszarach, jak osiąganie stopni i tytułów naukowych oraz kształcenie kadr naukowych, prowadzenie badań naukowych i publikacja ich wyników, zasobność bibliotek naukowych i możliwość korzystania z nowoczesnych środków technicznych, znaczenie dyskursu naukowego i kontaktów naukowych z zagranicą.
Podczas studiów prawniczych i pierwszych lat pracy na uczelni nie rozumiałem zawiłości funkcjonującego wówczas systemu stopni i tytułów naukowych. W czasach stalinowskich pierwszym szczeblem kariery naukowej był stopień kandydata nauk prawnych. Dopiero po śmierci Stalina zaczęto nadawać stopień doktora nauk prawnych. Wtedy od nauczycieli akademickich nie wymagano posiadania habilitacji, ale wielu już wcześniej ją zrobiło. W latach 50. osoby ze stopniem doktora nauk prawnych, które wykazywały się znacznym dorobkiem naukowym, mianowano docentami, a w toku dalszej kariery także profesorami. Funkcjonowały zresztą dwa tytuły: profesora nadzwyczajnego i profesora zwyczajnego. Obydwa były nadawane przez prezydenta, a potem przez Radę Państwa. Dyplomy profesorskie wręczano uroczyście w Belwederze. Stąd do dziś funkcjonuje wyrażenie „profesor belwederski”.
Z czasem stan ten zaczął się jeszcze bardziej komplikować. Adiunktów zobowiązano do uzyskania w ustawowym terminie (9 lat) habilitacji, a jej brak związano z konsekwencją usunięcia adiunkta z uczelni. W ten sposób wyłonił się problem tzw. przerośniętych adiunktów. Było ich wielu. To na ich barkach spoczywała większość zadań dydaktycznych, wychowawczych i organizacyjnych uczelni. Dlatego zwalniano ich niezbyt gorliwie. Jednych przekwalifikowano na inne etaty, innych zaś zaczęto po marcu 1968 r. powoływać na stanowisko docenta (tzw. docenci marcowi). Tylko nieliczni z nich zrobili potem habilitacje, a nawet sięgali po tytuły profesorskie. Dlaczego więc obecnie niektóre uczelnie sięgają ponownie po instytucję docenta bez habilitacji? Nie wiem, ale nie jest to lojalne wobec tych, którzy są rotowani z powodu braku dyplomu habilitacyjnego osiągniętego w ustawowym terminie.
Wysyp profesorów podwórkowych
Po 1989 r. miały miejsce kolejne zmiany w nauce. Najpierw zrezygnowano z tytułu naukowego profesora nadzwyczajnego. Potem zmieniono warunki i kryteria oceny oraz sposoby uzyskiwania stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego oraz tytułu naukowego profesora. Pojawiła się też możliwość zatrudniania przez szkoły wyższe na stanowiska docenta (adiunktów bez habilitacji) i profesora nadzwyczajnego (czasami złośliwie określanego również mianem „profesora podwórkowego”). Przez pewien czas obowiązywał też podwójny tryb przeprowadzania postępowania kwalifikacyjnego, co wywołało zresztą wiele emocji i pośpiesznych ruchów ze strony zainteresowanych. Generalnie bowiem oceniano, że dotychczasowe zasady awansu naukowego były dla nich znacznie korzystniejsze. Dzięki temu przybyło szybciej niż oczekiwano pracowników ze stopniami naukowymi i tytułem naukowym. Na wydziałach prawa wielu uczelni oraz w Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów ( dalej CK) utworzyły się nawet kolejki oczekujących na przeprowadzenie i zakończenie postępowania kwalifikacyjnego.
Jak więc oceniać obecny stan rzeczy? Raczej pozytywnie, chociaż nie bez istotnych zastrzeżeń. Najwyraźniej określono kryteria kwalifikacyjne wymagane dla nadania stopnia doktora. Nie podoba mi się jednak to, że na równi z rozprawą doktorską można traktować „spójny tematycznie zbiór artykułów opublikowanych lub przyjętych do druku w czasopismach naukowych”. Zbyt długo pełnię funkcję redaktora czasopism naukowych i redaktora naukowego w wydawnictwie, abym nie wiedział o tym, że jedni wydawcy wymagają od autorów bardzo wiele i pomagają im doskonalić ich „dzieła”, ale inni publikują wszystko, co do nich wpłynie i to bez recenzji wydawniczej. Gdzie jest tu zatem miejsce na samodzielne opracowania autorskie? To samo zastrzeżenie dotyczy rozprawy habilitacyjnej, która obecnie może mieć formę „jednotematycznego cyklu publikacji”. Podoba mi się natomiast to, że minister określił jednoznacznie kryteria oceny osiągnięć osoby ubiegającej się o nadanie stopnia naukowego doktora habilitowanego. Uwzględnił wśród nich zarówno osiągnięcia naukowo-badawcze, jak i w zakresie dorobku dydaktycznego i popularyzatorskiego oraz we współpracy międzynarodowej. Nakazał to wyceniać w ustalonej punktacji. Natomiast wśród kryteriów oceny kandydatów do tytułu naukowego profesora nadal niejednoznacznie brzmi zwrot: „osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu habilitacyjnym”.
Uczył Marcin Marcina
Zastrzeżeń jest dużo więcej. Kształcenie przyszłych doktorów prawa odbywa się obecnie wyłącznie w systemie studiów doktoranckich. Już dawno zrezygnowano z przyjmowania asystentów stażystów lub asystentów i szkolenia ich w ramach katedry lub zakładu naukowego. Obecnie na studia doktoranckie zgłasza się tłum chętnych i fałszywie ambitnych absolwentów. Aby dostać się na nie, wystarczy znaleźć sobie opiekuna naukowego spośród samodzielnych pracowników wydziału. Chętnych do sprawowania opieki naukowej jest wielu, bo otrzymuje się za to odrębne wynagrodzenie, a ponadto wielu doktorów habilitowanych potrzebuje wypromować co najmniej dwóch doktorów, aby móc ubiegać się o tytuł naukowy. Wydziały prawa dbają o studia doktoranckie. Powołują do ich kierowania doświadczonego pracownika naukowego. Zatwierdzają program studiów oraz organizują jego realizację. Troska ta jest zrozumiała o tyle, że doktoranci mają obowiązek nieodpłatnego prowadzenia części zajęć dydaktycznych ze studentami (zwykle ćwiczeń). „Uczy więc Marcin Marcina”, bo inaczej nie można nazwać tego zjawiska. Tymczasem osoby przychodzące na studia doktoranckie chcą przygotować i obronić rozprawę doktorską. Uczelnia zabiera im czas i wyrządza krzywdę, kierując do pracy, której one nie są w stanie poprawnie wykonywać ze względu na brak przygotowania merytorycznego i pedagogicznego. Większość doktorantów rezygnuje więc wkrótce z kontynuowania studiów doktoranckich lub kończy je bez osiągnięcia głównego celu. Ten staje się zaś udziałem nielicznych, z których tylko niektórzy znajdują następnie zatrudnienie na uczelni. Tak obecnie kształci się młode kadry naukowców. Zgroza.
Razi mnie również i to, że w odniesieniu do kandydatów na doktorów habilitowanych przesadnie wymaga się „uczestnictwa w programach europejskich lub międzynarodowych, a także udziału w konsorcjach i sieciach badawczych lub udziału w komitetach redakcyjnych i radach naukowych czasopism, jak również członkostwa w międzynarodowych i krajowych organizacjach i towarzystwach naukowych bądź recenzowania projektów międzynarodowych”. Takim dorobkiem nie są w stanie legitymować się osoby ze stopniem doktora, podczas gdy przed kandydatami do tytułu naukowego profesora nie stawia się już tak wysokich wymagań. Słusznie oczekuje się natomiast od tych ostatnich, aby mieli doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych oraz aby odbyli staże naukowe i prowadzili prace w instytucjach naukowych, w tym zagranicznych. Trafnie sprecyzowano też wymagania w zakresie kształcenia kadr naukowych.
Wady postępowania przed komisją
Zwróćmy też uwagę na inne zmiany. Pozytywnie oceniam to, że obecnie recenzentami rozprawy doktorskiej lub dorobku habilitanta nie mogą być osoby z ośrodka, w którym jest prowadzone odpowiednie postępowanie kwalifikacyjne. Obronę rozprawy doktorskiej przeprowadza się teraz przed komisją wyłonioną przez radę wydziału. Jest to o tyle lepsze, że wąskie grono członków komisji słucha wreszcie tego, co ma do powiedzenia doktorant. Dzięki temu może też ocenić merytorycznie jego wystąpienie i następnie głosować w sprawie wniosku o nadanie doktorantowi stopnia naukowego, który następnie staje się przedmiotem decyzji (uchwały) rady wydziału.
Inaczej jest z habilitacjami. Zrezygnowano z przeprowadzania kolokwium habilitacyjnego z udziałem habilitanta. W to miejsce wprowadzono postępowanie przed komisją, o składzie której decyduje po części rada wydziału i CK. W posiedzeniu komisji nie uczestniczy habilitant, chociaż w razie wątpliwości komisja może wezwać go przed swoje oblicze. Wszystko ocenia się na podstawie zgromadzonej w sprawie dokumentacji i przedłożonych recenzji dorobku. Z perspektywy doświadczeń wyniesionych z udziału w pracach CK stwierdzam, że zastąpienie kolokwium habilitacyjnego dwustopniowym postępowaniem przed komisją i radą wydziału ma więcej wad niż zalet. Kandydaci nie mają szansy pokazania się i udzielenia odpowiedzi na pytania, które mogą zadawać im członkowie rady wydziału. Nie mają też możliwości obrony swoich racji przed komisją i radą wydziału. Tymczasem dla wielu członków rady wydziału ważniejszym od sprawozdania komisji pozostaje możliwość bezpośredniego poznania doktoranta lub habilitanta podczas ich wystąpień przed radą wydziału. Też jestem za tym.
O stanie nauki i poziomie uczonych decyduje przede wszystkim podejmowanie i prowadzenie badań naukowych oraz dokumentowanie (publikacje), wdrażanie i upowszechnianie ich wyników. Paradoksem okresu PRL było m.in. to, że w ramach gospodarki planowej nie było w szkołach wyższych obowiązku planowania badań naukowych. Uczelnie przedkładały do ministerstwa projekty swoich planów finansowych, które po zatwierdzeniu zawierały dyrektywne ustalenia wszelkich limitów i etatów oraz liczby studentów, a także wskazywały na podział środków finansowych przydzielonych uczelni. O tym, co i jak badać, decydował kierownik instytutu lub katedry (zakładu). Dotyczyło to zarówno jego własnych badań, jak i badań podejmowanych przez jego podwładnych. Przełożony mógł inicjować podejmowanie konkretnych tematów badawczych lub korygować je, gdy były one zgłaszane przez podwładnych. Tematykę badawczą wiązano prawie wyłącznie z potrzebami wynikającymi z konieczności uzyskania stopnia lub tytułu naukowego. Na prace naukowe prawników nie było jednak zamówień ze strony tzw. praktyki (np. chociażby ze strony wymiaru sprawiedliwości lub administracji państwowej).
Od wielu już lat, a zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady, sytuacja na tym odcinku uległa diametralnej zmianie, przynajmniej formalnie. Prowadzenie badań i prac rozwojowych, świadczenie usług badawczych oraz transfer technologii do gospodarki uczyniono ustawowym zadaniem uczelni. Natomiast do obowiązków pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni zaliczono prowadzenie badań naukowych i prac rozwojowych oraz rozwijanie twórczości naukowej. Z obowiązkami tymi związano system finansowania nauki, obejmujący zarówno finansowanie działalności badawczej uczelni, jak i wspomagania realizacji planów badawczych pracowników naukowo-dydaktycznych. Rozwiązaniom tym towarzyszy nowa organizacja zarządzania badaniami naukowymi (minister nauki i szkolnictwa wyższego, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju). Nieśmiało przebijają się wzmianki o „strategicznych programach badań naukowych i prac rozwojowych”. Czyżby wreszcie zrozumiano w Polsce, że bez nauki i badań naukowych nie może być żadnego postępu cywilizacyjnego? Oj, chyba niepotrzebnie się podnieciłem. Życie nie potwierdza bowiem tak dobrego stanu rzeczy.
Badanie plam na Księżycu
Praktyka nadal nie składa nauce prawa żadnych propozycji zbadania i rozwiązania konkretnych problemów występujących w państwie i w jego organizacji lub w gospodarce. Takich przecież nie brakuje. Być może praktyka ich nie dostrzega lub nie chce ich zlecać nauce w obawie utraty swojego autorytetu, co zakrawałoby już na kpinę! Planować działalność badawczą jednak trzeba, bo inaczej uczelnia nie otrzyma stosownych dotacji. Planuje się więc różne projekty badawcze. Jedne stają do konkursów (tzw. granty), gdzie są oceniane i nie zawsze kwalifikowane do odrębnego finansowania. Drugie składają się natomiast na tzw. prace własne wykonywane w ramach działalności statutowej uczelni i jej nauczycieli. Aby uzyskać na to środki finansowe wystarczy jedynie przestrzegać wymagań odnoszących się do terminów i formy składania propozycji.
Z przyznanej puli środków finansuje się następnie zarówno zakupy papieru i kopert, tonerów i dyskietek, a także koszty wyjazdów na konferencje naukowe lub zakupy książek do biblioteki itp. Tematy badawcze nie są w tym wszystkim najważniejsze. Najbezpieczniej jest więc podawać w planie badań naukowych tematy łatwe do wykonania lub tematy prac przygotowywanych w celu uzyskania stopnia lub tytułu naukowego. Część środków można wykorzystać na koszty publikacji tych prac. O tematyce badań nie decydują więc żadne obiektywne powody i potrzeby, lecz osobiste zainteresowania naukowe badaczy. To zaś nie zawsze sprzyja wypełnianiu przez naukę jej społecznej misji. Wtedy też pod adresem naukowców padają zarzuty, iż chętniej badają plamy na Księżycu niż problemy występujące na Ziemi. Coś w tym jest, ale też nie zawsze mniej zorientowani w sprawie potrafią zrozumieć sens i cele prowadzenia tzw. badań podstawowych, a często bez nich właśnie nauka nie czyni żadnego postępu.
Mimo podniesionych wyżej zastrzeżeń i krytycznych ocen nauka prawa w Polsce nie przedstawia się źle, a nawet wypada zupełnie dobrze w porównaniu z poziomem nauki prawa w innych państwach. Na każdym niemalże uniwersyteckim wydziale prawa jest co najmniej kilku wybitnych uczonych. Dzięki nim i ich współpracownikom powstają wartościowe monografie, komentarze i podręczniki. Stale przybywa prawników ze stopniami i tytułem naukowym. Wielu prawników-naukowców łączy swoją aktywność akademicką z jednoczesnym wykonywaniem różnych zawodów prawniczych. Prawnicy-naukowcy zapełniają składy najważniejszych krajowych i zagranicznych sądów i trybunałów. Mniej widoczni są wśród funkcjonariuszy publicznych, ale bezcenny jest ich udział w pracach kodyfikacyjnych i legislacyjnych, a także w doradztwie świadczonym na rzecz władzy publicznej. W ostatnim 25-leciu powstał znaczący dorobek naukowy w nowych obszarach badawczych. Dotyczy to zwłaszcza prawa europejskiego, prawa ochrony konkurencji, prawa konsumenckiego, prawa własności intelektualnej, prawa rynku finansowego, prawa gospodarczego publicznego, prawa ochrony środowiska itd. Dzięki temu możliwe jest kształcenie przyszłych prawników na miarę potrzeb i wyzwań, które niosą ze sobą globalizacja i skok cywilizacyjny.
Biblioteki jak zakurzone archiwa
Światowy postęp techniczny i zmiany ustrojowe, które miały miejsce w ostatnim ćwierćwieczu w Polsce, znakomicie poprawiły warunki prowadzenia badań naukowych. Dzisiejsi studenci i doktoranci nie chcą wierzyć w to, że kiedyś badania naukowe można było prowadzić bez udziału internetu, telefonii komórkowej, komputerów i drukarek lub możliwości kserowania itp. Nie wiedzą też o tym, że w przeszłości mocno utrudniony był dostęp do informacji publicznej oraz ograniczone były możliwości odbywania zagranicznych staży naukowych i publikowania prac naukowych. Nie rozwijam tego wątku, bo i tak młodzi czytelnicy nie uwierzą w to, o czym należałoby w tym miejscu napisać. Jest zatem zdecydowanie lepiej, ale też nie do końca dobrze.
Komputer umożliwia kopiowanie prac naukowych w całości lub w części. Problem tkwi jednak w tym, że jednych pcha to w stronę plagiatu, innych zaś zniechęca do kupowania książek. Kserowanie publikacji jest udziałem nie tylko studentów, lecz także uczonych. Wobec wysokich cen książek i czasopism biblioteki naukowe kupują niewiele lub wcale, natomiast wydawcy nie zawsze pamiętają o wysyłaniu do bibliotek obowiązkowych egzemplarzy wydawanych dzieł. Dotychczasowe biblioteki i czytelnie naukowe powoli stają się archiwami.
Wreszcie sprawa wydawania publikacji naukowych. W poprzednim ustroju możliwości publikowania monografii i podręczników były ograniczone. Korzystali z nich nieliczni autorzy, wobec których cenzura nie miała zastrzeżeń. W III RP na masową skalę rozwinęła się prywatna działalność wydawnicza. Po kilku latach na rynku prawniczych publikacji naukowych pozostały 2–3 oficyny o kapitale zagranicznym oraz wydawnictwa uczelniane. Teraz wydaje się dużo i chętnie, a nawet ładnie pod względem edytorskim, ale autorów traktuje się gorzej niż niewolników. Wydawcy konstruują bowiem zawiłe i wielostronicowe umowy, z których wynika tylko to, że oni mają prawo do wszystkiego, a autor prawie do niczego (a już napewno nie do godziwego wynagrodzenia). Część autorów musi się na to godzić, gdyż posiadanie publikacji naukowych stanowi podstawę oceny kwalifikacyjnej przy ubieganiu się o stopnie i tytuł naukowy. Nikt nie upomina się też o pieniądze, gdy w grę wchodzi wydanie księgi jubileuszowej lub pracy upowszechniającej dorobek konferencji naukowej.
Zanik dyskursu naukowego
Autorzy publikacji naukowych są zresztą „karani” wielokrotnie i to także przez państwo. Niedawno niekorzystnie zmieniono zasady liczenia kosztów uzyskania przychodów z działalności twórczej, bo przecież na uczonych jest łatwiej zarobić niż na oszustach podatkowych. Oliwy do ognia dolało też Ministerstwo Nauki ustalając listy czasopism, w których publikowanie zasługuje na punktację. Tę ostatnią odnosi się też do czasopism oraz do różnych rodzajów publikacji naukowych. W taki oto sposób wychodzący od 1946 r. miesięcznik „Państwo i Prawo”, będący najbardziej prestiżowym czasopismem prawniczym, jest wyceniony niżej niż wiele mało znaczących czasopism regionalnych. Ministerstwo nie widzi też potrzeby przyznawania żadnych punktów za przygotowanie i wydanie podręcznika akademickiego.
Najwyżej punktowane są publikacje w językach obcych. Słusznie. Wystarczy zatem poprosić o koleżeńską przysługę znajomego ze Słowacji lub z Czech, który z łatwością dokona przekładu polskiego tekstu na obcy dla nas język. Zbierają więc dzisiejsi uczeni te punkty, jak Legia lub ŁKS, aby na tej podstawie utrzymać się na uczelni (w lidze) lub pokonać kolejny szczebel kariery akademickiej (awansować do wyższej ligi).
Nie sprzyja rozwojowi nauki prawa kompletny niemalże zanik dyskursu naukowego, polemik i recenzji naukowych (niezwiązanych z postępowaniem kwalifikacyjnym). Dawniej tak nie było. Inaczej jednak organizowano konferencje naukowe i wszelkie zjazdy oraz seminaria naukowe. Ustalano jeden temat, nad którym dyskutowano w oparciu o jeden lub góra dwa referaty. Dyskusje kończyły się jakimiś ustaleniami, a dopiero potem był bankiet. Dzisiaj na konferencjach naukowych każdy „kłapie” na dowolny temat, a i tak wszyscy nie mogą doczekać się przerwy na lunch (obiadów już nie ma) i nadejścia uroczystej kolacji.
Nie doceniamy wartości spotkań i dyskusji naukowych w gronie tych, od których możemy się jeszcze wiele nauczyć lub usłyszeć opinię na temat naszych własnych prac. Boimy się też pisania recenzji naukowych, bo one kojarzą się nam zwykle z atakami ad personam na autora dzieła. Czy zresztą potrafimy dyskutować normalnie, mając na co dzień tak silne antywzorce medialne? Musimy przemóc się i pokazać innym, jak ważna misja spoczywa na nauce prawa i jak mocno należy ją dalej rozwijać. Jesteśmy to winni naszym podopiecznym i studentom prawa. Niech zapamiętają nas takimi, jakimi my wspominamy dzisiaj wybitnych profesorów prawa. Walczmy o swoje, dopóki nie pochłoną nas komercja i urzędnicza głupota.
Osoby przychodzące na studia doktoranckie chcą przygotować i obronić rozprawę doktorską. Uczelnia zabiera im czas i wyrządza krzywdę, kierując do pracy, której one nie są w stanie poprawnie wykonywać ze względu na brak przygotowania merytorycznego i pedagogicznego
Najwyżej punktowane są publikacje w językach obcych. Wystarczy zatem poprosić o koleżeńską przysługę znajomego ze Słowacji lub z Czech, który z łatwością dokona przekładu. Zbierają więc dzisiejsi uczeni te punkty, jak Legia lub ŁKS, aby na tej podstawie utrzymać się na uczelni (w lidze)

Cezary Kosikowski
prof. zw. dr hab., kierownik Katedry Prawa Gospodarczego Publicznego Uniwersytetu w Białymstoku

Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»GAZETA PRAWNA
Komornicy łatwiej oczyszczą swoje szeregi
Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad zmianami w postępowaniu dyscyplinarnym. Inaczej wyglądać będzie m.in. doręczanie korespondencji
Projekt zmian w ustawie o komornikach sądowych i egzekucji (t.j. Dz.U z 2011 r. nr 231, poz. 1376 ze zm.) ma być gotowy pod koniec miesiąca. Prace prowadzone w resorcie sprawiedliwości mają zaowocować usprawnieniem i przyspieszeniem postępowań dyscyplinarnych. Przede wszystkim zmieniona ma być kwestia doręczeń korespondencji, którą dziś obwiniony komornik musi odebrać osobiście. Po zmianach wystarczy, aby przesyłka została prawidłowo dostarczona na adres jego kancelarii, aby móc uznać ją za doręczoną. Co więcej, w postępowaniach dyscyplinarnych za uprzednią zgodą komornika pisma będą mogły być przesyłane także za pośrednictwem poczty elektronicznej. W takim przypadku dowodem doręczenia będzie potwierdzenie transmisji danych.
Komornicy z przypadku
Czas trwania postępowania dyscyplinarnego zależy w dużej mierze od zachowania obwinionego komornika. Może się ono zakończyć już po pierwszym posiedzeniu, ale zdarza się i tak, że w wyniku odroczeń, odwołań od orzeczeń, zaskarżeń postanowień komisji etc. sprawa jest rozstrzygana nawet po 10–11 rozprawach.
– Dlatego idziemy w kierunku maksymalnego przyspieszenia postępowań dyscyplinarnych. Możliwość ich odwlekania i przeciągania poprzez wykorzystywanie kruczków prawnych, nieodbieranie pism, unikanie stawiennictwa przed komisją jest w naszej ocenie szkodliwa dla tego zawodu i środowiska – tłumaczy Jerzy Kozdroń, wiceminister sprawiedliwości. Podkreśla, że gros z 1340 komorników stanowią uczciwi funkcjonariusze publiczni, którzy dobrze wykonują swój zawód.
– Są jednak jednostki, które najwyraźniej zostały komornikami przypadkowo, i trzeba je szybko z tego środowiska wykluczyć, bo opinia o nich rzutuje na wszystkich – dodaje wiceminister.
Dlatego też ministerstwo opowiada się za możliwoścą prowadzenia rozprawy dyscyplinarnej nawet pod nieobecność obwinionego komornika. Resort zapewnia, że zmiany leżą w interesie samych komorników, dlatego jest przekonany, że poprze je ich samorząd. Zresztą taką reformę dyscyplinarek przeprowadzono już w przypadku innych zawodów prawniczych: adwokatów i radców prawnych.
Krajowa Rada Komornicza w pełni popiera te pomysły. – Żeby móc sprawować prawidłowy i efektywny nadzór, musimy mieć odpowiednie narzędzia w postaci sprawnych procedur dyscyplinarnych. Takie sprawdzone rozwiązania funkcjonują w przypadku innych zawodów prawniczych – mówi Rafał Fronczek, prezes KRK.
– Dlatego konieczne jest wprowadzenie do ustawy o komornikach instytucji rzecznika dyscyplinarnego, którą przewidują zarówno prawo o adwokaturze, ustawa o radcach prawnych jak i prawo o notariacie – dodaje.
Ustawa o komornikach zakłada tylko postępowanie przed komisją dyscyplinarną. Jeśli do organu samorządu wpływa zawiadomienie o nieprawidłowościach związanych z działalnością komornika, potrzebna jest jego wstępna ocena. Następnie decyzję w sprawie ewentualnego złożenia wniosku o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego podejmuje kolegialnie organ samorządu.
– To nie jest właściwy tryb w przypadkach, w których trzeba zbierać dowody dla wyjaśnienia okoliczności sprawy. Gdyby istniała instytucja rzecznika dyscyplinarnego, sprawa trafiałaby automatycznie do niego. Wówczas od razu mógłby rozpocząć czynności wyjaśniające, a następnie pełnić rolę oskarżycielską przed komisją dyscyplinarną – wyjaśnia prezes KRK, który wskazuje też, że dzięki temu możliwe będzie oddzielenie funkcji orzeczniczej od oskarżycielskiej.
Czas na notariuszy
Reformy sądownictwa dyscyplinarnego domagają się także notariusze, którzy jesienią 2014 r. złożyli przygotowany przez nich projekt nowelizacji Prawa o notariacie w Ministerstwie Sprawiedliwości.
– Chodzi o zwiększenie elastyczności pracy sądów i rzecznika dyscyplinarnego poprzez wprowadzenie instytucji zastępcy członka sądu dyscyplinarnego oraz zastępcy rzecznika, którzy podejmowaliby działania w sytuacji, gdy np. rzecznik nie mógłby brać udziału w postępowaniu, bo podlegałby wyłączeniu – wyjaśnia Tomasz Janik, prezes Krajowej Rady Notarialnej.
– Poza tym trzeba dostosować zasady postępowań dyscyplinarnych do zmian, które czekają nas w związku z wprowadzeniem procesu kontradyktoryjnego. Takie nowelizacje zostały już przyjęte w regulacjach dotyczących adwokatów i radców.

Postępowania dyscyplinarne komorników
Piotr Szymaniak

Wydanie z dnia: piątek, 6 marca 2015 (nr 45)»GAZETA PRAWNA
Nowe uprawnienia ministra do trybunału
Sądownictwo
Nie o zawetowanie, ale o skierowanie uchwalonej ostatnio nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych do Trybunału Konstytucyjnego zaapelowała do prezydenta Krajowa Rada Sądownictwa.
W podjętym wczoraj stanowisku KRS stwierdza, że zawarte w noweli przepisy pozwalające ministrowi sprawiedliwości sięgać po akta sądowe oraz gromadzić i przetwarzać dane osobowe uczestników postępowań nasuwają istotne wątpliwości konstytucyjne. Rada wskazuje m.in. na art. 51 ustawy zasadniczej, z którego wynika, że władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać informacji innych niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym.
Zdaniem KRS w noweli zbyt ogólnie zostały określone kryteria, które mają wyznaczać granice nowych uprawnień szefa resortu.
Małgorzata Kryszkiewicz
malgorzata.kryszkiewicz@infor.pl
DO GÓRY

Szukamy prawnika z sercem
Renata Krupa-Dąbrowska 06-03-2015, ostatnia aktualizacja 06-03-2015 07:17

źródło: www.sxc.hu
Jeszcze do 16 marca 
można zgłaszać swoich kandydatów do nagrody Prawnika Pro Bono
To już 12. edycja tego konkursu. Od wielu lat jego organizatorami są Fundacja Uniwersyteckich Poradni Prawnych oraz „Rzeczpospolita".
Cel jest szczytny. Konkurs ma promować prawników bezpłatnie pomagających innym. Chodzi o wsparcie osób fizycznych, organizacji społecznych oraz różnego typu instytucji.
Prawnikiem Pro Bono może zostać także człowiek, który wniósł wkład w rozwój działalności dobroczynnej lub brał udział w programach o charakterze edukacyjnym, a także szkoleniowym.
Laur przypadnie tylko osobie fizycznej mającej wyższe wykształcenie prawnicze i mieszkającej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Swoje kandydatury do tytułu Prawnika Pro Bono może zgłosić każdy – zarówno osoby fizyczne, jak i prawne (w tym także korporacje prawnicze), organizacje pozarządowe, instytucje państwowe oraz samorządowe.
Zgłoszenie należy składać na formularzach, które można ściągnąć ze strony internetowej fundacji: www.fupp.org.pl (z zakładki „Prawnik Pro Bono").
Wypełniony formularz można przesłać na dwa sposoby.
Po pierwsze – pocztą elektroniczną (zeskanowaną wersję formularza wraz z podpisem) na adres e-mailowy: biuro@centrumprobono.pl.
Po drugie – tradycyjną pocztą na adres: Fundacja Uniwersyteckich Poradni Prawnych, ul. Szpitalna 5/5, 00-031 Warszawa.
Ostateczny termin nadsyłania kandydatur mija 16 marca.
Spośród zgłoszonych kandydatur Prawnika Pro Bono wybierze kapituła, w której zasiadają m.in.: Cezary Grabarczyk – minister sprawiedliwości, Irena Lipowicz – rzecznik praw obywatelskich, Andrzej Rzepliński – prezes Trybunału Konstytucyjnego, Roman Hauser – prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, Dariusz Sałajewski – prezes Krajowej Rady Radców Prawnych, Andrzej Zwara – prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, a także laureaci poprzednich edycji.
Konkurs jest dwuetapowy. Najpierw kapituła wybiera trzech prawników, a następnie wskazuje zwycięzcę. Pozostałe dwie osoby otrzymują wyróżnienia.
Prawnika Pro Bono 12. edycji poznamy w połowie maja 2015 r. Gala konkursu odbędzie się w połączeniu z uroczystością ogłoszenia wyników dorocznego rankingu kancelarii prawnych organizowanego przez „Rzeczpospolitą".
Laureatem ubiegłorocznej edycji konkursu został prokurator Jarosław Polanowski. Tytuł Prawnika Pro Bono otrzymał on za niesienie pomocy ofiarom przemocy domowej.
Rzeczpospolita
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 09

Spis treści
Dziekan stołecznej OIRP o karierze na trudnym rynku 1
Jest zarys zaskarżenia do TK obron dla radców prawnych 3



Dziekan stołecznej OIRP o karierze na trudnym rynku

Zastanówmy się, co nam bardziej odpowiada: klasyczna rola prawnika kondotiera, który walczy o interes klienta niczym Pizzaro niszczący andyjskie imperium Inków czy też prawnika, którego celem jest po prostu załatwienie sprawy klienta, bez sięgania po ogień i miecz? - pisze radca prawny Włodzimierz Chróścik.

Minął już ponad rok od czasu opublikowania przez Prawnika.pl mojego tekstu pt. „Rynek usług prawnych w Polsce ma swoją specyfikę. Trzeba ją poznać i zrozumieć, zamiast wciąż narzekać na kryzys”.

Chcę podkreślić, że rok milczenia w tej sprawie nie wynika z mojego lenistwa czy zaniedbania. To czas, w którym w warszawskiej izbie radców prawnych intensywnie debatowaliśmy i pracowaliśmy nad analizą rynku usług prawnych, szans sukcesu zawodowego radców prawnych oraz modelu prowadzenia biznesu prawniczego.
Rozmawialiśmy jak osiągnąć sukces na rynku usług prawnych, a także o tym jak my, czyli samorząd zawodowy, możemy w tym pomóc naszym Koleżankom i Kolegom. Warszawa jest przy tym przypadkiem szczególnym – największy rynek i największa konkurencja.

Warto w tym miejscu przytoczyć dane z jednej z konferencji organizowanej przez PKPP Lewiatan, podczas której wskazywaliśmy, że stołeczny rynek usług prawnych jest dziesięciokrotnie bardziej nasycony profesjonalnymi prawnikami niż skandynawski. Tak, to nie żart – aby lepiej pokazać, co to oznacza w praktyce, musimy sobie uświadomić, że ta różnica wynosi około 1000%.

Tyle tylko, że zazwyczaj prezentuje się takie dane, potem ktoś podnosi larum, że źle się dzieje, a następnie nic z tego nie wynika. Przecież wiemy, że ograniczenie naboru na aplikacje nie wchodzi w grę, bo tak naprawdę nie jest to prerogatywa samorządów zawodów prawniczych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wystąpi również z propozycją postawieni barier administracyjnych na drodze absolwentów wydziałów prawa do przywdziania wymarzonej togi. W ubiegłym tygodniu przyjąłem ślubowanie radcy prawnego wpisanego na listę prowadzoną przez Izbę warszawską pod numerem 11000. Jedenaście tysięcy – kiedyś nie było tylu radców prawnych w całym kraju. Ba, nie było razem tylu adwokatów i radców prawnych. Jak z tego wynika, ograniczanie liczby miejsc na aplikacji czy rzucanie kłód pod nogi młodym prawnikom nie ma żadnego sensu – rynek pod względem strony podażowej jest już i tak zdewastowany. W ostatnich latach notujemy przy tym mniejszą liczbę chętnych na aplikacje niż kilka lat temu, kiedy to w samej Warszawie przyjęliśmy na pierwszy rok ponad 2000 młodych ludzi. W kolejnych latach liczba przyjętych oscyluje wokół 500 osób. Nie sądzę zatem, aby nawet tych kilkuset nowych radców prawnych oraz nieco mniejsza liczba adwokatów wchodzących co roku na rynek, znacząco zaburzała jego funkcjonowanie.

Jeżeli tylko ktoś nie wpadnie na pomysł drastycznego obniżenia kryteriów egzaminu wstępnego i nie postanowi zrobić uniwersytetów z aplikacji do profesjonalnych zawodów prawniczych (jak to miało miejsce w osławionym 2010 roku), to na rynku nie wydarzy się nic nadzwyczajnego.

Postaram się zatem odpowiedzieć na postawione rok temu pytanie: jak sobie radzić w tych trudnych czasach?

Aby właściwie zdiagnozować ten problem zorganizowaliśmy w Izbie warszawskiej szereg debat prowadzonych przez byłego Prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych, Macieja Bobrowicza. W ich trakcie rozmawialiśmy z radcami, którzy osiągnęli prawdziwy sukces w zawodzie. Zarówno z in-house’mi, jak i prowadzącymi własne kancelarie. Dyskutowaliśmy o przewadze specjalizacji nad ogólnym przygotowaniem i odwrotnie. Poruszane były również kwestie kariery młodych radców prawnych, działalności pro-bono jako modelu dochodzenia do praktyki i wiele innych.

Jakie stąd płyną wnioski? Otóż nie ma jasnej odpowiedzi na jedno z najbardziej nurtujących nas pytań: specjalizacja czy wiedza ogólna? Obie te ścieżki kariery pozwalają bowiem osiągnąć sukces. Zależy to od modelu funkcjonowania kancelarii, portfela klientów, których obsługujemy, struktury zespołu i wielu innych czynników. Zapewne ta dyskusja będzie trwała w nieskończoność – podobny spór toczą zagraniczni wizjonerzy rynku usług prawnych. Jedni uważają, że większa przyszłość jest przed specjalizacją, konkretną poradą w konkretnych sprawach – szczególnie dla biznesu, który w dobie szybkiej informacji i globalnych decyzji poszukuje sprawnych i natychmiastowych rozwiązań prawnych. Tyle tylko, że w praktyce zaledwie garstka spośród nas będzie prowadziła sprawy najwyższej wagi lub doradzała globalnym koncernom. Ba, nawet tym dużym krajowym. To nie jest główny obszar działalności zawodowej tysięcy radców prawnych i adwokatów praktykujących na nieco ponad 500 km2 powierzchni zajmowanej przez Miasto Stołeczne Warszawa.

Pozostają zatem mniejsi przedsiębiorcy i osoby fizyczne. Diagnozę tych grup przedstawiłem rok temu. Teraz czas na konkretne wnioski z debat i światowych trendów. Zacznę od tych ostatnich. Mój ulubiony, choć wysoce kontrowersyjny autor, prof. Richard Susskind, spod którego pióra wyszła poczytna pozycja „Koniec świata prawników”, dzieli ten świat na wymagający rzeczywistych kompetencji oraz ten, w którym dominują zadania rutynowe i powtarzalne. Można się z tym bez wątpienia zgodzić. To fakt, że klienci coraz powszechniej wyznają zasadę „more for less” – domagając się wyższego standardu usług przy jednoczesnym obniżeniu cen. Ale najważniejszy jest podział prawników przyszłości, który pokazuje Susskind: zaufany ekspert-doradca, inżynier wiedzy prawnej, prawnik-hybryda (wykonujący różne zadania), analityk procedur prawnych, kierownik projektu prawnego oraz kierownik zarządzania ryzykiem prawnym.

To zjawisko potwierdzali nasi goście. Zwiększy się rola „prawnika domowego” – bardziej doradcy niż specjalisty od procesów. Już teraz są wśród nas tacy, którzy świetnie sobie radzą nie przekraczając progów sądu. Wzrasta również rola profesjonalnego prawnika – doradczy biznesowego. Przedsiębiorcy nie oczekują od nas już tylko samej porady prawnej, ale także pomocy w bieżącym zarządzaniu firmą, przy negocjacji kontraktów itd.

Co ma zatem pomagać w osiągnięciu sukcesu? Oczywiście łatwiej przekazać swoje spostrzeżenia naszym najmłodszym Koleżankom i Kolegom, niż radcom prawnym, którzy od lat praktykują w zawodzie. Potraktujmy to zatem jako informacje dla tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją ścieżkę kariery.

Nasi goście polecali znajomość eklektycznej, praktycznej wiedzy z prawa, ekonomii czy też zarządzania. Następnie upór w dążeniu do celu i – na początku – prostą zdawałoby się rzecz, a mianowicie odpowiedź na pytanie, co chcę robić za 5-10 lat. Kim chce być? Jak zauważyli prowadząc rekrutacje do kancelarii czy też departamentów prawnych dużych firm, właśnie z tym jest największy kłopot. Wygrywają zatem ci spośród nas, którzy mają jasną i klarowna wizję siebie.

Powinniśmy się również nauczyć komunikacji i negocjacji z klientem – tak, aby wspomniana wyżej zasada „more for less” nie kończyła się na „less” – cena to nie wszystko. Liczą się jeszcze kompetencje, empatia, psychologia. Wygrywają ci, którzy mają taką wiedzę i umiejętności.

Zastanówmy się, co nam bardziej odpowiada: klasyczna rola prawnika kondotiera, który walczy o interes klienta niczym Pizzaro niszczący andyjskie imperium Inków, czy też prawnika, którego celem jest po prostu załatwienie sprawy klienta, bez sięgania po ogień i miecz? Dodam, że w zgodnej opinii, ten pierwszy model powoli odchodzi w niebyt – choć oczywiście wiem, że znaczenie tradycyjnego procesu sądowego będzie w dalszym ciągu istotne w naszym kraju. Jednak nie zawsze aby wygrać trzeba „zakładać togę i iść na wojnę”.

I wreszcie rzecz ulotna. Należy się nastawić na długotrwałe osiąganie sukcesu. Czym on jest? Na to pytanie także odpowiadali nasi goście. Pieniądze, wpływy, bezpieczna przyszłość, prestiż i znaczenie w środowisku – to wszystko prawda. To istotne atrybuty sukcesu profesjonalnego prawnika. Tyle tylko, że – jak pokazują badania Eversheds „21st Century law firm: Inheriting a new Word”, wykonane na próbie ponad 1800 prawników z całego świata w wieku 23-40 lat – młodzi prawnicy mają te wartości w zasadzie za nic… Dla nich liczy się sukces na innym polu – udane życie rodzinne, kultywowanie przyjaźni, zwiedzanie świata, nieskrępowana restrykcjami praca. Jednym słowem rodzina i luz vs. tradycyjny model prawniczej kariery. Oczywiście, syndrom ten jest bardziej widoczny wśród naszych kolegów z krajów zamożnych niż z tych na dorobku – jednak trend pozostaje trendem.

Na koniec powrócę do Richarda Susskinda, przytaczając jego słowa, które będą chyba najlepszą pointą do tych rozważań – „najlepszym sposobem przewidywania przyszłości jest wymyślenie jej”. Zatem wymyślajmy swoją przyszłość, mając na uwadze spostrzeżenia płynące z naszych debat, ale przede wszystkim uwzględniając własne potrzeby i preferowany model życia zawodowego i osobistego.

Włodzimierz Chróścik, dziekan OIRP w Warszawie

Źródło: Prawnik.pl

Artykuł z dnia: 2015-03-09, ostatnia aktualizacja: 2015-03-09 09:41


Jest zarys zaskarżenia do TK obron dla radców prawnych

Przepisy dopuszczające radców prawnych do prowadzenia spraw karnych pozbawiają palestrę możliwości kontroli nad należytym wypełnianiem roli obrońcy.

To jeden z głównych argumentów wymienionych w projekcie zakresu skargi do Trybunału Konstytucyjnego znowelizowanego art. 82 kodeksu postępowania karnego, który przyznaje członkom samorządu radcowskiego możliwość występowania w charakterze obrońców. Nad dokumentem na zlecenie NRA pracują adwokaci Jerzy Majewski i dr Michał Synoradzki, a opinię do projektu sporządził dr hab. Ryszard Piotrowski z UW.

W przedstawionym zarysie skargi NRA stwierdza, że art. 82 k.p.k. oraz przepisy znowelizowanej ustawy o radcach prawnych są niezgodne z art. 17 ust. 1 konstytucji w zakresie, w jakim uniemożliwiają one samorządowi adwokackiemu sprawowanie pieczy nad należytym wykonywaniem funkcji obrońcy przez radców prawnych, a także uderzają w zasady rzetelności działania instytucji publicznych i poszanowania tradycji systemu prawnego. Adwokatura uważa też, że kwestionowane przepisy rozszerzają zakres pojęcia "obrońcy" w sposób sprzeczny z z art. 42 ust. 2 konstytucji. Stanowi on, iż każdy, przeciw komu prowadzone jest postępowanie karne, ma prawo do obrony we wszystkich stadiach postępowania.

Palestra podważa też konstytucyjność regulacji, która zezwala radcom pozostającym w stosunku pracy na wykonywania zawodu w sprawach innych niż obrony karne (art. 8 ust. 6 ustawy o radcach prawnych). W jej ocenie takie podwójne standardy obowiązujące w grupach o tych samych uprawnieniach stoją w sprzeczności z konstytucyjną zasadą równego traktowania.

Zastrzeżenia NRA co do zgodności z zasadą rzetelnej legislacji budzi ponadto tryb uchwalenia nowelizacji k.p.k. i pozostałych ustaw. Autorzy projektu skargi dowodzą, że ich przyjęcie odbyło się to bez dochowania trybu wymaganego do ich uchwalenia.



Źródło: Prawnik.pl

Artykuł z dnia: 2015-03-06, ostatnia aktualizacja: 2015-03-06 15:21
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 11

Spis treści
Samorząd prawników dba o prywatność swoich członków 1
Egzamin zawodowy 2015 4
Święte prawo wyboru 6
Nikomu niepotrzebne wojenki 8
Pomoc dla wszystkich biednych 9
Wieczna kara dla ćpuna 11
Polskie sądy poza unijną czołówką 13
Kasa fiskalna nie taka straszna i kosztowna 14
Prawnicy: minister sprawiedliwości działa niezgodnie z procedurą 17
KRS do prezydenta: ustawa Lex Biernacki do TK 19
W sądach administracyjnych asesorzy wymarli 20
Odległość już nie ma znaczenia 21
Za długo się nie udaje 23


Wydanie z dnia: środa, 11 marca 2015 (nr 48)»GAZETA PRAWNA
Samorząd prawników dba o prywatność swoich członków
Samorząd prawników dba o prywatność swoich członków
Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie nie chce udostępniać danych osobowych. Odrzuca prośby zarówno sądów, jak i niezadowolonych klientów
To reakcja na nieprawidłowe – jej zdaniem – praktyki, które dotykają stołeczną adwokaturę. O udostępnienie danych osobowych członków palestry (PESEL czy adresu zamieszkania) do Okręgowej Rady Adwokackiej (ORA) zwracają się coraz częściej nie tylko sądy, lecz także byli klienci prawników, którzy chcą np. pozwać pełnomocnika, przekonani, że ten nieprawidłowo ich reprezentował. Pytanie, jak na powyższe wnioski powinny reagować prawnicze władze samorządowe. Eksperci nie są jednomyślni.
– W naszej ocenie działania sądów są nieprawidłowe. Dlatego postanowiliśmy zwrócić się do prezesów stołecznych sądów o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Rada nie jest organem, który udostępnia dane osobowe na życzenie – mówi Andrzej Orliński, wicedziekan ORA w Warszawie.
Kłopotliwy PESEL
Wicedziekan zaznacza, że jego samorząd zdecydował się na taki ruch, gdyż liczba próśb kierowanych przez sądy stała się dolegliwa. W pismach przedstawiciel ORA wskazuje, że sposób udostępniania danych osobowych objętych ochroną jest uregulowany w przepisach i winien być przestrzegany. Zaznacza, że obecna sytuacja jest – najdelikatniej mówiąc – kłopotliwa dla rady chcącej wyjść naprzeciw prośbom sądów, a jednocześnie nie spotkać się z krytyką osób, których dane miałyby być udostępnione.
– Zgodnie z art. 2081 kodeksu postępowania cywilnego sąd może przecież samodzielnie pozyskać PESEL. Tymczasem w pismach z sądów nie jest nawet podana podstawa prawna żądania danych osobowych – dodaje dziekan Orliński.
– Odmowa udostępnienia danych osobowych adwokatów przez ORA jest jak najbardziej zgodna z prawem. Gdyby ORA je udostępniały, byłoby to bezprawne. Nie należy to do jej kompetencji, a dane osobowe adwokatów są przetwarzane i administrowane przez rady adwokackie w zupełnie innych celach – wtóruje adwokat Zbigniew Krüger z kancelarii Krüger & Partnerzy.
– Do uzyskiwania danych służy baza PESEL, do której dostęp mają zarówno sądy, jak i wszystkie osoby zainteresowane, o ile wykażą interes prawny – podkreśla prawnik.
Podobnego zdania jest również przedstawiciel sądu, do którego trafiło jedno z pism ORA.
– Nie widzę powodu, dla którego sąd miałby żądać podania miejsca zamieszkania adwokata. To strona ma je wskazać, jeśli chce go pozwać. Rzeczą sądu nie jest natomiast pomaganie stronie. Jeżeli były takie przypadki, że sąd zwracał się do ORA o wskazanie miejsca zamieszkania czy PESEL adwokata, to było to działanie nieprawidłowe – ocenia sędzia Barbara Trębska, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
Jak wskazuje, prezes jej sądu udzieliła już odpowiedzi na list adwokatów.
– Wyraziliśmy chęć współpracy w celu rozwiązania omawianego problemu. Dlatego poprosiliśmy ORA o przedstawienie przykładów spraw, w których nieprawidłowości wystąpiły. Wystosowane pismo było bowiem zbyt ogólnikowe i nie pozwalało na dostateczne zbadanie zakresu, rozmiaru i mechanizmu ewentualnie wadliwych czynności podejmowanych w sądach apelacji warszawskiej. W odpowiedzi nie wskazano jednak takich przykładów, na razie sprawę należy więc uznać za zamkniętą – tłumaczy sędzia Barbara Trębska.
Radcy bez wniosków
Z problemem udostępniania danych na prośbę sądów nie spotkała się natomiast Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie.
– Takie pytania pojawiają się sporadycznie ze strony klientów albo podmiotów trzecich. W sytuacji wystąpienia do naszej izby o przekazanie danych osobowych radcy prawnego podlegających ochronie prawnej informujemy wnioskodawcę, że na gruncie obowiązujących przepisów brak jest formalnej możliwości ich udostępnienia – mówi Włodzimierz Chróścik, dziekan OIRP w Warszawie.
Wyjaśnia, że zakres jawności danych osobowych radców wynika z regulacji wewnątrzsamorządowych, tj. regulaminu prowadzenia list radców prawnych i list aplikantów radcowskich wydanego przez Krajową Radę Radców Prawnych. Zgodnie z nimi jawne i ogólnodostępne są wszystkie informacje dotyczące uprawnień do wykonywania zawodu radcy prawnego, czyli: wpisanie na listę radców prawnych, informacja o skreśleniu z tej listy czy ewentualnym zawieszeniu prawa wykonywania zawodu, numer wpisu identyfikujący radcę prawnego, numer i termin ważności legitymacji radcowskiej etc.
– Udostępnieniu podlegają również dane dotyczące formy wykonywania zawodu przez radcę, w tym adres jego kancelarii lub spółki. Nie udzielamy natomiast informacji np. o PESEL czy o adresie zamieszkania radcy prawnego. Dla umożliwienia kontaktowania się przez klientów z radcami wyznaczanymi do prowadzenia spraw z urzędu prosimy kandydatów na pełnomocników z urzędu o wskazywanie adresu do tych celów i tylko ten adres przekazujemy do sądu – opisuje dziekan Chróścik.
Zastrzega, że jego zdaniem w konkretnej zawisłej przed sądem sprawie sąd może zażądać przedstawienia określonego dokumentu, jeżeli są w nim informacje istotne. Wymaga to jednak wydania stosownego zarządzenia, ze wskazaniem podstawy prawnej tego żądania. W takim przypadku dane osobowe zawarte w dokumencie nie podlegają ochronie prawnej.
Przesłanka spełniona
O tym, że dane osobowe profesjonalnego pełnomocnika ulegają udostępnieniu, np. na potrzeby wszczęcia postępowania sądowego, przekonany jest natomiast dr Bartłomiej Opaliński, radca prawny i wykładowca Uczelni Łazarskiego.
W jego ocenie, aby ORA mogła udostępnić dane osobowe osoby wykonującej zawód adwokata, musi zaistnieć któraś z przesłanek z art. 23 ustawy o ochronie danych osobowych (Dz.U. z 2014 r., poz. 1182 ze zm.) (patrz infografika).
– Tego typu przesłanką może być uzasadniona potrzeba wszczęcia postępowania, np. wobec adwokata, który dopuścił się błędu w sztuce – twierdzi Opalińki.
Jak tłumaczy, przepis dopuszcza przetwarzanie danych tylko wówczas, gdy jest to niezbędne dla wypełnienia prawnie usprawiedliwionych celów realizowanych przez administratorów danych albo odbiorców danych. Ponadto udostępnienie nie może naruszać praw i wolności osoby, której dane dotyczą. A zdaniem mecenasa Opalińskiego do takiego naruszenia nie dochodzi, gdy dane są wykorzystywane w celu wytoczenia prawnikowi powództwa.

Udostępnianie w praktyce
Anna Krzyżanowska

Egzamin zawodowy 2015
Agata Łukaszewicz 10-03-2015, ostatnia aktualizacja 10-03-2015 18:20

Liczba chętnych do korporacji
źródło: Rzeczpospolita
Niezbędnik:
· Kazusy na egzamin zawodowy adwokata i radcy prawnego
5880 chętnych do zawodu adwokata i radcy prawnego rozpocznie w środę egzaminacyjny maraton. Jest dla nich miejsce na rynku – uważają prezesi korporacji.
Do egzaminu adwokackiego przystąpi ok. 2200 osób, z czego ok. 1990 po odbyciu aplikacji oraz ok. 210 uprawnionych z innych tytułów. Natomiast do egzaminu radcowskiego – ok. 3680 osób, w tym ok. 3230 po odbyciu aplikacji oraz ok. 450 uprawnionych z innych tytułów. Wyniki najwcześniej za miesiąc.
Trzydniowy, ale czteroczęściowy egzamin przeprowadzi 91 komisji egzaminacyjnych powołanych przez ministra sprawiedliwości, w tym 33 do egzaminu adwokackiego i 58 komisji do radcowskiego.
W skład każdej komisji wchodzi osiem osób – czterech przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości i czterech przedstawicieli samorządu zawodowego – odpowiednio adwokackiego lub radcowskiego.
Odręcznie czy na laptopie
Zdający mają możliwość sporządzania prac egzaminacyjnych pismem ręcznym lub przy użyciu sprzętu komputerowego – według własnego wyboru.
Zdecydowana większość zdających, około 99 proc., wybrała możliwość rozwiązywania zadań za pomocą komputera. Takie osoby muszą same przynieść sprzęt na egzamin. Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało wyposażoną w edytor tekstu aplikację egzaminacyjną, której zadaniem jest również blokowanie dostępu do zasobów komputera i uniemożliwienie łączności z urządzeniami zewnętrznymi. Aplikacja egzaminacyjna na nośnikach pendrive zostanie przekazana zdającym odrębnie na każdy dzień egzaminu.
Trzydniowy maraton
Dziś zdający będą rozwiązywać zadanie z prawa karnego, w czwartek ,12 marca, z prawa cywilnego, a w piątek, 13 marca, z prawa gospodarczego i administracyjnego.
W środę i czwartek egzaminy rozpoczynają się ok. godz. 10 i będą trwały po sześć godzin. Piątkowy składający się z dwóch części – osiem godzin (po cztery na każdą część). Wśród zdających jest 13 osób niepełnosprawnych. One będą pisać egzamin o połowę dłużej.
Wchodząc na salę egzaminacyjną, aplikanci mogą wziąć ze sobą teksty aktów prawnych, kodeksów, komentarze do nich i orzecznictwo. Zabronione jest posiadanie jakichkolwiek wzorów umów.
W tym roku na egzaminie zawodowym po raz kolejny nie ma testu, który przed laty rozpoczynał maraton zadań. Tegorocznych aplikantów ominie też (wyjątkowo) egzamin z etyki zawodu. Przystąpią do niego dopiero przyszłoroczni.
Prezes Krajowej Rady Radców Prawnych Dariusz Sałajewski mówi „Rzeczpospolitej", że dobry wynik egzaminu jest szansą na zaistnienie na rynku usług prawnych. A ten jest dziś jego zdaniem nie najlepszy.
Z nadzieją na pracę
– Obrona w sprawach karnych i świadczenie nieodpłatnej pomocy prawnej to nowe usługi, w których mają szansę zaistnieć młodzi wkraczający do korporacji – uważa prezes Sałajewski. Zapewnia, że korporacja, przygotowując listy osób je świadczących, będzie brała pod uwagę , że rozpoczynają karierę.
Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, na dzień przed egzaminem mówi nam, że kiedy myśli o młodzieży rozpoczynającej pracę w tym zawodzie, jest optymistą.
– Oczywiście, że sytuacja na rynku jest gorsza niż kilka lat temu, ale rynek się rozwija, specjalizuje, powstają nisze – przyznaje „Rzeczpospolitej". Uważa, że jeśli młodzi ludzie wkraczają do zawodu i są gotowi do ciężkiej pracy, to znajdą dla siebie miejsce, które z czasem pozwoli na godne życie.
– Najważniejsze, by na początek postawić sobie cel: zaistnieć na rynku, a nie zarobić na luksusowy samochód czy apartament. Nie można na starcie myśleć o takich zarobkach, jakie osiągają topowi prawnicy – dodaje.
Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w ostatnich pięciu latach do egzaminu adwokackiego podeszło łącznie ponad 7 tys osób; zdało 5452. Egzamin radcowski próbowało zdać 14,7 tys. kandydatów; zdało 10, 2 tys.
Rzeczpospolita



Święte prawo wyboru
Rzeczpospolita, Rzecz o prawie, 11 marca 2015 r.,

Jeżeli Ministerstwo Sprawiedliwości ulegnie presji różnego rodzaju organizacji pożytku publicznego, dobry projekt zapewniający pomoc prawną najuboższym obywatelom zostanie zepsuty - ostrzega adwokat.
Otwarcie drugiej linii metra, wybudowanie Stadionu Narodowego, lądowanie kapitana Wrony, zdobycie przez polskich siatkarzy złotego medalu mistrzostw świata, samotne opłynięcie przez Polaka kajakiem Oceanu Atlantyckiego to przykłady tego. że nierealne - zdawałoby się - cele można osiągnąć. Dla środowisk prawniczych takim celem jest ustawa gwarantująca dostęp do przedsądowej pomocy prawnej.
O regulacje zapewniające pomoc prawną najuboższym obywatelom adwokatura starała się od ponad dekady. Teraz te starania mają znaleźć swój szczęśliwy finał. Czy jednak będzie tak szczęśliwy, jak zakładamy? Otóż diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli Ministerstwo Sprawiedliwości ulegnie presji niektórych środowisk - w szczególności różnego rodzaju organizacji pożytku publicznego - dobry projekt zostanie zepsuty.
Na najwyższym poziomie
Skierowany do Komitetu Stałego Rady Ministrów kolejny wariant projektu dopuszcza do świadczenia usług prawnych także organizacje, które mają pośredniczyć między klientem a osobą udzielającą pomocy. Zakłada jednak nadal, że porad udzielać będą profesjonaliści - wyłącznie adwokaci i radcowie prawni. I słusznie. W interesie publicznym leży bowiem, by państwo finansowało usługi prawne świadczone przez fachowców mających wiedzę i doświadczenie zawodowe.
W interesie społecznym leży. by osoba niezamożna też miała prawo do ochrony jej spraw tajemnicą adwokacką. By miała zaufanie do kompetencji osoby udzielającej porady prawnej i wreszcie by dochowane były gwarancje zachowania najwyższych standardów etycznych przez prawnika udzielającego porady. Deregulacja sprawiła, że jest już wystarczająco liczna armia profesjonalnych prawników, która zdoła, na zasadach pełnej dobrowolności, objąć opieką prawną wszystkich najuboższych polskich obywateli.
Można się jednak spodziewać, że propozycje te wciąż znajdować będą krytyków. Ostre protesty organizacji pożytku publicznego, które do tej pory starały się wypełnić lukę w systemie, świadcząc pomoc prawną głównie przy pomocy studentów nieprawników lub niewykwalifikowanych prawników, podszyte są najpewniej obawami o utratę źródeł finansowania. Niewątpliwie zrobiły wiele dobrego, ale rozwiązań prowizorycznych i siłą rzeczy ułomnych nie powinno się mieszać z profesjonalnym systemem przedsądowej pomocy prawnej z urzędu. Co wcale nie oznacza, że działalność tych organizacji należy likwidować lub odcinać je od
dotychczasowych źródeł ich finansowania, mimo że - jak pokazują dane prezentowane przez same organizacje pozarządowe - ich działalność jest prawie dwukrotnie droższa niż kwoty przeznaczone w budowanym systemie na pomoc prawną
świadczoną bezpośrednio przez adwokatów i radców. Warto zachować tę działalność jako uzupełnienie systemu ustawowo gwarantowanego przez państwo najuboższym. Bo prawo wyboru jest wartością samą w sobie.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego dwa odrębne samorządy: adwokatów i radców, miałyby mieć jedną wspólną listę obrońców
Zdecyduje klient
Podobnie jak w przypadku projektu rozporządzenia ministra
sprawiedliwości w sprawie sposobu zapewnienia oskarżonemu korzystania z pomocy obrońcy z urzędu. Skoro od 1 lipca 2015 r. obrońcami, oprócz adwokatów, będą mogli być również wykonujący wolny zawód radcy prawni, to oczywiste jest, że każdy oskarżony
po winien mieć prawo wyboru, czyjego obrońcą z urzędu ma być adwokat czy radca. Skoro w sprawach cywilnych i sądowoadministracyjnych klient z urzędu może wybrać, czy chce mieć pełnomocnika spośród adwokatów czy też spośród radców, to czemu nie mógłby tego uczynić w sprawie karnej? Wszak konstytucyjnie gwarantowane prawo do obrony polega przede wszystkim na prawie wyboru obrońcy. Dobrze więc, że w projekcie rozporządzenia ministerstwo zaproponowało rozwiązania gwarantujące każdemu oskarżonemu jego podstawowe prawo - prawo wyboru obrońcy.
Zbiorcze listy
Oczywiście i w tym przypadku mój entuzjazm mógłby być większy. Tym razem gaszą go działania władz samorządu radców prawnych. Otóż Krajowa Rada Radców Prawnych postuluje, aby stworzyć jedną wspólną listę obrońców. By adwokaci i radcy zostali uszeregowani na jednej liście alfabetycznie
i by klient pozbawiony został prawa wyboru obrońcy. Stanowisko to musi zaskakiwać. Gdy dwa lata temu, w trakcie prac nad zmianą kodeksu postępowania karnego, postulowałem, aby każdy radca prawny chcący prowadzić sprawy karne został ustawowo wpisany wspólnie z adwokatami na jedną listę prowadzoną przez okręgowe rady adwokackie, propozycja ta wywołała lawinę oburzenia właśnie we władzach samorządu radcowskiego. Ironia losu, że teraz radcy prawni sami chcą zrealizować moje założenia? Skoro jednak w Sejmie nie przeszedł postulat, by obrońcy byli na jednej adwokackiej liście, skoro przesądzono, że przedstawiciele dwóch różnych samorządów mają wykonywać niezależnie od siebie funkcję obrońców, to czemu teraz minister sprawiedliwości miałby zmieniać w rozporządzeniu tę zasadę? Czemu miałby odbierać obywatelom prawo wyboru obrońcy? Zupełnie nie rozumiem, dlaczego dwa odrębne samorządy mają mieć jedną wspólną listę.
Słyszałem argument, że podział na obrońców adwokatów i na obrońców radców będzie dyskryminacją zawodu radcowskiego. Ale przecież projekt zakłada, że sąd nie jest związany wnioskiem oskarżonego. Jeśli zabraknie adwokatów, i tak będzie można sięgnąć po radców. I na odwrót. Wyodrębnienie zatem w ramach listy obrońców części składającej się wyłącznie z adwokatów i części składającej się wyłącznie z radców prawnych to techniczne udogodnienie dla sądu. Nie musi tworzyć nowych zbiorczych list, lecz może wprost bazować na tych, które przekażą mu samorządy. A dla klienta to święte prawo wyboru obrońcy, który będzie go bronił, gdy na szali leży najważniejsza wartość, jaką jest wolność człowieka. ®

Felieton
Nikomu niepotrzebne wojenki
Waldemar Koper, Rzeczpospolita, 11 marca 2015 r.,
Dziwnym trafem znowu zaognia się konflikt na linii radcowie prawni - adwokaci. Kolejny raz jego kanwą są kwestie związane z przyznaniem moim koleżankom i kolegom pełnych uprawnień do obron karnych. Nie chcę przytaczać szczegółów ostatnich wystąpień prominentnych przedstawicieli palestry, ponieważ niedawno mówił o tym na łamach „ Rzeczy o Prawie" prezes Krajowej Rady Radców Prawnych.
Pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę, że część spośród wypowiedzi adwokatów pochodzi od osób, które upatrują w nich swoich szans na wzmocnienie pozycji w wyborach do władz samorządu. Rozumiem chęć zwycięstwa, ale nie jestem się w stanie pogodzić ze zwycięstwem za wszelką cenę, gdy zapomina się o standardach właściwych dla zawodów zaufania publicznego. Choć zważywszy na treść niektórych wypowiedzi kolegów adwokatów, w zasadzie nie powinno mnie to dziwić. Tym, co mnie zaskakuje, jest marnotrawienie intelektu i przebojowości na sprawy przecież drugorzędne. Ktoś zaraz powie: jak to? Przecież to walka o zabezpieczenie rynku adwokatom. I tu
pozwolę sobie nie zgodzić się z takim poglądem. Prawda wygląda inaczej - nowe zasady procesu karnego, zwiększona rola i udział w nim obrońców spowodują zdecydowanie większe niż obecnie zapotrzebowanie na usługi profesjonalnych prawników. Pracy powinno wystarczyć dla wszystkich zainteresowanych, zwłaszcza że połowa radców prawnych jest wykluczona z uczestnictwa w procesie karnym ze względu na wiążący ich stosunek pracy. Oczywiście rozumiem, że lepiej zjeść większy tort niż mniejszy, ale nadmiar słodyczy może zemdlić. Moim zdaniem powinniśmy zjednoczyć siły przeciw tym wszystkim, którym marzy się dalsza deregulacja naszego rynku i zawodów. Podzieleni stajemy się bezsilni. Jeśli natomiast będziemy się bawić w jakieś polityczne gierki i prowadzić swoje kampanijki wyborcze, to sami stworzymy prawdziwe zagrożenie dla jakości pracy i przyszłości dziesiątek tysięcy radców i adwokatów.
Zdecydowanie lepiej byłoby współdziałać. Jeśli już NRA nie potrafi się zmusić do dobrej współpracy z KRRP. to można dać dobry przykład na szczeblu poszczególnych izb. My w
Warszawie nie mamy z tym kłopotów. Proszę, ostatnio urządziliśmy w mojej izbie „ Dzień kasy fiskalnej", którego celem była pomoc radcom w wypełnieniu obowiązku, który nałożył na nas ustawodawca. Zaprosiliśmy na to wydarzenie również stołecznych adwokatów. Uznaliśmy, że to naturalne. Nie było żadnego głosu sprzeciwu, który odwoływałby się do „ historycznych dyskusji". Przecież to nasz wspólny świat i wspólny, zbieżny interes. Powinniśmy budować go razem, pomagając sobie wzajemnie. Jak wiele spośród zaprzyjaźnionych ze mną par, nawet małżeńskich, z których jedno jest adwokatem, a drugie radcą prawnym. Zacznijmy od drobnych, ale konkretnych spraw. Trzeba zdać sobie sprawę, że najważniejszy dla nas wszystkich jest stan rynku usług prawnych: warunki wykonywania zawodu, popyt na nasze usługi, miejsca pracy, stawki, kształtowanie popytu na usługi, rozszerzenie przymusu korzystania z pomocy profesjonalisty. To są autentyczne priorytety.


Pomoc dla wszystkich biednych
Radosław Płonka, Rzeczpospolita, 11 marca 2015 r.,
Usługi prawne, podobnie jak usługi medyczne, dotyczą najważniejszych dla obywateli spraw. Warto, aby system pomocy prawnej dla najuboższych był tworzony w sposób przemyślany i kompleksowy - uważa adwokat.
Proces legislacyjny bezpłatnych porad prawnych dla osób niezamożnych jest chaotyczny. Z jednej strony trwają bowiem prace nad ustawą o nieodpłatnej pomocy prawnej, z drugiej następują zmiany w ustawie o PIT wprowadzające zwolnienie z podatku dochodowego dla niektórych osób otrzymujących bezpłatną pomoc prawną.
Ustawa o PIT przewiduje zwolnienie z początkiem 2015 r. z podatku dochodowego od osób fizycznych wartości nieodpłatnej pomocy prawnej otrzymanej przez osobę pobierającą świadczenie z pomocy społecznej albo zasiłek rodzinny, przyznane decyzją administracyjną ( art. 21 ust. 1 pkt 117a ustawy). Osoba ta zobowiązana jest złożyć oświadczenie o pobieraniu ww. świadczeń, podając m. in. swoje dane identyfikacyjne oraz numer decyzji przyznającej.
Czy to racjonalne
Zwolnienie nie ma wpływu na korzystanie z innego, określonego w art. 21 ust. 1 pkt 68a ustawy, przysługującego po otrzymaniu bezpłatnej pomocy prawnej od świadczeniodawcy, który udziela jej w związku z promocją lub reklamą. Wówczas wolna od podatku będzie wartość pomocy, jeżeli nie przekroczy kwoty 200 zł i nie będzie dokonywana na rzecz pracownika świadczeniodawcy lub osoby pozostającej z nim w stosunku cywilnoprawnym.
Tak więc bezpłatna pomoc prawna, której wartość nie przekracza jednorazowo 200 zł, może być zwolniona z podatku dochodowego
bez spełniania dodatkowych warunków. Gdy przekroczy jednorazowo tę kwotę, beneficjent po winien spełnić dodatkowe warunki, m. in. korzystać z pomocy społecznej.
Najbardziej jednak racjonalne i uzasadnione społecznie byłoby wprowadzenie w ustawie o PIT zwolnienia z opodatkowania nieodpłatnej pomocy prawnej bez względu na kryterium majątkowe i bez
względu na to. kto takiej pomocy udziela. Nie znajduje bowiem racjonalnego uzasadnienia zwolnienie z podatku dochodowego jedynie tych osób, którym organy państwa przyznały świadczenia z pomocy społecznej. Są bowiem niezamożne osoby, które z różnych względów z pomocy społecznej nie korzystają.
Ustawodawca w uzasadnieniu projektu ustawy o nieodpłatnej
pomocy prawnej i informacji prawnej wskazuje, że wysokie koszty najbardziej utrudniają dostęp do pomocy prawnej na etapie przedsądowym. Zasadne jest więc pytanie, dlaczego jest ona opodatkowana podstawową. 23-procentową stawką VAT. Usługi prawne, podobnie jak usługi medyczne, dotyczą najważniejszych dla obywateli, życiowych spraw (w szczególności
jeśli chodzi o odpowiedzialność karną). Dlatego zwolnienie ich z opodatkowania VAT - podobnie jak usług medycznych - pozwoliłoby obniżyć koszt o 23 proc. i stanowiłoby bardzo realne wsparcie państwa dla osób niezamożnych.
Niezbędne jest wsparcie
Wracając do samej ustawy, mającej na celu utworzenie systemu przed proc es owej pomocy prawnej ludziom najuboższym oraz informacji w postaci infolinii dostępnej dla każdego, należy uznać ją za krok w dobrym kierunku. Nowa ustawa powinna upowszechnić korzystanie z wykwalifikowanych prawników i zwiększyć świadomość prawną społeczeństwa.
Z mojej praktyki adwokackiej, w szczególności w sprawach prowadzonych z urzędu, wynika, że niejednokrotnie pomoc prawna, udzielona jeszcze na etapie przedsądowym, jest absolutnie niezbędna. Osoby niezamożne, wykluczone społecznie, nie miały do tej pory możliwości skorzystania z fachowej pomocy na etapie przed postępowaniem sądowym. Tymczasem niepoprawne sformułowanie pisma wszczynającego postępowanie mogło niekiedy zdecydować o przegraniu procesu, w szczególności w sprawach cywilnych. Stworzenie przez państwo odpowiedniego systemu bezpłatnej pomocy prawnej umożliwi osobom, których nie stać na zwrócenie się do profesjonalisty, odpowiednie zabezpieczenie praw i interesów. ©

Wieczna kara dla ćpuna

EWA SIEDLECKA 2015-03-11, ostatnia aktualizacja 2015-03-10 20:22:57
Osoby uzależnione czy upośledzone wpadną w tryb kodeksu karnego przewidziany dla pedofilów oraz psychopatów. I mogą nigdy nie wyjść na wolność.
Takie rozwiązanie jest w wielkiej rządowej nowelizacji kodeksu karnego. Ustawa uchwalona przez Sejm dwa tygodnie temu czeka teraz na podpis prezydenta.

Do tej pory wobec osób, które popełniły przestępstwo w związku z uzależnieniem od narkotyków czy alkoholu, prawo preferowało zasadę: najpierw leczyć, potem karać. Taka była filozofia przyjętej cztery lata temu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Przepisy miały zachęcać uzależnionego do leczenia, bo jeśli się mu poddał, sąd mógł np. zawiesić lub w ogóle darować wykonanie kary więzienia.

Apel do prezydenta

Teraz preferowana będzie odwrotna kolejność: najpierw kara, a potem leczenie. Nawet dożywotnie, w szpitalu psychiatrycznym. Za ucieczkę z takiego leczenia można będzie dostać do dwóch lat więzienia. - Uzależnieni i ich bliscy powinni się zacząć bać - komentuje Jacek Charmast z Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej.

Te przepisy dotkną nie tylko osoby uzależnione, ale też wszystkie, które popełnią przestępstwo w związku ze stanem ograniczonej poczytalności. A więc także np. osoby upośledzone, jak choćby słynny Radek Agatowski, który uzbierał kilka wyroków więzienia za kradzież złomu.

Helsińska Fundacja Praw Człowieka zaapelowała do prezydenta o posłanie ustawy przed podpisaniem do Trybunału Konstytucyjnego, bo może naruszać m.in. zasadę poszanowania godności, zakaz ponownego karania za ten sam czyn i zasadę proporcjonalności w ograniczaniu praw i wolności.

Kontrowersyjne przepisy są w tej samej rządowej nowelizacji, która ma zmienić filozofię karania: najpierw środki wolnościowe, a więzienie - w ostateczności.

Postanowiono przy okazji uporządkować przepisy dotyczące przestępców seksualnych. A także innych, którzy z powodu zaburzeń mogą popełnić kolejne przestępstwo. I zastąpić tzw. ustawę na niebezpiecznych, czyli "lex Trynkiewicz" (ustawa czeka na ocenę w Trybunale Konstytucyjnym). Dla takich sprawców przewidziane są "środki zabezpieczające" w postaci m.in. przymusu leczenia, także po odbyciu kary pozbawienia wolności.

Równia pochyła

Już wprowadzenie kilka lat temu możliwości umieszczenia przestępców seksualnych w zamkniętym ośrodku, po odbyciu kary więzienia, budziło kontrowersje z punktu widzenia zakazu ponownego karania za ten sam czyn. - Wtedy jakoś się z tym pogodzono, bo rzecz miała dotyczyć pedofilów. Teraz robi się kolejny krok, obejmuje się kolejne kategorie skazanych. To bardzo niepokojący mechanizm równi pochyłej - mówi dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Jak może wyglądać stosowanie uchwalonych przez Sejm przepisów? Art. 93b par. 1 mówi, że "sąd może orzec środek zabezpieczający, gdy jest to konieczne, aby zapobiec ponownemu popełnieniu przez sprawcę czynu zabronionego, a inne środki prawne określone w tym kodeksie, lub orzeczone na podstawie innych ustaw, nie są wystarczające". Z kolei art. 99 par.1 przewiduje możliwość orzeczenia środków zabezpieczających w postaci m.in. przymusowego leczenia w zamkniętym zakładzie wobec "sprawcy, który dopuścił się czynu zabronionego w stanie niepoczytalności" (ale nie całkowitej). Można je zasądzić także przy wyroku np. pozbawienia wolności i wykonać po zakończeniu kary.

Dziś prawo zabrania zobowiązania skazanego do terapii, która może (jak np. terapia osłabiania popędu seksualnego) zagrażać zdrowiu lub życiu. Nowe przepisy nie zawierają już takiego zakazu. Nakaz leczenia orzekany byłby bezterminowo (dziś jest granica - dwa lata), więc teoretycznie niepoprawny narkoman czy alkoholik może nigdy nie wyjść z ośrodka.

Jeśli skazany uchyli się od poddania terapii, może zostać skazany na karę do dwóch lat więzienia (przewiduje to art. 244b par. 1). A więc np. można sobie wyobrazić, że osoba upośledzona, która nie podda się terapii, bo nie zrozumie, że jest na nią skierowana - trafi za to do więzienia. Podobnie narkoman, który ucieknie z ośrodka, gdzie został skierowany na terapię. - To zbliża środki zabezpieczające do środków karnych. I może spowodować, że w więzieniach znajdzie się więcej osób, bo dojdą skazani za uchylanie się od leczenia - mówi dr Kładoczny. W wystąpieniu Fundacji Helsińskiej do prezydenta czytamy, że "traktowanie jako przestępstwa odmowy przyjmowania środków farmakologicznych, niepoddania się psychoterapii lub psychoedukacji jest sprzeczne z przyrodzoną i nienaruszalną godnością człowieka". Oraz że "ustawa przyznaje nadmierny prymat interesowi społecznemu (w postaci prewencji) nad interesami jednostki".

Fundacja podkreśla też, że zasada: najpierw karać, potem zmuszać do leczenia, "nie daje się pogodzić z zasadą proporcjonalności". "Przyjęte rozwiązania najbardziej kontrowersyjną postać przyjmują w stosunku do osób uzależnionych, których skazanie za jakiekolwiek przestępstwo związane z uzależnieniem otwiera możliwość stosowania środków zabezpieczających nawet dożywotnio".

Zoll: Nie tak miało być

Jacek Charmast: - Projekt oddala nas od cywilizowanego świata, od idei prymatu leczenia nad karaniem. Bierze też w nawias Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego, który miał wyzwolić ludzi chorych psychicznie z piekła psychiatryków i stworzyć warunki do opieki nad nimi w ich środowisku.

Rządowy projekt przygotowywali wybitni prawnicy z Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy ministrze sprawiedliwości. Ale jej ówczesny przewodniczący prof. Andrzej Zoll dystansuje się wobec tego rozwiązania: - Nie za wszystko w tym projekcie biorę odpowiedzialność. Jego kształt już w przedłożeniu rządowym nie odpowiadał w pełni temu, co przedstawiła Komisja. Tak jest np. z przepisem, który pozwala karać za niepoddanie się środkom zabezpieczającym. To rozwiązanie może być niekonstytucyjne. Za błąd uważam także to, że nie przewidziano górnej granicy czasu przymusowego leczenia. Tu przyznaję rację Fundacji Helsińskiej.

Do wszystkich wątpliwości dochodzi jeszcze zasadnicza: jaki sens ma przymuszanie do psychoterapii, która aby była skuteczna, musi być dobrowolna.

Polskie sądy poza unijną czołówką
roch 10-03-2015, ostatnia aktualizacja 10-03-2015 08:00

Czas trwania procedury upadłościowej jest rozumiany jako czas potrzebny wierzycielom na odzyskanie długu od upadającej firmy.
źródło: Rzeczpospolita

źródło: Fotorzepa
autor: Michał Walczak
Nasz wymiar sprawiedliwości ma sporo do nadrobienia – twierdzi Komisja Europejska.
Z opublikowanej w poniedziałek przez Komisję „Tablicy wyników wymiaru sprawiedliwości 2015" wynika, że polski wymiar sprawiedliwości ma wciąż sporo do nadrobienia w stosunku do sądownictwa w krajach starej Unii.
Uważa się powszechnie, że polskie procedury sądowe trwają dość długo, a raport pokazuje, że w UE są kraje, które wypadają jeszcze gorzej niż my.
Sądy pierwszej instancji nad Wisłą rozpoznają sprawy sporne w ciągu ok. 200 dni. Najsłabiej wypadają pod tym względem kraje śródziemnomorskie: Włochy, Cypr i Malta. Tam procedura trwa 600–700 dni. Daleko nam jednak do najlepszego w zestawieniu Luksemburga, gdzie ten czas to około 50 dni.
Słabo wyglądają w polskich sądach procedury upadłościowe. Zmierzono je jako czas potrzebny do efektywnego odzyskania pieniędzy przez wierzycieli. W Polsce trwa to około trzech lat, co plasuje nas na szóstym od końca miejscu w Unii. Tymczasem aż w 11 krajach procedura ta trwa półtora roku i krócej. W najlepszej pod tym względem Irlandii to niecałe pół roku.
Komisja badała też sędziowską aktywność w poznawaniu prawa unijnego. Okazuje się, że tu polska Temida wypada bardzo słabo. Choć na co dzień polskie sądy rozpatrują sprawy regulowane europejskimi dyrektywami i rozporządzeniami, to zaledwie kilkanaście procent sędziów bierze udział w szkoleniach z prawa unijnego albo z przepisów krajowych w innych państwach Unii. Znacznie aktywniejsi są w tym np. sędziowie z Czech – takimi szkoleniami objęto ok. 70 proc. z nich. Rekordzistami są sędziowie ze Słowenii – tam wskaźnik wyniósł 160 proc., co oznacza, że wielu sędziów wzięło udział w takich szkoleniach kilkakrotnie. Komisja przypomniała, że w 2020 r. ten wskaźnik powinien osiągnąć we wszystkich krajach 50 proc.
W raporcie podkreślono, że kraje unijne poprawiają dostępność sądów w formie elektronicznej. W tej kategorii oceniano m.in. komunikację sąd–petent (dostępność bazy orzeczeń, elektroniczne składanie pozwów itd.). W skali 0–4 Polska uzyskała dwójkę, ale najświeższe polskie dane pochodziły z 2012 r. Najwyższą ocenę zyskały tu Austria, Holandia i Portugalia.
Jako ciekawostkę podano, że im wyższa instancja, tym niższy odsetek kobiet wśród sędziów. Polska dostarczyła dane dotyczące jedynie Sądu Najwyższego, gdzie ten wskaźnik wynosi 27 proc. W Wielkiej Brytanii w najwyższej instancji orzeka mniej niż 10 proc. kobiet, a np. w Rumunii Sąd Najwyższy tworzą w ok. 85 proc. kobiety.
Rzeczpospolita


Kasa fiskalna nie taka straszna i kosztowna
Przemysław Wojtasik 10-03-2015, ostatnia aktualizacja 10-03-2015 09:25

źródło: Fotorzepa
autor: Michał Walczak
Prawnicy muszą wystawiać paragony, ale fiskus odda im pieniądze za kasę i nie chce codziennych raportów.
Od 1 marca nie ma już zwolnienia z kas fiskalnych. Ta wiadomość wywołała popłoch wśród wielu prawników wystraszonych nowymi obowiązkami. Kasy muszą kupować też doradcy podatkowi i biura rachunkowe.
– Zaostrzenie przepisów spowodowało, że wiele biur i kancelarii wycofało się z obsługi osób fizycznych – mówi Małgorzata Tyska, właścicielka Biura Usług Księgowych. Podkreśla jednak, że ewidencjonowanie obrotu w kasie nie jest wcale takie trudne, jak się powszechnie w branży prawniczej uważa.
Jakie obowiązki ma prawnik, do którego raz na pół roku trafi klient z ulicy? – zapytaliśmy Ministerstwo Finansów. Powinien zaewidencjonować sprzedaż i uwzględnić ją w raporcie. Ale w dniach, w których nie obsługuje osób fizycznych, nie musi sporządzać i drukować fiskalnych raportów dobowych.
Zwolniony jest też z obowiązku przygotowywania raportów za cały miesiąc, jeśli w tym okresie nie ma żadnej sprzedaży na rzecz takich klientów – wynika z odpowiedzi resortu na pytanie „Rzeczpospolitej".
700 zł wynosi ulga na zakup kasy rejestrującej
– Pamiętajmy też, że nie zawsze jedna porada nakłada od razu obowiązek instalacji kasy – mówi doradca podatkowy Grzegorz Gębka. – Osoby, które dopiero w tym roku wykonają pierwszą usługę na rzecz konsumentów, mają dwa miesiące na przygotowanie się do nowych rygorów. Jeśli więc radca prawny udzielił w marcu porady osobie fizycznej, musi ewidencjonować obrót w kasie od 1 czerwca. Chyba że do tego czasu zaprzestanie świadczenia usług dla konsumentów.
Ekspert dodaje, że od 1 marca musieli zainstalować kasę prawnicy, którzy już w zeszłym roku wykonywali usługi dla osób fizycznych i korzystali z przysługujących im wtedy zwolnień. Oczywiście, jeśli z takimi osobami nie chcą kontynuować współpracy, nie muszą też inwestować w urządzenia fiskalne. Wielu prawników kupiło jednak już wcześniej kasy na wszelki wypadek i teraz często leżą one po prostu w szafach.
Przypomnijmy, że wystawiać paragony fiskalne musi ten, kto sprzedaje towary bądź świadczy usługi na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej. Limit obrotów zwalniających z obowiązku rejestrowania sprzedaży w kasie wynosi 20 tys. zł rocznie. Wyliczamy go proporcjonalnie (czyli jest uzależniony od okresu prowadzonej działalności).
Koniec zwolnień
W tym roku wielu przedsiębiorców zostało wyłączonych z tego zwolnienia. Zlikwidowano też inne, przysługujące wtedy, gdy wszystkie usługi są dokumentowane fakturą, ich liczba w poprzednim roku nie przekroczyła 50, a klientów było mniej niż 20. Zostało natomiast zwolnienie dla usług opłacanych bezgotówkowo, prawnikom jednak nie przysługuje.
Sama inwestycja w kasę nie jest jednak aż tak dolegliwa finansowo. Można bowiem skorzystać z ulgi na jej zakup i odliczyć 90 proc. wydanej kwoty (cena netto), nie więcej niż 700 zł.
– Prawnik odliczy też VAT naliczony z faktury za kasę, a wydatek netto zaliczy do kosztów uzyskania przychodów w podatku dochodowym – mówi Małgorzata Tyska. – Ceny prostych modeli kas spełniających wymogi kancelarii prawnych w zasadzie nie przekraczają 1000 zł netto, może więc się okazać, że zakup całkowicie mu się zwróci.
Wyjątki od reguły
Czy wszyscy prawnicy muszą kupić kasy? Przepisy mówią, że wyłączeni z tego obowiązku są notariusze. Z odpowiedzi Ministerstwa Finansów na pytanie „Rzeczpospolitej" (pisaliśmy o tym 2 lutego br.) wynika, że w kasie rejestrującej nie musi być także ewidencjonowane wynagrodzenie za czynności komornicze związane z wykonywaniem władztwa publicznego.
W Polskiej Klasyfikacji Działalności do działalności prawniczej zalicza się też czynności mediatorów sądowych. Zdaniem katowickiej izby skarbowej (interpretacja nr IBPP3/443-1497/14/EJ), jeśli jednak prowadzenie mediacji w celu rozwiązywania konfliktów między osobami fizycznymi i firmami nie jest ani usługą prawniczą, ani doradztwa, nie trzeba jej obligatoryjnie ewidencjonować w kasie.
Sporo kontrowersji budzi natomiast obowiązek wystawiania paragonów przez biura rachunkowe, które zajmują się – oprócz prowadzenia ksiąg przedsiębiorcom – wypełnianiem zeznań klientów indywidualnych. Z pierwszych interpretacji fiskusa wynika, że także one muszą zainstalować kasy. Jak stwierdziła Izba Skarbowa w Katowicach (interpretacja nr IBPP3/443-1407/14/KG), obowiązek ewidencjonowania przy zastosowaniu kas rejestrujących obowiązuje wszystkie czynności doradztwa podatkowego. A do nich zalicza się także sporządzanie deklaracji i zeznań podatkowych.
Oprócz przedsiębiorców świadczących usługi prawne i doradztwa podatkowego do wystawiania paragonów zobowiązane zostały też inne grupy zawodowe, m.in. fryzjerzy, kosmetyczki, lekarze. Ci ostatni nie muszą jednak ewidencjonować w kasie sprzedaży, jeśli współpracują z Narodowym Funduszem Zdrowia, ponieważ to on jest nabywcą usługi, a nie pacjent.
Podobnie będzie, gdy lekarz prowadzi własną działalność gospodarczą, ale świadczy usługi w szpitalu i z nim się rozlicza (interpretacja Izby Skarbowej w Katowicach, nr IBPP3/443-1368/14/UH).
Nie takie straszne kasy fiskalne - komentuje Ewa Usowicz
Agnieszka Bieńkowska - doradca podatkowy, partner w kancelarii MDDP
Kas rejestrujących nie muszą kupować prawnicy, którzy obsługują tylko firmy. Także świadczący pomoc z urzędu, gdyż wtedy wykonują usługi na rzecz sądu, a nie klienta indywidualnego. Podobnie będzie z prawnikami doradzającymi osobom fizycznym, ale działającymi na zlecenie instytucji, z którą mają podpisaną umowę i która im za to płaci.
Reszta musi zainwestować w kasy. Nie ma się jednak co ich obawiać, gdyż wydatek na zakup może się zwrócić, a samo urządzenie jest dość proste w obsłudze. Ukrywanie sprzedaży grozi sankcjami – dodatkowym zobowiązaniem podatkowym w wysokości odpowiadającej 30 proc. kwoty podatku naliczonego albo grzywną z kodeksu karnego skarbowego.
Raport tylko wtedy, gdy jest sprzedaż
Obowiązek sporządzania raportów fiskalnych dobowych uzależniony jest od wystąpienia sprzedaży, która podlega obowiązkowi ewidencjonowania przy zastosowaniu kasy. Raporty fiskalne dobowe są sporządzane po zakończeniu sprzedaży w danym dniu i ewidencjonują obrót z tego tytułu oraz wskazują kwoty podatku należnego za daną dobę. Brak sprzedaży oznacza, że obrót i kwota podatku mają wartość zerową. Wobec powyższego nie ma potrzeby sporządzania raportów dobowych w dniach, w których nie zewidencjonowano żadnej sprzedaży na kasie. Obowiązek sporządzenia raportów fiskalnych za okres miesięczny powstaje po zakończeniu sprzedaży w ostatnim dniu miesiąca (do 25. dnia miesiąca następnego). Jeżeli w okresie miesięcznym nie wystąpi sprzedaż podlegająca obowiązkowi ewidencjonowania, to nie wystąpi obowiązek sporządzenia raportu miesięcznego.
Odpowiedź Ministerstwa Finansów na pytanie „Rzeczpospolitej"
Rzeczpospolita

Wydanie z dnia: środa, 11 marca 2015 (nr 48)»GAZETA PRAWNA
Prawnicy: minister sprawiedliwości działa niezgodnie z procedurą
Prawnicy: minister sprawiedliwości działa niezgodnie z procedurą
Po raz pierwszy w historii parlamentarzyści oraz szef resortu sprawiedliwości oficjalnie złożyli zdanie odrębne do stanowiska Krajowej Rady Sądownictwa. Zdaniem ekspertów nie mieli do tego prawa
Spór dotyczy czwartkowego stanowiska KRS na temat uchwalonej 20 lutego br. nowelizacji prawa o ustroju sądów powszechnych (u.s.p.). Zostało ono podjęte niejednogłośnie. Przeciwko byli minister sprawiedliwości oraz parlamentarzyści. Ostatecznie jednak KRS w stanowisku zaapelowała do prezydenta, aby przed podpisaniem noweli skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Większość członków rady ma bowiem wątpliwości, czy nowe regulacje pozwalające ministrowi sprawiedliwości zbierać oraz przetwarzać dane osobowe wszystkich uczestników postępowań sądowych są zgodne z ustawą zasadniczą.
Zdanie odrębne
Do tego momentu wszystko przebiegało tak jak zazwyczaj. Przegłosowani postanowili jednak, że tym razem nie odpuszczą i poinformowali, że nie zgadzają się z treścią stanowiska KRS. Na stronie internetowej Ministerstwa Sprawiedliwości oraz jednego z senatorów zawisły oświadczenia, z których wynika, że do czwartkowego stanowiska złożono zdanie odrębne.
– To sytuacja bezprecedensowa – komentuje Waldemar Żurek, rzecznik prasowy KRS, który wydał w związku z tą sprawą specjalne oświadczenie. Wyraża w nim głęboką dezaprobatę wobec działań resortu.
Eksperci podkreślają, że nie ma żadnych przepisów, które dawałyby członkom KRS prawo do składnia zdań odrębnych do dokumentów podejmowanych przez radę.
– Oni nie są niezawiśli w sprawowaniu tej funkcji. Wchodzą w skład organu kolegialnego, który może wypowiadać się jedynie w formie uchwał, stanowisk lub opinii podejmowanych w drodze głosowania – komentuje dr Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Na takim samym stanowisku stoi Waldemar Żurek.
– Ani ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa, ani Regulamin szczegółowego trybu działania KRS nie przewidują możliwości prawnych składania zdania odrębnego przez członków Rady. Jest to pojęcie zaczerpnięte z procedury karnej, cywilnej oraz administracyjnej i dotyczy zdania odrębnego składanego przez sędziego podczas wydawania wyroku – podkreśla sędzia.
Resort odpiera zarzuty.
– Skoro część członków KRS, w tym minister sprawiedliwości, przedstawili swój odrębny pogląd, to w całościowym stanowisku KRS powinno zostać uwzględnione ich zdanie odrębne – zaznacza Patrycja Loose, rzecznik prasowy MS. Tak więc jej zdaniem, skoro opublikowane stanowisko KRS nie zawierało takiej informacji, minister miał prawo zdecydować o umieszczeniu zdania odrębnego części członków KRS, w tym swojego, na stronie internetowej resortu.
Dezawuacja rady
W skład KRS, zgodnie z konstytucją, wchodzą przedstawiciele wszystkich trzech władz: ustawodawczej, wykonawczej oraz sądowniczej. Tak więc to naturalne, że przy podejmowaniu uchwał czy też opinii istotnych dla funkcjonowania państwa zdarzają się spory. Jednak, zdaniem prawników, to nie usprawiedliwia działań podjętych przez resort sprawiedliwości oraz niektórych senatorów.
– To próba podważenia kompetencji KRS jako organu konstytucyjnego stojącego na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów. Jest to, mówiąc wprost, dokonywane przez czynnik polityczny dezawuowanie znaczenia władzy sądowniczej – kwituje dr Zaleśny.
Podobne stanowisko wyraziło Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”, które wydało specjalny komunikat w tej sprawie. „Z przykrością należy stwierdzić, że pracownicy Wydziału Komunikacji Społecznej i Promocji MS (którzy zamieścili krytykowane oświadczenie – red.) oraz ich zleceniodawcy najwyraźniej zupełnie zapomnieli o zasadzie trójpodziału władzy, który obowiązuje w naszym kraju” – napisali sędziowie. Przypominają, że resort sprawiedliwości nie jest organem nadrzędnym nad sądami ani nad Krajową Radą Sądownictwa.
„Ministerstwo nie może więc poprawiać lub uzupełniać uchwał czy komunikatów odrębnego organu, w dodatku usytuowanego konstytucyjnie wyżej niż MS” – napisano w komunikacie Iustitii.
Patrycja Loose zaznacza jednak, że resort chciał w ten sposób jedynie poinformować opinię publiczną w sposób kompleksowy o dyskusji, która miała miejsce podczas obrad KRS.
Rzecznik KRS wytyka resortowi także to, że w pierwszym akapicie opublikowanej informacji zawarł się niezgodną z prawdą sugestię, jakoby KRS zamieściła na swojej stronie niepełną informację.
KRS oraz SSP „Iustitia” zaapelowały więc o usunięcie krytykowanej informacji ze strony resortu sprawiedliwości.
Małgorzata Kryszkiewicz

KRS do prezydenta: ustawa Lex Biernacki do TK
kapt 10-03-2015, ostatnia aktualizacja 10-03-2015 09:43

źródło: Fotorzepa
autor: Jerzy Dudek
Krajowa Rada Sądownictwa zwróciła się do prezydenta Bronisława Komorowskiego, by przed podpisaniem nowelizacji ustawy o sądach powszechnych (tzw. Lex Biernacki) zaskarżył ją do Trybunału Konstytucyjnego.
Przypomnijmy, iż uchwalona właśnie przez Sejm ustawa zawiera wszystkie krytykowane przez środowisko sędziowskie przepisy, w tym dotyczące ograniczenia roli sędziów rejonowych w sędziowskim samorządzie, ograniczenia roli kolegiów sądów i likwidacji „kilometrówek". Duże kontrowersje, z punktu widzenia praw obywatelskich, budzi kwestia dostępu polityków do akt wszystkich spraw sądowych i systemów informatycznych sądów.
Wobec uchwalenia nowelizacji, stowarzyszenia sędziowskie podjęły inicjatywę wspólnego apelu o skorzystanie z prawa weta do tej ustawy lub skierowanie jej do kontroli prewencyjnej Trybunału Konstytucyjnego. Do inicjatywy tej przyłączyły się: Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia", Stowarzyszenie Sędziów „Themis" i Stowarzyszenie Sędziów Rodzinnych w Polsce. Członkowie „Iustitii" opracowali także projekt listu otwartego do Prezydenta RP, pod którym są zbierane podpisy sędziów w całym kraju.
W związku z kontrowersjami wokół tej ustawy prezydent Bronisław Komorowski zwrócił się do Krajowej Rady Sądownictwa o wyrażenie opinii w sprawie nowelizacji ustawy o sądach powszechnych. W celu rozpatrzenia prośby prezydenta KRS zebrała się 5 marca na nadzwyczajnym posiedzeniu.
Zobacz: Stanowisko Krajowej Rady Sądownictwa z dnia 5 marca 2015 r.
SSP Iustitia

Wydanie z dnia: środa, 11 marca 2015 (nr 48)»GAZETA PRAWNA
W sądach administracyjnych asesorzy wymarli
W sądach administracyjnych asesorzy wymarli
Sądownictwo
W żadnym wojewódzkim sądzie administracyjnym a także w Naczelnym Sądzie Administracyjnym nie jest zatrudniony ani jeden asesor sądowy. Niektórzy sędziowie uważają, że jest to ze szkodą dla sądownictwa.
– Jest to jedyna droga do pozyskania doświadczenia w pracy sędziego – uważa Lidia Błystak, sędzia WSA we Wrocławiu.
Podstawa do powoływania asesorów w sądach administracyjnych zawarta jest w art. 26 prawa o ustroju sądów administracyjnych (Dz.U. z 2002 r. nr 153, poz. 1269 ze zm.). Zgodnie z tym przepisem asesora mianuje prezes NSA.
Tymczasem, jak wskazuje Lidia Błystak, prezes już od dłuższego czasu z takiej możliwości nie korzysta, mimo że ona sama wielokrotnie się tego domagała.
– W sądzie, w którym pracuję, co najmniej dwie osoby zasługują na mianowanie ich asesorami. Myślę, że podobnie jest w innych sądach administracyjnych I instancji – zaznacza sędzia Błystak.
W odpowiedzi na pisma dotyczące rezygnacji z powoływania asesorów w sądownictwie administracyjnym prezes NSA nie udzielił rzeczowej odpowiedzi, poza argumentem ekonomicznym. Ten jednak sędzi Błystak nie przekonuje, zwłaszcza że za rezygnacją z tej instytucji nie przemawiają żadne argumenty prawne. Tutaj bowiem nie zachodzą takie wątpliwości, jakie legły u podstaw wyroku Trybunału Konstytucyjnego (sygn. SK 7/06), który wyrugował asesorów z sądownictwa powszechnego.
– TK, wypowiadając się na temat asesorów, zakwestionował normatywne podstawy tej instytucji, tj. powierzenie im przez ministra sprawiedliwości, organ władzy wykonawczej, funkcji orzeczniczych, bez gwarancji niezawisłości i niezależności sędziów. Tymczasem w sądownictwie administracyjnym powierzenie funkcji orzeczniczej asesorom następuje za pośrednictwem prezesa NSA, a więc przedstawiciela władzy sądowniczej. Nie ma więc przeszkód, aby sądownictwo administracyjne korzystało z instytucji asesorów, którzy na równi z sędziami korzystają z gwarancji niezawisłości i niezależności – przekonuje sędzia Błystak.
W jej opinii samo podobieństwo funkcji asesora z asesorem w sądach rejonowych nie powinno mieć wpływu na ocenę charakteru tej funkcji, tym bardziej że nie to legło u podstaw wyroku TK.
Brak asesorów w sądach administracyjnych nie dziwi za to Macieja Strączyńskiego, sędziego Sądu Okręgowego w Szczecinie.
– Wynagrodzenie sędziego WSA jest takie, jak wynagrodzenie sędziego sądu apelacyjnego, a warunki prawne o wiele lepsze. Nic więc dziwnego, że sędziowie sądów powszechnych garną się do sądownictwa administracyjnego. Zazwyczaj są to sędziowie sądów okręgowych, z którego stanowiska kandyduje się od razu na stanowisko sędziego WSA. Zatem większe szanse ma sędzia okręgowy niż rejonowy, który ma mniejsze doświadczenie, a to właśnie sędziów rejonowych można powołać na asesorów – kwituje sędzia Strączyński.
Małgorzata Kryszkiewicz
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 11 cdn


Rzeczpospolita, 11 marca 2015r.,
Ciągle warto być prawnikiem
Odległość już nie ma znaczenia
JACEK KOŁACZ Siedząc przy komputerze w Nowym Sączu, można skutecznie doradzać klientowi np. w Australii - uważa prawnik.
Pana kancelaria jest zlokalizowana w Nowym Sączu, ale obsługuje podmioty z całej Polski, a nawet z zagranicy. Jak to możliwe?
JACEK KOŁACZ: To, czy miejsce codziennej działalności prawnika jest dziesięć, sto czy nawet tysiąc kilometrów od siedziby klienta, nie ma już takiego znaczenia. Mobilność, a przede wszystkim nowoczesne metody komunikowania się, bardzo ułatwiają współpracę na odległość. Dystans przestaje być barierą uniemożliwiającą świadczenie usług prawnych, dzięki czemu, siedząc przy komputerze w Nowym Sączu, mogę doradzać klientowi w Australii.
Z drugiej strony ważną kwestią jest specjalizacja. Butikowość kancelarii, a więc nastawienie jej na potrzeby podmiotów z określonej branży lub o specyficznych problemach prawnych, umożliwia pozyskiwanie klientów z bardzo różnych regionów. Przykładowo klient szukający specjalisty od prawa rodzinnego może znaleźć go zwykle w nieodległej okolicy, podczas gdy np. wsparcia fachowca zajmującego się prawem własności intelektualnej w przemyśle farmaceutycznym trzeba będzie często poszukać w bardzo oddalonym miejscu.
W czym się pan specjalizuje?
W prawie spółek, chociaż akurat to nie jest oryginalne. Węższą specjalizacją jest natomiast prawo energetyczne i komercjalizacja działalności innowacyjnej. Wraz z rozwojem funduszy europejskich ta ostatnia dziedzina jest coraz bardziej popularna. Pewnie do 2020 r. wielu przedsiębiorców będzie nią nadal zainteresowanych, co kreuje popyt na usługi zajmujących się nią prawników.
Można oczywiście nie podejmować aktywności na tylu frontach, ale warto się dokształcać. Łatwiej sobie poradzić na rynku, poszerzając swoją wiedzę. Zwłaszcza specjalizacja wymusza konieczność stałego podnoszenia kwalifikacji.
A więc to specjalizacja jest pana receptą na sukces?
Tak. Nie można przecież być dobrym we wszystkim. Jeśli dodamy do tego wiedzę z innych obszarów, na przykład ekonomii, i znajomość branży, w której chce się funkcjonować, szansa na sukces się zwiększa.
Klienci bowiem nie oczekują jedynie porad prawnych, ale też rad o charakterze biznesowym.
Czy pozyskiwanie klientów nie było na początku problemem?
Było. Nie chciałem podbierać klientów poprzedniemu pracodawcy, co jest zwyczajnie nieetyczne. Trzeba więc było zacząć od zera i znaleźć sposób na własnych klientów. Przy wzrastającej liczbie prawników nie jest to łatwe.
Część klientów przeczytała moje publikacje naukowe, które dotyczyły ich problemu. I trafili do mnie. Potem polecali moje usługi. Warto więc publikować i to nie tylko w periodykach naukowych.
Czy zdarzały się panu trudniejsze chwile w karierze?
Oczywiście. Trzeba się pogodzić z tym, że nie ma samych jasnych momentów. W karierze prawnika zdarzają się też te ciemniejsze. Sztuką jest wyciągnąć z nich wnioski i czegoś się nauczyć.
Częstym błędem jest np. przekonanie, że dla każdego klienta podstawowym czynnikiem w wyborze doradcy prawnego są związane z tym koszty, co zachęca do , równania w dół". To zaś powoduje, że potencjalni zainteresowani dochodzą do wniosku, że skoro prawnik sam nie ceni swoich usług, to zapewne ich jakość
pozostawia wiele do życzenia. Wybierają więc droższe kancelarie z myślą, że będą lepsze.
Jakie są pana rady dla osób, które studiują prawo?
To zapewne truizm, ale oprócz wiedzy prawniczej warto poszerzać swoje kompetencje również w innych dziedzinach. Istotna jest również znajomość języka obcego. Dlatego podczas studiów warto wyjechać na wymianę zagraniczną lub zapisać się do szkoły obcego prawa. Obecnie prawnik w sektorze gospodarczym bez znajomości języka angielskiego, który jest lingua franca, nie ma szans powodzenia. Inne języki są dodatkowym atutem. Praktyki zawodowe są oczywiście również ważne, jednak nie mogą zastąpić solidnych podstaw teoretycznych. To w czasie studiów trzeba wchłonąć jak najwięcej teorii. Bez niej nie będzie można rozwiązać żadnego nieco bardziej złożonego problemu. Do rozstrzygnięcia kwestii powtarzalnych wystarczy się rzeczywiście zapoznać z podstawową literaturą lub orzecznictwem czy też nawet podpatrzyć, jak robią to inni. Każdy prawnik stanie jednak kiedyś przed problemem, który nie jest powszechny. Wtedy trzeba będzie sięgnąć do tych pokładów wiedzy, które zmagazynowało się na studiach czy aplikacji.


Rzeczpospolita, 11 marca 2015 r.,

MACIEJ GAWROŃSKI MAŁGORZATA DAROWSKA
Za długo się nie udaje
Ponad 25 lat po transformacji systemowej i gospodarczej, a dziesięć lat po wejściu do Unii Polska ciągle przekształca najważniejsze sektory gospodarki i życia społecznego. Z większym lub mniejszym powodzeniem prowadzi projekty najistotniejsze dla sukcesu i bezpieczeństwa. Wiele z nich to projekty transformacyjne, tzw. krytyczne. Charakteryzują je: wielka wartość, długi okres realizacji, skomplikowanie technologiczne i prawne ( zamówienia publiczne, własność intelektualna, bezpieczeństwo danych), konieczność koordynacji między wieloma interesariuszami, wielki wpływ na gospodarkę, bezpieczeństwo czy życie społeczne oraz duże znaczenie dla reputacji wszystkich uczestników projektu (test „ pierwszych stron gazet"). Jak pokazuje ostatni przykład Państwowej Komisji Wyborczej i PKP Intercity, projekt nie musi mieć wielkiej wartości ani być bardzo skomplikowany technologicznie, żeby okazał się krytyczny. Wystarczy, że jego porażka źle wpłynie na nastroje milionów ludzi.
Nie tylko krytykować
Patrząc na ostatnie 25 lat, można postawić tezę, że projekty transformacyjne w Polsce w większości się nie udają. Poradziliśmy sobie wprawdzie z tradycyjnymi projektami drogowymi, choć sektor budowlany poniósł przy tym znaczne straty, jednak już nawet modernizacja infrastruktury kolejowej nam się nie udała. Nie udają się również prawdziwie transformacyjne projekty i programy, które mają nam przynieść jakościowy skok cywilizacyjny. Stoi w miejscu e-administracja oraz informatyzacja służby zdrowia. Są problemy z wdrożeniem inteligentnego oprogramowania w energetyce oraz programu modernizacji armii.
Z powodu braku umiejętności organizowania i prowadzenia strategicznych projektów finansowanych ze środków publicznych finansowo tracą podatnicy. Nikną także szanse na pozyskanie rozwiązań i technologii prawdziwie innowacyjnych, które efektywnie modernizowane będą służyły społeczeństwu przez długie lata. Brak umiejętności organizacyjnych oraz trudności z podejmowaniem strategicznych decyzji i ponoszeniem odpowiedzialności powoduje, że Polska jest wciąż krajem zacofanym technologicznie, którego społeczeństwo ubożeje, wykwalifikowani pracownicy masowo emigrują i nie ma realnych pomysłów na wykształcenie kompetentnych kadr, które regularnie zasilałyby gospodarkę.
Żaden rząd nie zdecydował się na to, by ogromne wydatki ze środków publicznych rzetelnie analizować pod kątem korzyści, jakie miałby odnieść prędzej czy później obywatel. Wszyscy zrzucają przy tym winę na gorset przepisów o zamówieniach publicznych, jakby w innych krajach Unii Europejskiej obowiązywały przepisy znacząco łagodniejsze od naszych.
Kiedy na rynku dostępna jest wiedza, jak prowadzić złożone projekty, i znane są dobre metody działania, planowania, rozliczania oraz przewidywania ryzyka, strona publiczna nie tylko nie wykorzystuje dostępnych zasobów, lecz również nie potrafi odpowiednio zdiagnozować problemów.
Pozorne bariery
i prawdziwe przyczyny
Niepowodzenie projektów często przypisuje się barierom prawnym lub niewydolnym procedurom. Jako prawnik pracujący przy bardzo złożonych projektach jestem innego zdania. Prawo jest, jakie jest – ani dobre, ani złe. Mądrze stosowane będzie dobrze służyć ambitnym celom.
Regularnie wybuchające afery, w tym korupcyjne, nieefektywne wydatkowanie środków, wybór nierzetelnych wykonawców, spektakularne opóźnienia, stosowanie ceny jako jedynego lub przeważającego kryterium oceny ofert w przetargach publicznych nie są przyczyną niepowodzenia projektów. Analiza wielu przedsięwzięć, choćby tych wymienianych w raportach Najwyższej Izby Kontroli, wskazuje na brak kompetencji publicznego zamawiającego, wiedzy i umiejętności zarządzania potrzebnych do prowadzenia wielkich projektów i programów. I z tym się zgadzamy: prawdziwym problemem jest brak umiejętności zarządzania dużymi projektami.
Problem nie leży wyłącznie po stronie zamawiających czy organów stosujących prawo, np. Urzędu Zamówień Publicznych, Krajowej Izby Odwoławczej czy sądów administracyjnych, choć to właśnie od tych podmiotów wymaga się rozwiązania patowej sytuacji. Winę za niepowodzenie projektów można przypisać również firmom prywatnym, które niejednokrotnie paraliżują procedury zamówieniowe, wykazując zamawiającym, że nie zdefiniowali, co rozumieją pod pojęciem „ kolor czarny”, lub że oczekiwania, iż wykonawcy będą mieli doświadczony personel, są kompletnie nieuzasadnione.
Trudno jednak wymagać od uczestników rynku konkurencyjnego myślenia kategoriami dobra wspólnego i wymagać od nich, żeby na ołtarzu tego właśnie dobra składali swoje interesy. Dlatego to właśnie po stronie administracji publicznej i organów władzy, które działają w imieniu i w interesie ogółu obywateli, leży obowiązek rozwiązania tego węzła gordyjskiego.
Trzeba otwarcie powiedzieć, że przy obecnych zasobach i podejściu po stronie zamawiających publicznych nie ma większych szans na poprawę sytuacji. Słysząc o nowych projektach, można wręcz stawiać zakłady, kiedy i z jakiego powodu się nie powiodą. Stopień komplikacji osiągnął poziom bliski absurdu, a proponowane rozwiązania to niestety prowizorka lub obejście problemów.
W naszej ocenie strona publiczna zwykle nie myśli o tym, jak leczyć
chorobę. Stara się raczej ograniczać odpowiedzialność poszczególnych decydentów, niż stwarzać pole i obowiązek podejmowania decyzji. Sytuacja jest tymczasem alarmująca, bo Polska najwyraźniej nie jest w stanie rozsądnie wydawać środków publicznych na zaawansowane technologicznie projekty i modernizować się z korzyścią dla podatnika.
Na niewłaściwe zarządzanie wielkimi projektami wpływa kilka fundamentalnych błędów, które kierują cały proces w niewłaściwą stronę.
Od końca do początku
Najważniejsze dla efektywnego planowania i doboru środków jest ustalenie celów gospodarczych i ekonomicznych. Dopiero kolejnym krokiem jest określenie, jakie środki powinny zostać dobrane, aby ten cel osiągnąć. Ta zdawałoby się prosta zasada jest często odwrócona. Najpierw pojawia się pomysł (idea), potem określona jest procedura, a dopiero na końcu, np. gdy dochodzi do wyboru technologii i dostawcy, wszyscy się zastanawiają jaki jest tak naprawdę cel i jak go osiągnąć, będąc ograniczonym przyjętymi procedurami. Gdy w grę wchodzi dodatkowo skomplikowane otoczenie prawne typowe dla sektora, bardzo łatwo zgubić cel z oczu.
Sytuacja taka jest widoczna m. in. w programie modernizacji technicznej sił zbrojnych. Istnieje duże ryzyko, że mimo deklaracji o szerokim udziale polskiego przemysłu w dostawach dla wojska tak się nie stanie, a za sprawą zawiłego i nietransparentnego dla dostawców sposobu procedowania przy wyborze następują duże opóźnienia.
Jak na polu minowym
Prawnicy doświadczeni w zamówieniach publicznych na duże projekty, szczególnie dotyczących technologii, dobrze wiedzą że ustalenie warunków udziału i kryteriów oceny ofert nie jest łatwe, wymaga ścisłej współpracy z zespołem technicznym i umiejętności oceny ryzyk w postępowaniu o udzielenie zamówienia.
W tych projektach wyłączne czy przeważające kryterium ceny jest najgorszym z możliwych, gdyż najczęściej doprowadza do podwójnej zapłaty za dostarczany produkt. Jednak stosowanie rozbudowanych kryteriów merytorycznych również jest jak zaminowywanie pola, po którym będziemy musieli się poruszać sami, bez mapy. Wymagania względem zamawiających są takie, że zamawiający powinni być najlepszymi specjalistami w dziedzinie zamówień, na które ogłaszają przetargi. Wątpliwości bowiem ma się rozstrzygać na ich niekorzyść - czyli zupełnie odwrotnie, niż wskazywałyby zasady logiki, standardy polskiego prawa cywilnego i rynku profesjonalnego, a także choćby wytyczne rządowe Wielkiej Brytanii z początku lat 2000 dla kontraktów informatycznych, gdzie więcej się wymaga od profesjonalisty w danej dziedzinie niż od jego klienta.
Kto jest najmądrzejszy
Spoglądając na Polską scenę publicznych projektów transformacyjnych, nie sposób nie dojść do wniosku, że... nie ma mądrych. Niedofinansowane, zasilosowane kadry zamówieniowe czy specjalistyczne w poszczególnych resortach, zachowawczo podchodzący do odpowiedzialności kierownicy organów zamawiających, Urząd Zamówień Publicznych bez środków na opracowywanie ogólnych standardów, z konieczności znający się na wszystkim arbitrzy Krajowej Izby Odwoławczej, sędziowie sądów administracyjnych przerzucający się przepisami prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi, politycy schowani za plecami konsultantów, specjaliści od zamówień publicznych, często bez wykształcenia prawniczego - nie dysponują ani chwilową, ani trwałą zdolnością do przeprowadzenia czy współpracy w przeprowadzeniu od A do Z krytycznych dla Polski transformacyjnych projektów. Parafrazując dowcip o starym adwokacie i jego synu, można powiedzieć, że działy zamówień publicznych żyją z prowadzenia postępowań zamówieniowych, a nie z wykonywania zamówień.
Przykład idzie z wyspy
Uważamy mimo to, że rozwiązanie problemu istnieje, a konkretnie, że można je stworzyć. Skoro wśród podmiotów i organów nie ma takiego, który ucieleśniałby zdolność do przeprowadzenia pełnego projektu - od jego definicji przez procedury zamówieniowe, monitorowanie, nadzór i koordynowanie działań wykonawców i współpracy strony publicznej po odbiór rozwiązania i wdrożenie go wśród jego docelowych użytkowników - to należy go stworzyć.
W taki sposób do identycznych wyzwań podszedł rząd Zjednoczonego Królestwa, tworząc Major Projects Authority - Urząd Wielkich Projektów. Rząd Wielkiej Brytanii borykał się z takimi samymi problemami jak teraz Polska. Stworzone zostało więc swoiste superbiuro projektowe i powierzono mu na początek prowadzenie projektów o najwyższej randze dla państwa,
a następnie także szerzenie wiedzy - szkolenie tych, którzy w ramach administracji publicznej mieli wydawać pieniądze podatników na wprowadzanie różnego typu projektów. Major Projects Authority uzyskało uprawnienia do prowadzenia projektów niezależnie od tego, które resorty były za nie merytorycznie odpowiedzialne. Zapewniło to realny skok jakościowy i znacząco zwiększyło efektywność wydawania publicznych pieniędzy przez naszych kolegów wyspiarzy.
Decentralizacja ma ograniczenia
W Polsce mamy już dowód na skuteczność takiego centralizującego podejścia. Przykładem z nieco innego obszaru na tworzenie centrum kompetencyjnego odpowiedzialnego za trudne, istotne zadania jest Centralne Biuro Śledcze. CBŚ odnotowuje znaczące sukcesy w pracy śledczej oraz cieszy się dobrą renomą i dobrą prasą. W tym kierunku również poszedł ustawodawca, tworząc Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Decentralizacja ma swoje ograniczenia. Dając niezależność, równocześnie może powodować drastyczną nieefektywność poprzez ustawowe upoważnienie do odkrywania koła na nowo, z lepszym lub gorszym skutkiem przez wszystkie niezależne organy i podmioty. To właśnie zdarzyło się w Polsce. Gdy decentralizacja skutkuje nieefektywnością i zastojem, pora na wybiórczą centralizację, tak aby nieefektywność zmienić w konstruktywną konkurencję i szerzenie najlepszych praktyk.
W naszej ocenie w Polsce powinno powstać superbiuro projektowe z uprawnieniami i statusem centralnego organu administracji. Organowi temu, któremu można byłoby nadać nazwę Centralne Biuro Projektów Strategicznych ( CBPS), rząd po winien powierzać projekty uznane za strategiczne lub transformacy'ne.
Inne organy miałyby prawo wnioskować o przejęcie ich projektów przez Centralne Biuro Projektów Strategicznych. Miałoby prawo także wnioskować o przejęcie lub zaangażowanie w wybrane przez siebie projekty. Biuro powinno zapewniać dobre wynagrodzenie specjalistom oraz być niezależne politycznie. CBPS mogłoby zostać zorganizowane na przykład przez Ministerstwo Administracji i Cyftyzacji we współpracy z ministerstwem spraw wewnętrznych. Ustawowa funkcja predestynuje MAiC do zarządzania projektami publicznymi, projekty strategiczne należą jednak na ogół do domeny spraw wewnętrznych. MAiC zapewnia również neutralność w obszarze, w jakim MSW zderzałoby się lub wchodziło na terytorium Ministerstwa Obrony. Dodatkowo, w obecnym stanie spraw, MSW nie dysponuje wystarczającym zaufaniem opinii publicznej, aby móc przewodzić tego rodzaju inicjatywie. Z czasem Centralne Biuro Projektów Strategicznych, oprócz prowadzenia krytycznych projektów, mogłoby też zapewnić szkolenie dla zamawiających oraz urzędników i arbitrów, a także zapewnić międzyresortowy przepływ doświadczeń.
Przyznajemy, że pomysł stworzenia Centralnego Biura Projektów Strategicznych oparliśmy na doświadczeniach brytyjskich kolegów z Bird & Bird, którzy wspierali rząd Wielkiej Brytanii i przemysł w prowadzeniu strategicznych projektów, takich jak program nowych atomowych okrętów podwodnych, informatyzacja narodowej służby zdrowia, krajowy program sieci inteligentnych i inteligentnego opomiarowania, i którzy współpracują z Major Projects Authority i z tym urzędem szkolą zamawiających w Zjednoczonym Królestwie, jak wdrażać skomplikowane transformacyjne projekty.
Zachęcając do dyskusji, wskazujemy jednak na to, że innowacja nie polega zawsze na oryginalności. Przeciwnie, opiera się przede wszystkim na umiejętnym korzystaniu z wzorców i budowaniu rozwiązań na fundamencie dobrych praktyk. ©
Busz
Administrator
Posty: 941
Rejestracja: 07 gru 2012, 10:14
Lokalizacja: Poznań

Re: Przegląd prasy

Post autor: Busz »

2015 03 12

Spis treści
Nasze sądy nie takie złe 1
Pierwszy dzień egzaminu zawodowego 2015 za nami 3
Uchwała bez podpisu adwokata, rażąco naruszała prawo 5
Prokuratorzy obawiają się dyscyplinarek za uniewinnienia 6
RPO zaniepokojona sytuacją stron bez profesjonalnej reprezentacji 9


Nasze sądy nie takie złe

EWA SIEDLECKA 2015-03-12, ostatnia aktualizacja 2015-03-11 19:49:42
Mitem okazuje się twierdzenie, że polskie sądownictwo jest w ogonie Europy. Jesteśmy w dobrej średniej. A przewlekłość jest powszechną bolączką wymiarów sprawiedliwości - wynika z raportu Unii Europejskiej.
- Polska jest na drugim miejscu w UE z liczbą sędziów i nakładami na sądownictwo, a jeśli chodzi o czas oczekiwania na wyrok - też na drugim, tylko od końca - tak kilka lat temu Jarosław Gowin jako minister sprawiedliwości oceniał polskie sądownictwo.

Ta opinia o ogromnych nakładach na sądownictwo, które nie przekładają się na efektywność, i o zbyt wielkiej liczbie sędziów jest wśród polityków powszechna. I wśród biznesmenów, którzy krytykują sądy za przewlekłość blokującą obrót gospodarczy.

Opinia publiczna zdanie o sądownictwie wyrabia sobie na podstawie medialnych doniesień o kuriozalnych przypadkach, np. kilkuletniego oczekiwania na ekspertyzę biegłego. Albo o wsadzeniu do więzienia chorego psychicznie człowieka za kradzież wafelka czy staruszki z demencją, która nie zapłaciła za bułkę. U prezydenta czeka na podpis zmiana ustawy o ustroju sądów powszechnych, która wzmacnia nadzór ministra sprawiedliwości nad sądami i m.in. przewiduje kary pieniężne dla opieszale pracujących sędziów.

Dużo spraw, ale...

Tymczasem dane porównujące sytuację w sądownictwie cywilnym, gospodarczym i administracyjnym krajów UE pokazują, że nie odstajemy od unijnej średniej, a w sprawności postępowań jesteśmy bliżej czołówki.

Raport "Unijna tablica wyników wymiaru sprawiedliwości" Komisja Europejska opracowała głównie na podstawie danych pochodzących od rządów. Niestety, Polska przedstawiła dane najmniej aktualne, bo z 2010 i 2012 roku (pozostałe kraje także z 2013).

Potwierdza się zawalenie sądów sprawami. W liczbie spraw mamy czwarte miejsce na 25 zbadanych krajów. Mamy 25 spraw na stu mieszkańców. Wyprzedzają nas Słowenia (45 spraw), Niemcy (47) i Austria (43).

Skąd się bierze taka liczba spraw? - Nie stworzyliśmy systemu mediacji, nie zachęcamy do pozasądowego załatwiania sporów. Nie ma obyczaju, żeby wynajmować prawnika nie do sprawy sądowej, tylko do dogadania się z drugą stroną sporu. W Europie większość sporów załatwiają kancelarie prawne między sobą. Ale tam sprawy sądowe są drogie. U nas - niekoniecznie: jest cały system zwalniania od kosztów, który powoduje, że opłaca się spór toczyć przed sądem, zamiast załatwić go polubownie. Stąd bierze się ten gigantyczny wpływ spraw: 15 milionów rocznie - mówi sędzia Waldemar Żurek, członek Krajowej Rady Sądownictwa i Stowarzyszenia Sędziów "Themis".

...sprawnie są załatwiane

Mimo takiej liczby spraw jesteśmy w czołówce. Jeśli chodzi o szybkość ich rozpatrywania, trzecie miejsce po Niemczech i Estonii. Tak jest we wszystkich sprawach, łącznie z niespornymi, np. wieczystoksięgowymi. Nieco gorzej jest, gdy porównujemy wyłącznie sprawy sporne: 11. miejsce, ale różnica do liderów jest niewielka. Trzecia w rankingu Estonia - ok. 170 dni, a Polska - 200 dni.

Natomiast czas oczekiwania na rozstrzygnięcie w sprawach administracyjnych - ok. 100 dni - daje nam piąte miejsce, daleko przed np. Francją - ok. 300 dni, czy Niemcami - ok. 400 dni.

W opanowaniu wpływu spraw (czyli stosunku spraw wpływających do załatwianych) praktycznie jesteśmy na bieżąco i w średniej europejskiej. Ale w załatwianiu spraw spornych jesteśmy pod kreską: więcej spraw wpływa, niż jest rozpatrywanych.

- Do 2012 r. byliśmy na bieżąco, potem nastąpiło tąpniecie w związku z tzw. reformą Gowina, czyli likwidacją małych sądów, a potem ich przywracaniem - tłumaczy sędzia Żurek.

Gdzie jest kiepsko

Kiepsko jest ze sprawami upadłościowymi - trwają ok. trzech lat, co daje nam szóste miejsce od końca. Najgorsza jest Słowacja - cztery lata. Ale ten akurat ranking stworzono na podstawie danych Banku Światowego. - Są oparte na badaniach ankietowych Doing Business, a nie na danych statystycznych. Nie mam do końca zaufania do badań ankietowych - kwestionuje ten wynik sędzia Żurek.

Zdecydowanie kiepsko jest też ze sprawami konsumenckimi: mamy czwarte miejsce od końca, w pierwszej instancji sprawy trwają 750 dni, w drugiej - 370.

Komunikacja elektroniczna między sądem a obywatelem też wypada kiepsko - ósme miejsce od końca. Za nami Słowacja, Bułgaria, Węgry, Chorwacja, Cypr, Grecja i Belgia. Pod koniec stawki jesteśmy też z elektronicznym składaniem pozwów i śledzeniem sprawy online. Ale to dane sprzed szerokiej informatyzacji sądów.

Dziewiąte miejsce od końca zajęliśmy w dostępności orzecznictwa online. To ważne, bo można prześledzić orzecznictwo sądów w danym typie spraw i np. ocenić, czy w ogóle warto się ze swoją sprawą zwracać do sądu. W Polsce najlepszy system dostępu do orzeczeń - Lex - jest odpłatny, a więc niedostępny dla większości obywateli.

Mitem okazuje się twierdzenie - m.in. Jarosława Gowina - że nakłady na polskie sądownictwo są jednymi z najwyższych w Europie. Jesteśmy dokładnie w połowie stawki: mamy 37 euro na głowę mieszkańca, podobnie jak np. Czechy. Pierwszy w rankingu Luksemburg ma 150 euro na głowę, drugie - Niemcy - 100 euro, Francja - 60, Włochy - 50. - Jak się spojrzy na porównanie efektywności sądów do nakładów, to naprawdę wypadamy bardzo dobrze - ocenia sędzia Żurek.

Nie jest też prawdą, że mamy nieproporcjonalnie wielką liczbę sędziów. Zajmujemy dziewiąte miejsce z 25 sędziami na 100 tys. mieszkańców, gdy pierwsza Słowenia ma 47, Chorwacja - 45, Czechy - 29, Niemcy, podobnie jak my - 24, Francja - 10.

W rankingu postrzegania niezawisłości sądów zajmujemy niezbyt zaszczytne 16. miejsce. Pocieszające jest to, że inne b. kraje bloku sowieckiego są za nami. Ta kiepska ocena pokrywa się z badaniem CBOS z 2013 r., gdzie 66 proc. badanych nie wierzyło w pełni w niezawisłość sędziów.



Dla "Wyborczej"

Dr Stanisław Burdziej z fundacji Court Watch Polska, która m.in. prowadzi coroczny "Obywatelski monitoring sądów"

- Te korzystne statystyki to efekt znacznych inwestycji i usprawnień, takich jak dostęp do ksiąg wieczystych online czy e-sąd. Warto pamiętać, że choć poprawa efektywności sądów jest ważna, nie musi automatycznie prowadzić do wzrostu poczucia sprawiedliwości u obywateli. Raport opiera się na danych ilościowych. Tymczasem, oceniając pracę instytucji publicznych - w tym także i sądów - trzeba również brać pod uwagę subiektywne doświadczenia obywateli. Równie istotne jak efektywność są kompetencje miękkie sędziów - np. posługiwanie się zrozumiałym językiem czy stworzenie stronom możliwości przedstawienia własnego stanowiska. Bywa, że w superefektywnych sądach brakuje na to czasu. A przecież nie chodzi o to, by dobrze wypaść w statystykach, lecz by znaleźć sprawiedliwe rozstrzygnięcie i skutecznie zakomunikować je stronom.

Pierwszy dzień egzaminu zawodowego 2015 za nami
Agata Łukaszewicz,
11.03.2015
aktualizacja: 12.03.2015, 08:33
foto: Fotorzepa/Kuba Kamiński
Z napisaniem apelacji w sprawie karnej musieli zmierzyć się przyszli radcowie prawni i adwokaci.
W środę ruszył trzydniowy maraton egzaminacyjny dla zdających na adwokata i radcę prawnego. Z pierwszych informacji, które napływają z komisji egzaminacyjnych późnym popołudniem, wynika, że było spokojnie, egzamin przebiegał bez zakłóceń, choć w wielu komisjach pisanie rozpoczęto po zaplanowanym czasie, czyli po godz. 10.
U radców większość zdających w jednej z komisji po analizie obszernego stanu faktycznego rozpoczęła pisanie projektu apelacji.
– Jak było? – zapytaliśmy jednego z pierwszych zdających opuszczających salę.
– Ciężko, choć przyznam, że stan faktyczny nie był skomplikowany. Tylko trochę mało czasu i te kolejki do elektronicznego zbioru przepisów – mówi.
Adwokat Jerzy Zięba, członek prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej, informuje, że pierwszy dzień egzaminu u adwokatów przebiegł bez zakłóceń.
– Zdający mieli do napisania apelację w sprawie karnej wymagającą znajomości prawa karnego i procesowego – mówi „Rzeczpospolitej".
W środę rano w siedzibie komisji przy ul. Marsa (Centrum Targowo-Kongresowe) w Warszawie panuje spore zamieszanie. Kolejki, ludzie z walizkami, w których taszczą własne kodeksy. Na sześć godzin robi się cicho. Komisje rozpoczynają pracę. Po sześciu godzinach na korytarzu chaos i zgiełk. Zdający wymieniają się informacjami o tym, co zostawili na egzaminacyjnych kartkach. Wyniki będą w ciągu miesiąca.
Rok temu egzamin radcowski wypadł gorzej niż adwokacki. Prawidłowe rozwiązanie zadań polegało wtedy: w wypadku zadań z prawa karnego i cywilnego – na sporządzeniu apelacji na podstawie opracowanych na potrzeby egzaminu akt, w wypadku zadań z prawa gospodarczego – na sporządzeniu pozwu na podstawie przedstawionych stanów faktycznych, a w wypadku zadań z prawa administracyjnego – na sporządzeniu skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego na podstawie opracowanych na potrzeby egzaminu aktu lub przedstawionego stanu faktycznego.
Frekwencja na egzaminach zawodowych w 2014 r. była wysoka. Według danych uzyskanych z poszczególnych rad do egzaminu adwokackiego przystąpiło 1638 zdających, a zatem 99 proc. spośród 1652 osób, które złożyły wnioski o dopuszczenie do egzaminu. Na egzaminie radcowskim frekwencja wyniosła 98 proc. Podczas egzaminu zdający mieli możliwość korzystania z przyniesionych przez siebie aktów prawnych, komentarzy oraz orzecznictwa. Dodatkowo komisje egzaminacyjne zapewniły dostęp do stanowisk komputerowych zawierających systemy informacji prawnych.
Tegoroczny egzamin przeprowadza 91 komisji egzaminacyjnych powołanych przez ministra sprawiedliwości, w tym 33 do egzaminu adwokackiego i 58 komisji do radcowskiego. W skład każdej komisji wchodzi osiem osób – czterech przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości i czterech reprezentantów samorządu zawodowego – odpowiednio adwokackiego lub radcowskiego.
Dziś drugi dzień egzaminu – zadanie z prawa cywilnego.

Uchwała bez podpisu adwokata, rażąco naruszała prawo
Danuta Frey,
12.03.2015
aktualizacja: 12.03.2015, 08:00
foto: www.sxc.hu
Pod uchwałą komisji egzaminacyjnej muszą się podpisać wszyscy członkowie biorący udział w jej podejmowaniu.
Z powodu naruszenia tej zasady Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził nieważność uchwały Komisji Egzaminacyjnej II st. przy ministrze sprawiedliwości, ustalającej wynik egzaminu adwokackiego J.Ł. Brak jednego podpisu uznał za rażące naruszenie prawa.
Komisja II st., odwoławcza, utrzymała w mocy uchwałę Komisji Egzaminacyjnej w Białymstoku o negatywnym wyniku egzaminu adwokackiego w 2011 r. dla J.Ł. Aplikantka odwołała się, wskazując na błędy w systemie komputerowym i niejasny sposób sformułowania pytań. Zakwestionowała też oceny. Po posiedzeniu w tej sprawie i sporządzeniu z niego protokołu komisja odwoławcza swoją uchwałą utrzymała w mocy zaskarżoną uchwałę.
W skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie J.Ł. zarzuciła m.in., że tej drugiej uchwały nie podpisał adwokat M., jeden z członków komisji odwoławczej, choć był wymieniony w uchwale i podpisał protokół.
Podczas rozprawy w WSA pełnomocnik komisji przekonywał, że brak podpisu jednego z jej członków nie narusza prawa. Ważne, aby przy głosowaniu było zachowane kworum.
WSA odrzucił skargę, bo jego zdaniem uchwała bez jednego podpisu jest uchwałą nieistniejącą. Naczelny Sąd Administracyjny uznał takie stanowisko za błędne. Brak jednego z ośmiu podpisów członków komisji odwoławczej, którzy uczestniczyli w podejmowaniu uchwały, nie upoważnia do stwierdzenia, że akt nie istnieje – podkreślił NSA, przekazując sprawę do ponownego rozpoznania.
WSA stwierdził, że nie wiadomo, czy członkowie komisji odwoławczej faktycznie byli jednomyślni. Sąd nie uznał tego jednak za rażące naruszenie prawa i tylko uchylił uchwałę.
J.Ł. znów zwróciła się do NSA. Domagała się wyeliminowania uchwały z obrotu prawnego i stwierdzenia jej nieważności z powodu rażącego naruszenia prawa. Tak się stało.
– Występuje tu jawna kolizja między protokołem a podpisami na uchwale – powiedział sędzia Henryk Wach. – To rażące naruszenie prawa, gdyż art. 107 k.p.a. przewiduje, że decyzja (uchwała) powinna być podpisana przez wszystkie osoby, które ją podjęły.
Po ponownym zdaniu egzaminu adwokackiego J.Ł. jest już adwokatką.
sygnatura akt: II GSK 2438/13

Prokuratorzy obawiają się dyscyplinarek za uniewinnienia
Nowela kodeksu postępowania karnego spowoduje znaczący wzrost wyroków oczyszczających z zarzutów. To niekorzystnie wpłynie na statystyki.
Czy wszystko zostanie złożone na karby nowej filozofii procesu? Czy też odwrotnie: wzrost wskaźnika uniewinnień będzie odbierany jako klęska prokuratury i stanie się powodem do szukania winy po stronie prokuratorów i wyciągania konsekwencji służbowych i dyscyplinarnych?
Jedno jest pewne: dziś prokuratura nie może się oderwać od myślenia w kategoriach wyników. Jeśli jakiś wskaźnik spada, natychmiast pojawia się nerwowa reakcja przełożonych. Przykład? Prokurator okręgowa w Krakowie wywołała burzę dyscyplinującym pismem, które było reakcją na gorsze wyniki statystyczne w 2014 r. Odnotowano bowiem: wzrost wskaźnika cofniętych apelacji, spadek skuteczności środków odwoławczych i dużą liczbę wyroków uniewinniających.
Mania statystyczna
W związku z powyższym szefowa okręgówki poleciła podległym prokuratorom rejonowym „zintensyfikowanie nadzoru wewnętrznego”. Bo jak pisze – od jego poziomu zależeć będzie efektywność działań prokuratora na odcinku sądowym.
I dodaje: „Informuję też, że Pan Prokurator apelacyjny w Krakowie zaniepokojony wynikami pracy na tym odcinku działań wyraził w pismach z dnia 2 i 18 grudnia ub. roku pogląd, że niepowodzenia oskarżenia wynikające z błędów prokuratora popełnionych w etapie postępowania przygotowawczego, jak też wadliwie dokonywana przez nich ocena wyroków winny być każdorazowo oceniane w kategoriach rażącego uchybienia w pracy i odpowiedzialności dyscyplinarnej”.
Nic nie działa bardziej na wyobraźnię prokuratorów jak sugestia o dyscyplinarkach. Dlatego oskarżyciele z rejonów byli zbulwersowani wymową pisma szefowej okręgówki. Odebrali je jako zawoalowany straszak. Odpowiedział na nie Związek Zawodowy Prokuratorów i Pracowników Prokuratury (ZZPPP). Wytknął, że o odpowiedzialności dyscyplinarnej prokuratora można mówić tylko wtedy, gdy chodzi o oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa. Natomiast pojęcie rażących uchybień w pracy nie ma treści normatywnej. Związek pyta też o kwestię kluczową: jak prokuratorzy mają odbierać takie pisma w kontekście wchodzącej w lipcu w życie nowelizacji kodeksu postępowania karnego (Dz.U. z 2013 r. poz. 1247). Podczas szkoleń prowadzący wskazują im bowiem na to, że trzeba się liczyć ze wzrostem liczby uniewinnień. Zachęcają też do kierowania aktów oskarżenia opartych na „niższym stopniu uprawdopodobnienia sprawstwa”, w oparciu o notatki policyjne i protokoły uproszczone. Tymczasem pismo szefowej prokuratury okręgowej zmierza w zupełnie innym kierunku.
– Ze stanowiska prokuratora apelacyjnego, na które powołuje się prokurator okręgowy, wynika sugestia, aby uniewinnienia były badane pod kątem deliktów dyscyplinarnych. Taka tendencja jest sprzeczna z linią orzeczniczą Sądu Najwyższego, który wyraźnie wskazywał, że gdyby uniewinnienie wiązało się z odpowiedzialnością dyscyplinarną, prokuratorzy baliby się oskarżać – uważa Jacek Skała, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP.
Przypomina, że skala uniewinnień jest stosunkowo niewielka.
– Czy chcemy zatem, by w sądach zapadały same wyroki skazujące? W państwie prawa jest to niemożliwe. Deficyty dowodowe spraw powinny być weryfikowane w trybie sądowej kontroli instancyjnej, a nie w trybie postępowań dyscyplinarnych – wskazuje Skała.
Tłumaczy też, że gdyby każdy z prokuratorów miał okazję bronić swoich aktów oskarżenia w sądzie, z większą rezerwą formułowałby pomysły, aby wyroki uniewinniające rozpatrywać w kategoriach deliktów dyscyplinarnych.
– Podzielam troskę o jakość pracy wyrażaną przez prokuratorów apelacyjnego i okręgowego. Doświadczenie jednak uczy, że wzmacnianie roli instrumentów nadzorczych nie przynosi poprawy jakości pracy. Na jakość pracy może mieć jedynie wpływ efektywny nadzór instancyjny niezawisłego sądu – dodaje szef związkowców. Lepiej wpływają na to szkolenia i sprawiedliwy podział pracy między prokuratorów.
Nadinterpretacja pisma
Co na to prokuratura okręgowa w Krakowie? Tłumaczy, że intencją jej szefowej było zwrócenie uwagi na konieczność podniesienia poziomu pracy prokuratorów w kontekście dużej liczby wyroków uniewinniających zapadłych w ubiegłym roku, co nabiera istotnego znaczenia w warunkach mającej nastąpić zmiany procedury karnej. Z danych krakowskiej PO wynika, że liczba uniewinnień w 2014r. wyniosła 304, zaś skazań było 12 913 (uniewinnienia: w 2012 r. – 389, przy 15 469 skazań, w 2013 r. – 376 na 14 681 skazań).
– Przewodniczący związków zawodowych nadinterpretuje treść tego pisma, sugerując, iż każde uniewinnienie będzie skutkowało odpowiedzialnością służbową prokuratora – uważa Bogusława Marcinkowska, rzecznik prasowy PO w Krakowie.
Jak mówi, praca prokuratora oceniana jest głównie, a może nawet przede wszystkim przez pryzmat skuteczności oskarżenia.
– Od dawna już wyroki uniewinniające są poddawane badaniom pod kątem przyczyny takiego orzeczenia, możliwości jego uniknięcia, a także tego, czy było ono wynikiem zawinionych błędów i zaniedbań prokuratora w postępowaniu przygotowawczym lub sądowym – dodaje rzeczniczka.
Tłumaczy, że tylko w sytuacji ujawnienia rażących uchybień w pracy oskarżyciela, może być rozważana jego odpowiedzialność służbowa. Kiedy? Na przykład w razie zaniechania przeprowadzenia istotnych dowodów w sprawie (procesowego okazania, konfrontacji stron), niesprawdzenia linii obrony, braku weryfikacji treści opinii, przewlekłości postępowania skutkującej utratą dowodów, błędów prawnych w opracowaniu pism procesowych.
TRZY PYTANIA
Proces oceny pracy krakowskich prokuratorów jest wyważony
Ewa Ivanova: Prokurator okręgowy w Krakowie dyscyplinuje rejony i zawraca się w swym piśmie o zintensyfikowanie nadzoru z powodu pogorszenia wyników (m.in. wzrostu uniewinnień). Ale to pan był spiritus movens tego polecenia. Bo zaniepokojony niepowodzeniami oskarżenia wskazywał pan w swych pismach do okręgu, aby błędy oceniane były każdorazowo w kategoriach „rażącego uchybienia w pracy i odpowiedzialności dyscyplinarnej prokuratora”.
Artur Wrona prokurator apelacyjny w Krakowie: Trzeba moje pisma odpowiednio rozumieć. Zwłaszcza ich intencje i kontekst. Ważne jest to, że dotyczyły nie wzrostu liczby uniewinnień, ale uniewinnień zapadających w sprawach, w których stosowano areszty tymczasowe. To najsurowszy środek zapobiegawczy. A jego stosowanie w razie uniewinnienia może się wiązać np. z odpowiedzialnością Skarbu Państwa. Proces oceny pracy prokuratorów w apelacji krakowskiej jest naprawdę wyważony. Wzrost liczby uniewinnień to nie powód, aby prokuratorzy musieli się obawiać dyscyplinarek. Takie sugestie to jakaś gruba przesada. Nikt nigdy nie miał z tego powodu postępowania dyscyplinarnego czy służbowego. Chyba że były to jakieś rażące błędy. Na przykład sprawa pozostawała bez biegu przez wiele miesięcy. Wówczas rzeczywiście było to badane w postępowaniu służbowym i dyscyplinarnym.
EI: Prokuratorzy tłumaczą, że odpowiedzialność mogą ponosić tylko za „oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa”, a nie za „rażące uchybienia w pracy”, jak wskazuje pan w swoim piśmie...
AW: Pisałem, że błędy popełnione przez prokuratorów referentów skutkujące niepowodzeniami przed sądem należałoby oceniać w kategoriach rażącego uchybienia w pracy w rozumieniu par. 98 ust. 2 pkt 4 poprzedniego regulaminu wewnętrznego prokuratury. Zgodnie z nim za rażące uchybienia w pracy prokuratora uważa się np. nieuzasadniony akt oskarżenia.
EI: Ale zwrócił się pan z prośba do prokurator okręgowej o „każdorazowe badanie tego rodzaju przypadków również pod kątem odpowiedzialności dyscyplinarnej”. W lipcu wchodzi w życie nowela k.p.k., która spowoduje, że liczba uniewinnień podskoczy o 20–30 proc. Czy prokuratorzy będą za to odpowiadać dyscyplinarnie?
AW: Oczywiście, że nie. Pisma dotyczyły obecnego stanu prawnego, a nie przyszłego. I nawet dziś niepowodzenie prokuratury przed sądem nie jest powodem pociągania do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Uważam też, że przewidywany przez wielu wskaźnik uniewinnień na poziomie 20–30 proc. nie jest realny. Choć trzeba się liczyć z pewnym wzrostem.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Artykuł z dnia: 2015-03-12, ostatnia aktualizacja: 2015-03-12 06:32
Autor:Ewa Ivanova

RPO zaniepokojona sytuacją stron bez profesjonalnej reprezentacji
Jeśli osoba występująca w procesie cywilnym bez profesjonalnego pełnomocnika bez zgłosi zastrzeżeń do protokołu, nie przysługuje jej prawo powoływania się na uchybienia sądu w dalszym toku postępowania. Wykładania przepisu, który reguluje tę kwestę, może naruszać gwarancje sprawiedliwego rozpoznania sprawy - alarmuje rzecznik praw obywatelskich.
Chodzi o art. 162 kodeksu postępowania cywilnego, dający stronom możliwość zwrócenia uwagi na uchybienia regułom postępowania, jakich dopuścił się sąd w toku rozpoznawania sprawy cywilnej oraz wniesienie o wpisanie zastrzeżeń do protokołu.
W swoim wystąpieniu do Ministerstwa Sprawiedliwości prof. Lipowicz zwraca uwagę, że uprawnienie to tylko pozornie zabezpiecza interesy stron i w praktyce prowadzi do odwrócenia ról procesowych. Osoba występująca bez profesjonalnego pełnomocnika, prawidłowo pouczona przez sąd o możliwości zgłaszania zastrzeżeń, nie jest uprawniona do zwracania sądowi uwagi na uchybienia na dalszym etapie procesu, jeśli nie zgłosi ich w I instancji.
Taką interpretację potwierdza zresztą orzecznictwo. "Bez zgłoszenia zastrzeżeń kwestionujących oddalenie wniosków dowodowych, strona może stracić okazję udowodnienia swoich racji nie tylko w danej instancji, ale i w postępowaniu odwoławczym. Sąd II instancji może bowiem pominąć nowe fakty i dowody, jeżeli strona mogła je powołać w postępowaniu przed sądem I instancji (art. 381 k.p.c.), a nie powołała ich skutecznie wyłącznie wskutek błędów formalnych sądu" - wyjaśnia w swoim wystąpieniu prof. Lipowicz.
Co więcej, zgodnie z przyjętym sposobem wykładni art. 162 k.p.c. zakłada się, że strony postępowania, nawet te nie reprezentowane przez profesjonalnych pełnomocników, dostrzegą uchybienie sądu i natychmiast poinformują o niej sąd. Oznacza to w praktyce, że negatywnymi skutkami procesowymi ewentualnej pomyłki proceduralnej sądu zostaje obarczona tylko sama strona.
Zdaniem RPO rygorystyczne stosowanie art. 162 k.p.c. może prowadzić do naruszenia konstytucyjnego prawa obywateli do sądu, a zwłaszcza nadmiernego ograniczenia prawa do sprawiedliwego rozpoznania sprawy przez niezawisły sąd oraz prawa do skutecznego zaskarżenia orzeczeń wydanych w I instancji.

Źródło: Prawnik.pl
Artykuł z dnia: 2015-03-05, ostatnia aktualizacja: 2015-03-05 13:31
ODPOWIEDZ