2015 01 09
Spis treści
Kandydat na aplikanta musi mieć nieskazitelny charakter 1
Mediacja sądowa ma być ożywiona 2
Sprawdzian z pisania apelacji w sprawie karnej 3
Pozwoliłabym rodzicom niepełnosprawnych dzieci na podejmowanie pracy zarobkowej 8
Nie ma z góry przegranych spraw 10
Prawnik w dobrym humorze 16
Dowody pośrednie wystarczająco rzetelne 18
Kandydat na aplikanta musi mieć nieskazitelny charakter
Danuta Frey 09-01-2015, ostatnia aktualizacja 09-01-2015 08:37
źródło: Fotorzepa
autor: Jerzy Dudek
Na listę aplikantów radcowskich może zostać wpisana osoba, która spełnia takie same przesłanki jak do wpisu
na listę radców prawnych.
Nie ma powodów do stosowania wobec kandydatów na aplikantów łagodniejszych kryteriów. Tak sędzia Zofia Borowicz uzasadniała wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego (sygnatura akt: II GSK 2074/13) oddalający skargę kasacyjną Pawła Z. (dane zmienione).
Po zdanym egzaminie został on w 2011 r. wpisany na listę aplikantów radcowskich w Poznaniu. Wpisowi sprzeciwił się minister sprawiedliwości.
Z informacji z Krajowego Rejestru Sądowego wynikało, że Paweł Z., prowadzący pojazd pod wpływem alkoholu, naruszył zasady bezpieczeństwa ruchu drogowego i spowodował wypadek, w którym inna osoba odniosła obrażenia. Prawomocnym wyrokiem Sądu Rejonowego został za to skazany w 2009 r. na rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na pięć lat, trzy lata zakazu prowadzenia pojazdów i na karę grzywny.
Paweł Z. poskarżył się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Zarzucił, że nie wzięto pod uwagę, iż przyczyną wypadku nie było prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, lecz – jak stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku – brak oznakowania drogi.
– Minister sprawiedliwości nie ma podstaw prawnych do badania okoliczności czynu. Ale nawet taki jednorazowy czyn popełniony w stanie nietrzeźwości wskazuje, że kandydat na aplikację nie daje rękojmi należytego wykonywania zawodu. Nie zakończył się też wtedy pięcioletni okres zawieszenia wykonania kary – mówi radca prawny Piotr Wójcik, reprezentujący ministra.
WSA uwzględnił jednak skargę Pawła Z., uchylił decyzję ministra i zalecił zbadanie okoliczności wypadku.
W wyniku skargi kasacyjnej ministra sprawiedliwości NSA uchylił z kolei ten wyrok i przekazał sprawę do WSA do ponownego rozpoznania. Prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości nie jest okolicznością wymagającą wyjaśnienia – stwierdził.
Gdy WSA oddalił tym razem skargę Pawła Z., podzielając stanowisko ministra, mężczyzna zaskarżył wyrok do NSA. Jego zdaniem przesłanki rękojmi i nieskazitelnego charakteru, wskazane w art. 24 ust. 1 pkt 5 ustawy radcach prawnych, dotyczą wyłącznie osób starających się o wpis na listę radców prawnych, a nie o wpis na listę aplikantów. W stosunku do aplikantów trzeba stosować łagodniejsze rygory.
Taka wykładnia art. 24 ust. 1 pkt jest mylna – orzekł NSA. Przesłanki wymienione w tym przepisie należy stosować do wpisu na listę zarówno radców prawnych, jak i aplikantów. Już samo prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym stanowi podstawę do stwierdzenia niespełnienia przesłanek z tego przepisu. Wynikało to w tej sprawie nie tyle z faktu przestępstwa nieumyślnego, jakim był wypadek drogowy, ile z okoliczności, w jakich do niego doszło, czyli podczas prowadzenia pojazdu pod wpływem alkoholu. Skarżący nie mógł więc być uznany za osobę o nieskazitelnym charakterze, dającą rękojmię prawidłowego wykonywania zawodu radcy prawnego – uznał NSA.
Rzeczpospolita
Mediacja sądowa ma być ożywiona
Marek Domagalski 08-01-2015, ostatnia aktualizacja 08-01-2015 08:47
źródło:
www.sxc.hu
Ulgi w opłatach i zmiany procedury mają uatrakcyjnić polubowne rozwiązywanie sporów, zwłaszcza w sprawach gospodarczych.
Zmiany przewidują założenia projektu ustawy o wspieraniu polubownych metod rozwiązywania sporów autorstwa Ministerstwa Gospodarki we współpracy z Ministerstwem Sprawiedliwości, które przyjął w środę rząd. Nowa ustawa miałaby wejść w życie 1 stycznia 2016 r.
Dziesięcioletnie doświadczenia z mediacją są, niestety, mizerne. Dość powiedzieć, że w 2013 r. do sądów wpłynęło ponad 15 mln spraw, a do mediacji zarówno cywilnej, jak i karnej zaledwie 11,6 tys., a więc 0,08 proc., mimo że ta forma rozwiązywania sporów od lat jest intensywnie propagowana. Tymczasem w niektórych krajach (głównie anglosaskich) na tej ścieżce rozwiązuje się 40–60 proc. sporów.
Projekt zakłada pewne udrożnienie arbitrażu, mianowicie skrócenie tzw. postępowania postarbitrażowego, w którym sądy państwowe kontrolują werdykty sądu polubownego. Teraz zabiera to dużo czasu i osłabia główny walor arbitrażu, tj. jego szybkość.
Wróćmy do mediacji, jakie zabiegi mają ją usprawnić?
Już w pozwie trzeba będzie poinformować, czy strony korzystały z jakiejś formy mediacji, a sędzia na każdym etapie procesu będzie do niej nakłaniał. Będzie też mógł wezwać strony na specjalne wstępne posiedzenie celem pouczenia o walorach mediacji. Są też zachęty finansowe: wydatki na mediację mają być zaliczane na poczet kosztów sądowych, a opłata sądowa zwracana w razie ugody we wstępnym etapie procesu.
Pewne kontrowersje budził pomysł, by mediator prezentował stronom gotową ugodę, ale jak powiedział „Rzeczpospolitej" Mariusz Haładyj, wiceminister gospodarki, będzie po to rozwiązanie sięgał, jeśli same strony nie dojdą do porozumienia. Oczywiście to do nich ma zawsze należeć zawarcie ugody.
Mec. Maciej Bobrowicz, prezes Polskiego Stowarzyszenia Mediacji Gospodarczej, uważa, że na niepowodzenie mediacji w Polsce składa się brak nawyków, by korzystać w ogóle z polubownych form rozwiązywania sporów. Jest to efektem braku odpowiedniego kształcenia w szkołach i na studiach. Przedsiębiorcy zaś – dla których ta forma jest najatrakcyjniejsza – nie myślą inaczej niż wszyscy. Brak też zachęt dla sędziów. Przeciwnie, czas na mediację przedłuża postępowanie, wpływa na statystyki i oceny sędziów.
Ta ostatnia „przeszkoda" została jednak z projektu usunięta, i czas na mediację nie będzie obciążał sędziego.
Zdaniem Bartłomieja Przymusińskiego, sędziego gospodarczego z Poznania, zamiast wstępnych spotkań na pouczenie o zaletach mediacji, co zabiera czas, zwłaszcza gdy strony sporu są z odległych miejsc Polski, należałoby uregulować kwestię zawierania ugód (prowadzenia mediacji) na odległość, do czego już nieraz dochodzi.
Etap legislacyjny: prace nad projektem ustawy
Rzeczpospolita
Sprawdzian z pisania apelacji w sprawie karnej
Agata Łukaszewicz 08-01-2015, ostatnia aktualizacja 08-01-2015 19:00
źródło: Fotorzepa
autor: Krzysztof Skłodowski
Podczas egzaminu kandydatom na radców i adwokatów spore problemy sprawia formułowanie zarzutów i wniosków apelacyjnych.
Od 11 do 13 marca odbędzie się egzamin zawodowy dla przyszłych adwokatów i radców prawnych. Pierwszy dzień egzaminu potrwa sześć godzin. Zdający będą pisać pracę z prawa karnego. Polega ona na przygotowaniu pisma procesowego, najczęściej apelacji. Zdającym spore problemy sprawia formułowanie zarzutów i wniosków apelacyjnych. Chcąc pomóc w przygotowaniu do egzaminu, publikujemy przykładowe zadania i rozwiązania właśnie z tej dziedziny prawa.
Wyrok za brak opieki nad matką
1
Stan faktyczny: oskarżona Anna M. została uznana za winną tego, że w okresie
od 1 września 2010 r.
do 27 sierpnia 2011 r. uporczywie uchylała się od ciążącego na niej obowiązku opieki nad matką, Karoliną Z., orzeczonego wyrokiem Sądu Rejonowego Wydział Rodzinny i Nieletnich
z 6 grudnia 2009 r., a dotyczącego zapewnienia potrzebnej pielęgnacji i całodobowej opieki domowej przez okres dwóch pierwszych tygodni każdego miesiąca, narażając Karolinę Z. na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Na podstawie art. 209 § 1 kodeksu karnego sąd wymierzył oskarżonej dziesięć miesięcy ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej dozorowanej pracy w wymiarze 30 godzin w stosunku miesięcznym.
Informacje dodatkowe
Pokrzywdzona mieszka we własnym domu razem z synem, w tym samym domu, ale w osobnej części, mieszka oskarżona z synem. Pokrzywdzona otrzymuje emeryturę 2050 zł.
Zadanie
Czy obrońca oskarżonej powinien zaskarżyć wyrok, a jeżeli tak, to jakie powinien postawić zarzuty i wnioski?
Odpowiedź
Obrońca oskarżonej powinien zaskarżyć wyrok w całości na jej korzyść i powinien na podstawie art. 427 § 1 i 2 kodeksu postępowania karnego i art. 438 pkt 1 k.p.k. zarzucić wyrokowi obrazę prawa materialnego, tj. art. 209 § 1 k.k., poprzez jego błędne zastosowanie przy prawidłowo dokonanych ustaleniach faktycznych, z których nie wynika, aby pokrzywdzona została narażona na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, a zatem nie zostały zrealizowane wszystkie znamiona określone w tym przepisie. Należy stwierdzić, że przestępstwo z art. 209 § 1 k.k. jest przestępstwem materialnym i aby mogło dojść do skazania za tego rodzaju czyn, z ustaleń sądu musi wynikać, że uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego spowodowało skutek w postaci narażenia osoby uprawnionej do alimentacji (pokrzywdzonego) na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych.
Skoro z ustaleń sądu wynika, że pokrzywdzona otrzymuje emeryturę w wysokości 2050 zł, to jest oczywiste, że tego rodzaju skutek nie nastąpił. Obrońca oskarżonej powinien wnosić o zmianę zaskarżonego wyroku i jej uniewinnienie od popełnienia zarzucanego czynu. W sytuacji, gdy nie zostały zrealizowane wszystkie znamiona określone w art. 209 § 1 k.k., sąd okręgowy powinien merytorycznie rozstrzygnąć sprawę w instancji odwoławczej.
Niszczył mienie
i nie przyszedł do sądu
2
Stan faktyczny: oskarżony Marek K. za czyny popełnione 11 marca 2007 r. wspólnie i w porozumieniu z innymi ustalonymi osobami został skazany za dwa przestępstwa – zniszczenia mienia (art. 288 § 1 k.k. w zw. z art. 12 k.k.) i groźbę karalną (art. 190 § 1 k.k.). Rozprawa w sprawie prowadzona była w trybie zwykłym na jednym terminie. Pierwsze wezwanie dla oskarżonego wysłano na adres wskazany przez oskarżonego, ale go nie odebrał. Stosownie do art. 132 § 2 k.p.k. wezwanie powtórzono, ale pismo wróciło z adnotacją „adresat nieznany". Sąd uznał wezwanie na rozprawę za doręczone, a niestawiennictwo oskarżonego za nieusprawiedliwione, i na podstawie art. 377 § 3 k.p.k. prowadził postępowanie. Sąd wymierzył dwie kary jednostkowe, a na zasadzie pełnej absorpcji karę łączną dwóch lat pozbawienia wolności.
Zadanie
Zaproponuj zarzut i wniosek.
Odpowiedź
W obecnie obowiązującym stanie prawnym obrońca oskarżonego powinien dostrzec, że sąd rejonowy nie mógł prowadzić rozprawy pod nieobecność oskarżonego, gdy nie zachodziły okoliczności określone w art. 377 § 3 k.p.k., a mianowicie oskarżony nie był zawiadomiony osobiście o terminie rozprawy. Z treści art. 374 § 1 k.p.k. wynika, że obecność oskarżonego na rozprawie głównej jest obowiązkowa, jeżeli ustawa nie stanowi inaczej. Sąd rejonowy mógłby zatem prowadzić postępowanie na podstawie art. 377 § 3 k.p.k., ale tylko gdyby dysponował informacją, że oskarżony został osobiście zawiadomiony o terminie rozprawy. Zawarty w art. 377 § 3 k.p.k. zwrot „osobiście" wyklucza inne formy zawiadomienia o terminie rozprawy, czyli np. uznanie za doręczone zawiadomienia w trybie określonym w art. 132 § 2 k.p.k. lub też w art. 139 § 1 k.p.k. Obrońca oskarżonego powinien zatem zaskarżyć wyrok w całości i zarzucić obrazę przepisów postępowania karnego, tj. art. 6, art. 374 § 1 oraz art. 377 § 3 k.p.k., przez prowadzenie rozprawy pod nieobecność oskarżonego, w sytuacji gdy oskarżony nie został zawiadomiony osobiście o terminie rozprawy w postępowaniu zwyczajnym, co naruszyło jego prawo do obrony i stanowiło bezwzględną przyczynę odwoławczą określoną w art. 439 § 1 pkt 11 k.p.k. Obrońca oskarżonego, stawiając taki zarzut, powinien wnosić o uchylenie zaskarżonego wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania sądowi rejonowemu.
Pozbawiony
praw publicznych
za zabójstwo
3
Stan faktyczny: wyrokiem z 8 maja 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał oskarżonego Damiana Wójcika za winnego zabójstwa Nikodema Jurasika. Sąd na podstawie art. 148 § 1 k.k. skazał oskarżonego na karę 15 lat pozbawienia wolności za popełnienie przestępstwa oraz orzekł wobec niego na podstawie art. 40 § 2 k.k. środek karny w postaci pozbawienia praw publicznych na okres siedmiu lat. Oskarżony złożył wyjaśnienia w postępowaniu przygotowawczym, przyznając się do dokonania zabójstwa. W czasie postępowania sądowego odmówił jednak wyjaśnień, twierdząc jedynie, że całego zdarzenia nie pamięta, ponieważ był pod wpływem alkoholu. Wobec tego sąd okręgowy postanowił odczytać protokół jego wyjaśnień złożonych uprzednio w postępowaniu przygotowawczym, na co oskarżony nie wyraził zgody.
Zadanie
Będąc obrońcą oskarżonego Damiana Wójcika, przygotuj apelację, ograniczając się do wskazania zakresu zaskarżenia wyroku, zarzutu bądź zarzutów oraz wniosku apelacji, albo – w przypadku uznania, że brak jest podstaw do jej sporządzenia – opinię prawną o braku podstaw do sporządzenia apelacji.
Odpowiedź
Działając w imieniu oskarżonego Damiana Wójcika na podstawie pełnomocnictwa znajdującego się w aktach sprawy, na podstawie art. 425 § 1, 2 i 3 k.p.k. oraz art. 444 k.p.k. zaskarżam na korzyść oskarżonego wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z 8 maja 2012 r. opatrzony sygnaturą III K 856/11, otrzymany przez obrońcę oskarżonego wraz z uzasadnieniem z 8 czerwca 2012 r., w części dotyczącej kary i środków karnych.
Sądowi Rejonowemu na podstawie art. 427 § 1 i 2 oraz art. 438 pkt 1 k.p.k. zarzucam obrazę przepisów prawa materialnego, tj. art. 44 § 2 k.k., przez jego zastosowanie w sytuacji, gdy przestępstwo popełnione przez oskarżonego nie jest przestępstwem popełnionym w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie.
W oparciu o powyższy zarzut na zasadzie art. 427 § 1 i art. 437 § 1 i 2 k.p.k. wnoszę o zmianę wyroku przez wymierzenie oskarżonemu kary bez zastosowania wobec niego środka karnego w postaci pozbawienia praw publicznych.
Wyjaśnienie
Do uzasadnienia postawionego zarzutu naruszenia prawa materialnego wystarczające będzie przywołanie treści wyroku Sądu Najwyższego z 27 grudnia 2011 r. (sygn. V KKN 289/00), w myśl którego w przypadku zbrodni zabójstwa możliwość orzeczenia środka karnego w postaci pozbawienia praw publicznych jest ściśle powiązana z typem tego przestępstwa. Jak czytamy w uzasadnieniu wskazanego wyroku, Sądu Najwyższy dochodzi tu do specyficznego rodzaju dwóch układów wykluczania: a) między typem podstawowym zabójstwa (art. 148 § 1 k.k.) a typami zmodyfikowanymi (art. 148 § 24 k.k.) oraz b) układu wykluczania pomiędzy typem podstawowym zbrodni zabójstwa a możliwością orzeczenia przez sąd środka karnego z art. 40 k.k., który może być zastosowany tylko wtedy, gdy przestępstwo zostało popełnione w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie (art. 40 § 2). Artykuł 148 § 2 pkt 3 k.k. przewiduje bowiem typ kwalifikowany zbrodni zabójstwa, tj. zabójstwo w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Tylko w razie przypisania sprawcy popełnienia zbrodni zabójstwa w typie kwalifikowanym otwiera się przed sądem możliwość sięgnięcia po środek karny z art. 40 k.k. Przypisanie sprawcy popełnienia zabójstwa w innym typie kwalifikowanym (np. z art. 148 § 2 pkt 1, 2 lub 4 k.k. czy też w typie podstawowym – art. 148 § 1 k.k.) wyklucza możliwość orzeczenia wobec sprawcy środka karnego w postaci pozbawienia praw publicznych, albowiem zbrodnia ta nie została popełniona w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia na gruncie niniejszej sprawy.
Kodeks karny nie zawiera ustawowego określenia sformułowania „motywacja zasługująca na szczególne potępienie"; ocena więc, czy przypisane sprawcy przestępstwo zostało popełnione z takiej właśnie motywacji, należy do sfery swobodnej oceny sędziowskiej dokonywanej na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego. Co do zasady przyjęcie, że sprawca dopuścił się przestępstwa z motywacji zasługującej na szczególne potępienie, nie jest uzależnione od kwalifikacji prawnej przypisanego mu czynu. Tak scharakteryzowane ogólne zasady dotyczące możliwości orzeczenia środka karnego w postaci pozbawienia praw publicznych nie odnoszą się jednak do przypadku popełnienia kwalifikowanej postaci zabójstwa określonej w art. 148 § 2 k.k. (wyrok Sądu Najwyższego z 2 grudnia 1999 r., sygn. V KKN 477/99, Legalis).
Stan faktyczny wyroku nie pozwolił na postawienie jakichkolwiek innych zarzutów, zatem wyrok zaskarżono jedynie co do kary i w takim też zakresie sformułowany jest wniosek apelacji.
W poniedziałek kolejne kazusy,
także z prawa karnego
do nauki.....
Sposoby weryfikacji wiedzy
- Na egzaminie zdający mają możliwość wyboru formy pisemnej między tradycyjnym rozwiązywaniem zadań na papierze
a pisaniem na komputerze.
- Aplikacja egzaminacyjna przekazywana jest tuż przed egzaminem na nośnikach pendrive i wyposażona jest w edytor tekstu.
- Program jednocześnie uniemożliwia dostęp do zasobów komputera zdającego oraz łączność z urządzeniami
zewnętrznymi.
- Kazusy, do których rozwiązania zachęcamy tegorocznych kandydatów do zawodu, pochodzą z publikacji:
>> Z. Kapiński, Apelacje karne. Zagadnienia praktyczne, akta i kazusy, wydanie 2. Warszawa 2015 – kazus 1, 2, oraz
>> K. Gorzelnik, Egzaminy Prawnicze Ministerstwa Sprawiedliwości, tom 3, wydanie 2, Warszawa 2015 – kazus 3.
- Inne publikacje przydatne podczas przygotowań do egzaminu: >> Egzaminy Prawnicze Ministerstwa Sprawiedliwości, tom 1, 3 i 4, wydanie 5, Warszawa 2015, >> S. Jaworski, Apelacje cywilne i karne. 69 wzorów pism, wydanie 3, Warszawa 2014, >> Kodeks karny i kodeks postępowania karnego. Orzecznictwo Aplikanta, wydanie 2, Warszawa 2015.
źródło: CH Beck
Rzeczpospolita
Pozwoliłabym rodzicom niepełnosprawnych dzieci na podejmowanie pracy zarobkowej
Gazeta Prawna, 09-01-2015
OPINIE Gdybym mogła zmienić jeden przepis...
Sylwia Zarzycka radca prawny, prezes zarządu Fundacji Między Niebem a Ziemią
Gdybym mogła, to z pewnością zmieniłabym treść art. 17 ust. 1 ustawy z 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych (Dz.U. z 2013 r., poz. 1456), który przyznaje świadczenie pielęgnacyjne rodzicom i opiekunom niepełnosprawnych dzieci w sytuacji, gdy podejmują oni stałą i długotrwałą opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem, uczestnicząc w procesie jego leczenia, rehabilitacji i edukacji. Warunkiem przyznania tego świadczenia jest jednak rezygnacja z zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej.
W ostatnim roku wiele się w tej kwestii zmieniło na skutek protestów rodziców niepełnosprawnych dzieci. Przede wszystkim zwiększona została wysokość świadczenia pielęgnacyjnego docelowo do 1300 zł netto miesięcznie (od 2016 r., w tym roku jest to 1200 zł). Taka zmiana to już wiele, bo dotychczas rodzice niepełnosprawnych dzieci otrzymywali zaledwie 420 zł miesięcznie, ale wciąż mało w sytuacji, gdy w rodzinie jest ciężko chore dziecko.
Moim zdaniem w kontekście powyższego przepisu problem leży nie tylko w wysokości świadczenia, ale przede wszystkim w całkowitym ograniczeniu możliwości zarobkowania przez rodziców. Od 4 lat prowadzę Fundację Między Niebem a Ziemią, której celem statutowym jest pomoc niepełnosprawnym i nieuleczalnie chorym dzieciom i ich rodzinom. Problemy, z którymi borykają się te osoby, są niewyobrażalne dla ludzi, którzy nigdy nie zetknęli się z takim dramatem.
Gdy na świat przychodzi bardzo ciężko chore dziecko, które nie mówi, nie chodzi, nie siedzi, nie utrzymuje samodzielnie głowy, nie jest zdolne do samodzielnej egzystencji, lub gdy dziecko zdrowe nagle staje się całkowicie niepełnosprawne – sytuacja życiowa rodziców zmienia się diametralnie.
Przy takim dziecku trzeba zrobić wszystko i być w pełnej gotowości 24 godziny na dobę. Jeśli rodzina jest pełna, zazwyczaj jeden z rodziców całkowicie rezygnuje z pracy. Gdy mamy do czynienia z samotną matką, ojcem lub opiekunem – sytuacja staje się tragiczna. Taka osoba zmuszona jest samodzielnie podjąć trud opieki nad chorym dzieckiem. Najczęściej rezygnuje z pracy zarobkowej i z dotychczasowego trybu życia. W naszej fundacji rodzice bardzo różnie radzą sobie z tą sytuacją:
– w przypadku pełnych rodzin zazwyczaj jeden z rodziców rezygnuje z pracy i poświęca się opiece nad niepełnosprawnym dzieckiem, a drugi pracuje;
– w przypadku gdy dzieckiem opiekuje się samotna mama (a takich jest 70 proc. w naszej fundacji), albo rezygnuje ona całkowicie z pracy i korzysta z pomocy państwa, albo stara się pracować i wtedy na pomoc państwa liczyć nie może, ponieważ świadczenie pielęgnacyjne przysługuje jedynie w przypadku rezygnacji z zatrudnienia lub jakiejkolwiek pracy zarobkowej.
Niepracujący rodzic niepełnosprawnego dziecka jeszcze do niedawna, przypomnę, otrzymywał 420 zł miesięcznie (plus dodatki z tytułu niepełnosprawności), w tym roku może liczyć na 1200 zł. Za taką kwotę – w szczególności mając chore dziecko – nie da się godnie żyć. Być może da się skromnie przeżyć od pierwszego do pierwszego, ale co z leczeniem i rehabilitacją dziecka?
Jeden turnus rehabilitacyjny kosztuje 5,8 tys. zł (dzieci, które mają szanse chodzić, potrzebują kilku turnusów w roku), wózki rehabilitacyjne to średni koszt rzędu 22 tys. zł (najdroższy, jaki w naszej fundacji kupiliśmy, kosztował 84 tys. zł), na lekarstwa średnio miesięcznie wydaje się 500 zł, miesięczna rehabilitacja niepełnosprawnego dziecka to koszt 1 tys. zł netto, pionizator – 8 tys. zł.
Są w naszej fundacji samotne mamy, które próbują pracować i świadomie rezygnują ze świadczenia pielęgnacyjnego. W czasie gdy pracują, ich dziećmi zajmują się zatrudnione przez nie opiekunki. Na opłacenie niań często przeznaczone zostaje całe bądź większość wynagrodzenia. Po co więc pracują, skoro mogłyby otrzymywać 1200 zł od państwa i same zajmować się swoimi dziećmi?
Praca (lub jakakolwiek aktywność poza domem) w sytuacji ciężkiej choroby dziecka niejednokrotnie utrzymuje rodziców w dobrej kondycji psychicznej. W naszej fundacji w najtrudniejszej kondycji nie tylko finansowej, ale i psychicznej są samotne mamy, które nie pracują i na długie lata pozostają w domu, opiekując się swoimi ciężko chorymi dziećmi. Po pewnym czasie same potrzebują terapii.
Dlatego tak ważne jest, aby państwo nie ograniczało im możliwości zarobkowania. Kiedyś zaproponowałam jednej z naszych mam pracę na zlecenie w naszej fundacji. Wykonywać miała zdalnie kilka prostych czynności – prowadzić bloga i pisać teksty na stronę internetową. Ta praca była dla niej bardzo ważna, ale już następnego dnia powiedziała, że nie może jej przyjąć, bo dowiedziała się, że straci świadczenie pielęgnacyjne, gdy zacznie w jakikolwiek sposób zarobkować. Kuriozalna sytuacja.
Gdybym więc mogła zmienić treść art. 17 ust. 1, to brzmiałby on w taki sposób, że świadczenie pielęgnacyjne przysługiwałoby rodzicom i opiekunom zajmującymi się niepełnosprawnymi dziećmi bez względu na to, czy musieli zrezygnować z zatrudnienia, czy też wykonują pracę.
Rodzic ciężko chorego dziecka zazwyczaj nie jest w stanie pracować na etacie, ale może podejmować prace dorywcze – na podstawie umowy-zlecenia czy umowy o dzieło oraz w ramach prowadzonej działalności gospodarczej. Dzięki temu, gdy niepełnosprawnego dziecka zabraknie, jest w stanie wykonywać dalej pracę i nie czuje się bezwartościowy. W najtrudniejszej sytuacji zostają bowiem rodzice, którzy rezygnują całkowicie z pracy zarobkowej, a ich chore dziecko po kilkunastu bądź kilkudziesięciu latach odchodzi.
Sylwia Zarzycka
radca prawny, prezes zarządu Fundacji Między Niebem a Ziemią
Nie ma z góry przegranych spraw
Gazeta Prawna, 09-01-2015
Radca prawny Piotr Staroń: To bardzo ważne, aby patrzeć na sprawę jak sąd, czyli z perspektywy osoby, która dostaje akta do czytania
Warto być uprzejmym i dobrym dla przeciwnika procesowego?
Tak.
Ale czy to nie jest najlepsza droga do przegrania procesu?
Z mojego doświadczenia (które odnosi się do spraw gospodarczych, ewentualnie cywilnych, ponieważ nie zajmuję się sprawami karnymi) wynika, że bycie fair i eleganckie obchodzenie się z przeciwnikiem na sali sądowej może przynieść tylko korzyści.
Przetłumaczył pan książkę Iaina Morleya „Adwokat diabła. Krótki traktat o tym, jak być naprawdę dobrym w sądzie”. Postępuj z honorem, nie obchodź się ostro z kolegami – to rady brytyjskiego prawnika, autora książki. Ale czy proces nie przypomina bardziej ringu bokserskiego niż miejsca na wymianę uprzejmości?
Sam wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak zachowywać się w procesie i czy np. nie jest lepiej działać z zaskoczenia. Morley pisze, żeby tak nie robić. Radzi wręcz, aby uprzedzać pełnomocnika drugiej strony o swoich działaniach i okazywać mu szacunek. I coś w tym jest. Im dłużej praktykuję, tym bardziej dochodzę do przekonania, że takie podejście jest słuszne. Jako aplikant czy następnie początkujący radca prawny miałem inne wyobrażenie: uważałem często, że każdy mój ruch muszę ukrywać przed prawnikiem drugiej strony i zaskakiwać go czy nawet być niesympatycznym dla przeciwnika procesowego. Sam też spotkałem się parę razy z tym, że prawnik drugiej strony ostro mnie potraktował. Zauważyłem jednak, że ci, którzy podchodzą do przeciwnika łagodnie, spokojnie i uprzejmie, lepiej sobie radzą ze sprawą. Ale to, jak się prawnik zachowuje, w dużej mierze zdeterminowane jest osobowością danego radcy czy adwokata.
A w jakich postępowaniach zasady uprzejmości są najbardziej widoczne?
Wielokrotnie miałem okazję uczestniczyć w międzynarodowych postępowaniach arbitrażowych, w których występowali zagraniczni prawnicy. I to właśnie w tych sprawach uderzające jest to, że prawnicy obu stron są wobec siebie uprzejmi i odnoszą się do siebie z szacunkiem i ze zrozumieniem. Oczywiście uprzejmych prawników można także spotkać w każdym innym procesie. Wykonywanie tego zawodu jest działalnością, w której nasza osobowość i charakter dobrze się ujawniają. I tak, metodą prób i błędów dochodzę do przekonania, że działanie w sposób, który sugeruje Morley, w ostatecznym rozrachunku daje lepszy efekt.
No to jak skutecznie znokautować przeciwnika w uprzejmy sposób?
Chodzi o to, żeby nie robić osobistych aluzji, nie uśmiechać się ironicznie, gdy przemawia przeciwnik, nie robić głupich min, nawet gdy z przekonaniem mówi rzeczy, z którymi się nie zgadzamy i które budzą nasz wewnętrzny sprzeciw. Zachowanie dystansu do sprawy polega na tym, że nie angażujemy się w emocjonalne walki z pełnomocnikiem drugiej strony.
Ja rozumiem dystans do drugiej strony inaczej.
Ja kiedyś też rozumiałem to inaczej, że mam traktować daną sprawę tak, jakby to nie była moja własna sprawa i nie chodziło w niej o moje pieniądze. Teraz, po latach pracy w zawodzie radcy prawnego, uważam, że każdą sprawę powinienem traktować tak, jakby chodziło w niej o moje pieniądze. I z takim zaangażowaniem podchodzę do sprawy i walczę w sądzie w sprawie klienta tak, jakbym walczył o przedmiot sporu dla siebie. Wtedy podejmuję wszystkie potrzebne działania, by czegoś nie utracić czy coś zyskać. Dystans do sprawy polega zaś na tym, że nie powinienem się wdawać w emocjonalne rozgrywki z kolegą w todze po drugiej stronie, świadkiem, sędzią. Z nikim na sali sądowej. Lepiej być merytorycznym i uprzejmym.
Czy takich zachowań nie powinno się uczyć aplikantów radcowskich i adwokackich?
Takie postawy powinny przechodzić z mistrza na ucznia. W adwokaturze jest silniejszy związek z patronem, radcy prawni uczą się postępowania w sądzie trochę metodą prób i błędów. Tu związek z patronem często jest bardzo luźny i nauka polega często na obserwowaniu innych prawników. Młodzi ludzie nie dostają na tacy informacji, jak postępować na sali sądowej. Pamiętam swoje początki: nie wiedziałem choćby tego, jak kontaktować się ze świadkiem przed rozprawą. I miałem wiele pytań: rozmawiać ze świadkiem poza salą rozpraw czy nie, a jeśli tak, to w jaki sposób prowadzić tę rozmowę, żebym na niego nie wpływał, nie ingerował w treść jego zeznań.
Kontakty ze świadkami to kontrowersyjny temat w świecie prawników. Miał pan problemy na tym polu?
Będąc aplikantem, prowadziłem pewną sprawę gospodarczą i przed rozprawą zamieniłem kilka słów ze świadkiem przed salą rozpraw. W obecności pełnomocnika drugiej strony pokazałem mu dokumenty, o które chciałem go zapytać na rozprawie. Podczas rozprawy pełnomocnik drugiej strony zapytał świadka, skąd ma wiedzę na temat tych dokumentów, a świadek powiedział, że wie o nich, ponieważ mecenas (czyli ja) mu je pokazał. Pełnomocnik drugiej strony złożył wtedy zastrzeżenia do protokołu i zagroził mi postępowaniem dyscyplinarnym.
I jaka nauka stąd wynika?
Nie mogę przecież nie kontaktować się ze świadkiem, który ma zeznawać dla mojego klienta i chce w dodatku ze mną rozmawiać. Prowadziłem kolejne sprawy i przez wiele lat miałem ten sam dylemat: czy rozmawiać ze świadkiem. Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że rozmawiać. I oczywiście, że nie manipulować. Jednak od rozmowy do manipulacji droga jest daleka. Nie widzę zatem nic złego w pokazaniu świadkowi przed rozprawą dokumentów, o które chcę go przepytać w sądzie. Uważam nawet, że działając w interesie klienta, należy tak zrobić. Prawnik powinien przed przesłuchaniem świadka przepytać go i dowiedzieć się, co świadek wie. Dziś nie wyobrażam sobie, żebym nie rozmawiał ze świadkiem. Ostatnio miałem proces arbitrażowy, w którym rozmawiałem ze świadkiem przed rozprawą właśnie w taki sposób. Na rozprawie zdarzyło mi się jednak to, co na początku mojej drogi zawodowej, i świadek w pewnym momencie, odpowiadając na pytanie, powiedział do mnie: „Panie mecenasie, co my tam jeszcze mówiliśmy? Niech mi pan przypomni, to ja jeszcze o tym powiem”.
To jaki wypracował pan pomysł na świadków?
Wydaje mi się, że dobrym rozwiązaniem jest spotykanie się ze świadkiem w obecności jeszcze jednego prawnika z kancelarii. Wtedy osoba trzecia jest świadkiem tego, jak przebiegła taka rozmowa. Gdybym jednak nie spotykał się ze świadkiem i nie zapytał go o to, co wie, to miałbym obawy, że przegram proces, ponieważ świadkowie przyjdą i powiedzą sądowi o okolicznościach, o których nie mam pojęcia i nie jestem przygotowany w tym zakresie. Na rozprawie jest niewiele czasu. Trzeba szybko reagować i zadawać przemyślane pytania. W sprawach karnych ten aspekt wygląda inaczej, ponieważ adwokat ma do dyspozycji zeznania świadków złożone w postępowaniu przygotowawczym. W sprawach gospodarczych często bywa tak, że jest firma, a więc organizacja składająca się z wielu ludzi, i sam klient o wielu sprawach nie wie. Aby mieć możliwie pełny obraz, muszę zbierać informacje z wielu źródeł. Gdybym więc nie przepytał świadków, to wszedłbym do sądu i nie wiedział zbyt wiele o sprawie mojego klienta. Co ciekawe, w arbitrażu panują zupełnie inne reguły gry, i to nawet w postępowaniach prowadzonych w Polsce. Jest przyjęte, że składa się pisemne zeznania świadków. Prawnicy przepytują świadka i redagują treść jego wypowiedzi.
A jak zadawać pytania, aby usłyszeć odpowiedź taką, jakiej się oczekuje?
Do tego też trzeba być przygotowanym. Chociażby sporządzając z wyprzedzeniem listę pytań do świadka. Wielu prawników nie ma tego w nawyku. Poza tym lubimy być spontaniczni. Sam kiedyś nie robiłem takich list. Wynikało to głównie z tego, że na wszystko brakowało mi czasu. Teraz wiem, że ważniejsze od obszernego pozwu jest dobre przygotowanie się do sprawy i działanie na rozprawie. Dlatego regularnie robię listę pytań. Zapisuję pytania, zastanawiam się, co świadek odpowie, myślę o tym, co chciałbym, żeby odpowiedział. I jakie pytanie zadać, gdy odpowie inaczej, niż oczekiwałem. Przygotowując listę pytań, przechodzę zatem myślowo przez cały proces przesłuchiwania świadka, a potem idę z tą listą do sądu.
I realizuje pan plan?
Przyznam, że niewiele pytań z tej listy zadaję. Ale z tymi listami jest trochę tak jak z planami wojennymi. Podobno generał Dwight Eisenhower mówił, że plany wojenne są bezużyteczne, ale planowanie jest nieodzowne.
Z podobnymi dylematami polscy prawnicy stykają się codziennie. Nie kontaktuj się ze świadkiem, nie wchodź do gabinetu sędziego ustalić termin rozprawy. Jak więc mają uprawiać ten zawód w stylu opisanym przez brytyjskiego prawnika?
W polskiej rzeczywistości procesowej duży nacisk kładzie się na formalizm. Moim zdaniem jest jednak miejsce na to, by wykorzystywać metody pracy opisane przez Morleya, ponieważ w jego radach nie ma niczego specyficznego dla systemu brytyjskiego. Może poza tym, że na gruncie prawa brytyjskiego funkcjonują pisemne zeznania świadków, a na sali poza stronami i sędzią jest jeszcze ława przysięgłych. Nieważne jest jednak to, czy na sali jest ława przysięgłych, czy jedynie sąd. Chodzi bowiem o to, że zawsze trzeba kogoś przekonać do swoich argumentów. Zadawanie pytań świadkom, obchodzenie się z przeciwnikiem czy relacje z sądem i odnoszenie się do sędziego, mówienie na sali rozpraw, przygotowywanie się do sprawy – to wszystko ma zastosowanie w realiach polskich. W jakimś zakresie jest zawarte w zbiorach zasad etyki zawodowej. Znajomość tych zasad to punkt wyjściowy wykonywania tego zawodu. To jak z egzaminem na prawo jazdy. Musimy znać przepisy ruchu drogowego i potrafić obsługiwać samochód, ale poza tym musimy nauczyć się prowadzić. I o tym jest ta książka.
Tylko czy bycie dobrym nie opłaca się jedynie wtedy, gdy wiadomo, że ma się w garści wygraną sprawę?
Nigdy tego nie wiem.
Ale nie zdaje się panu czasem, że jest pan w gorszej czy lepszej sytuacji niż druga strona?
Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Kiedy byłem aplikantem, ludzie często mnie pytali, jak to jest, kiedy reprezentujesz klienta i masz przegraną sprawę.
I co pan odpowiadał?
Że nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją, ponieważ nigdy tak nie jest. Naprawdę. Chyba że przychodzi klient i mówi: drugiej stronie należy się to, czego się domaga. Ale takie sytuacje zero-jedynkowe nie zdarzają się w życiu, a co za tym idzie – w procesie. Zawsze klient ma swoje racje. Można taką sytuację porównać do choinki bożonarodzeniowej, na której wiszą czerwone i niebieskie bombki i wiele innych ozdób różnego koloru i kształtu. Zadanie sędziego i adwokata polega zatem na tym, aby odpowiedzieć na pytanie: czy ta choinka jest bardziej czerwona, czy niebieska? I trudno z góry to przesądzić. Miałem sprawy, które klienci uważali za przegrane i które udało mi się wygrać. To nauczyło mnie, że nie ma przegranych spraw. Czytając orzeczenia, można często dostrzec, że mamy problem, który da się jednym zdaniem określić tak, jak wskazuje na to teza wydanego już wyroku. Jednak stan faktyczny nigdy nie jest identyczny. Nie ma dwóch identycznych spraw. Jeżeli więc prawnik zajmie się stanem faktycznym, to nigdy nie ma przegranej sprawy. Choć de facto na końcu może się okazać, że przegrał. Im dłużej wykonuję ten zawód, tym lepiej widzę, że sprawy są nieprzewidywalne, i tu jest pole do popisu dla pełnomocnika. Morley napisał, że jeżeli ktoś ci mówi, że sprawy prowadzą się same i nic nie możesz zdziałać, to są dwie możliwości: albo się nie zna, albo mówi tak, żeby nie ujawnić, jak duży wpływ wywiera na sprawę. Nie widziałem sprawy, w której nic nie dałoby się zrobić.
W przetłumaczonej przez pana książce jest też wskazówka, żeby patrzeć na sprawę tak, jak patrzy na nią sędzia. Ale jak widzieć to, co sędzia widzi?
Trzeba to ćwiczyć. Trzeba starać się wejść w inną perspektywę. I to nie tylko sądu, ale nawet drugiej strony. Trzeba również zmusić się do spojrzenia na prowadzoną przez siebie sprawę z niekorzystnej strony. Zadawać sobie wiele pytań: co byś zrobił, gdybyś był na miejscu drugiej strony? I odpowiadać na tak postawione pytania. I wracać myślami na swoje miejsce, i zadawać sobie kolejne pytania: to co byś teraz zrobił? Podobnie jest z wchodzeniem w perspektywę sądu. To bardzo ważne, aby patrzeć na sprawę jak sąd. Sąd nie zna bowiem sprawy od początku, ponieważ nie ma czegoś takiego jak początek sprawy. Trzeba więc umieć spojrzeć na sprawę z perspektywy osoby, która dostanie akta do czytania. Jeżeli przedstawia się fakty, argumenty, przepisy, to sąd nie widzi tego, co prawnik czuje. I tu wracamy do przeczucia o przegranej. Nie ma czegoś takiego jak przeświadczenie o przegranej i nikt poza prawnikiem nie ma takiego przeczucia. Bo takich emocji nie ma w aktach sprawy.
Mówi się, że sąd wie, jaki wyda wyrok, zanim to zrobi...
To prawda, ale nie wie tego dużo wcześniej. Czeka, słucha, analizuje dowody.
Czyli mowa końcowa nie ma wielkiego znaczenia?
W sprawach gospodarczych nie ma takich płomiennych mów jak w procesach karnych. Sam też nie przygotowuję takich przemówień. Inna jest specyfika procesów gospodarczych i inne są emocje na sali rozpraw. Ze swojego doświadczenie wiem jednak, że kilka razy udało mi się wpłynąć na decyzję sądu właśnie mową końcową.
A skąd pan to wie?
Ponieważ sąd wdał się ze mną w dyskusję, prezentując zdanie przeciwne do mojego poglądu. W trakcie mojego przemówienia sąd zapytał, czy nie widzę sprzeczności w tym, co mówię.
I co dalej?
Nie było sprzeczności. Tylko ja nie podałem sądowi w pismach swojej argumentacji w wystarczająco klarowny sposób. W sprawach gospodarczych mowy końcowe mają zatem głównie takie znaczenie, by powiedzieć prostymi słowami to, co zostało zawarte w piśmie. I co może być niezauważalne dla sądu. W tamtym przypadku byłem przekonany, że przegram proces, ale sąd uchylił wyrok. Dlatego też ważne jest chodzenie osobiście na ostatnią rozprawę.
A co pan robi, jak sędzia nie jest zainteresowany pana sprawą?
Tego przeskoczyć się już nie da. Wtedy czekam na drugą instancję.
Sporo mówimy o młodych prawnikach, a w książce, do której się odwołujemy, jest zastrzeżenie, że jest ona polecana prawnikom z doświadczeniem. To komu bardziej jest potrzebna?
Komuś, kto był już w sądzie. Nie odniesie z niej korzyści osoba, która nie była jeszcze na sali rozpraw. To jak czytanie o tym, jak malować obrazy, przez osobę, która nie miała w ręku pędzla do malowania. Doświadczenie dobrze wpływa na przyswojenie rad Morleya.
Czy książka Morleya jest wyjątkową pozycją na gruncie brytyjskiej literatury prawniczej?
Jest jedną z wielu książek na temat zachowywania się w sądzie i uprawiania tego zawodu. Napisana jest jednak w dość niespotykany sposób. To, co jest w niej wyjątkowe, to to, że czytając ją, odnosi się wrażenie, jakby autor mówił do czytelnika. To nie jest suchy akademicki tekst. I to jest jej siła.
Wróćmy jeszcze do jednego z przykazań zawartych w książce: nie kłam w sądzie. Ale czy od razu trzeba wszystko mówić jak na spowiedzi?
W naszym systemie prawnym jesteśmy postawieni w wyjątkowo niezręcznej sytuacji, ponieważ postępowanie oparte jest na zasadzie sporności, natomiast mamy obowiązek ujawniać tylko to, co jest korzystne dla naszego klienta. No i tu pojawia się problem, w którym momencie to, czego nie ujawnimy, nie okaże się próbą oszustwa sądowego. W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych jest inaczej. Zachodni prawnicy mają obowiązek ujawniania wszystkich dowodów w sprawie.
Zataił pan kiedyś jakiś dowód przed sądem?
Raz mi się zdarzyło natrafić na dokument, który mógł istotnie wpłynąć na ocenę mojego roszczenia. Trafiłem na niego po tym, jak zacząłem prowadzić sprawę. Byłem wtedy na konferencji ICC i konsultowałem się w tej sprawie z kolegami, także zagranicznymi adwokatami. Nie wiedziałem, co mam zrobić z tym pismem. Teoretycznie nie mam obowiązku biec z nim do sądu, ale zastanawiałem się, co się stanie, gdy sąd wyda wyrok, a w posiadanie dokumentu wejdzie druga strona i podniesie, że miałem takie informacje wynikające z tego dokumentu, a ich nie ujawniłem.
I co pan zrobił?
Koledzy prawnicy doradzili mi, abym ujawnił w sądzie dokument. Nie wpłynął on zasadniczo na ocenę roszczenia mojego klienta, ale wcześniej nie było wiadomo, jakie będą skutki takiego działania. Uznałem jednak, że dużo gorsze byłoby ukrywanie pisma i ewentualne odpieranie ataku, gdyby pismo wyszło od drugiej strony.
No to jaka jest ostatnia rada dla prawników czytających tę rozmowę?
Może taka, żeby pisać i mówić w sądzie jak najprościej. Prosto znaczy skutecznie. W filmie „Filadelfia” pada takie zdanie: „Opowiedz mi to w taki sposób, żeby zrozumiała to moja 13-letnia córka”. I zawsze kiedy rozmawiam z klientem czy świadkiem, a także gdy piszę pismo do sądu, staram się tak właśnie to robić. Prosty argument to większe prawdopodobieństwo, że będzie skuteczny.
Przyznam, że niewiele pytań z przygotowanej wcześniej listy zadaję świadkom. Ale z tymi listami jest trochę tak jak z planami wojennymi. Podobno generał Dwight Eisenhower mówił, że plany wojenne są bezużyteczne, ale planowanie jest nieodzowne
W filmie „Filadelfia” pada takie zdanie: „Opowiedz mi to w taki sposób, żeby zrozumiała to moja 13-letnia córka”. I zawsze kiedy rozmawiam z klientem czy świadkiem, a także gdy piszę pismo do sądu, staram się tak właśnie to robić. Prosty argument to większe prawdopodobieństwo, że będzie skuteczny
Piotr Staroń radca prawny, partner zarządzający w kancelarii Staroń & Partners Sp. k.
Rozmawiała Ewa Maria Radlińska
Prawnik w dobrym humorze
Gazeta Prawna, 09-01-2015
Oryginał i indywidualista z doświadczeniem sapera i zawodnika siatkówki. Profesora Bogumiła Brzezińskiego, który stanął niedawno na czele Rady Konsultacyjnej Prawa Podatkowego, nie da się nie lubić
Na studia prawnicze trafił przypadkowo. O ile bowiem w Technikum Ekonomicznym w Elblągu, do którego uczęszczał, lekcje z prawoznawstwa ciekawie prowadził prof. Michalski, to nauczanie matematyki mocno kulało, a to nie rokowało najlepiej przed egzaminami wstępnymi na ekonomię. Dlatego próbował się dokształcać we własnym zakresie, co wiązało się jednak z koniecznością wcześniejszego odbycia służby wojskowej.
I tak na dwa lata został saperem w Unieściu. – Oprócz trywialnego wysadzania różnych obiektów w powietrze nauczyłem się też paru pożytecznych rzeczy, np. układania bruku w różnych formatach – wspomina z uśmiechem prof. Bogumił Brzeziński. I chwali się, że najlepiej wychodziły mu kocie łby.
Zniechęcony brakiem widocznych postępów w matematyce za namową kolegi zdecydował się ostatecznie podejść do egzaminów wstępnych na prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dostał się, chociaż na jedno miejsce przypadało wówczas siedmiu kandydatów. Po ukończeniu studiów przyjął ofertę pracy na stanowisku asystenta w Zakładzie Prawa Finansowego UMK. A niedługo potem odbył aplikację sądową i zdał najpierw egzamin sędziowski, a następnie radcowski. Ostatecznie zdecydował się jednak poświęcić karierze naukowej i szedł typową ścieżką akademicką: doktorat, habilitacja, profesura.
Na swoją specjalność wybrał prawo podatkowe. Kulisy tej decyzji po latach opisuje tak: – W stanie wojennym na uczelni panowało dosyć ogólne przygnębienie, pogłębiane pogłoskami o planowanym rozwiązaniu Wydziału Prawa UMK. Prawdopodobieństwo takiego scenariusza było wówczas bardzo realne, tym bardziej że był on już raz zlikwidowany w latach 50. Trzeba było znaleźć na taką sytuację jakąś odtrutkę psychiczną. Początkowo była to lektura „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. A kiedy ta powieść już się trochę przejadła, doszliśmy z jednym z kolegów do wniosku, że równie zabawne (chociaż niekoniecznie śmieszne) jest prawo podatkowe. I skoncentrowaliśmy się na naukowej analizie orzecznictwa sądowego w sprawach podatkowych. Tym właśnie zajmowałem się przez ostatnie 30 lat.
Jednocześnie podkreśla, że decyzji o wyborze tej ścieżki kariery nigdy nie żałował, zwłaszcza że, jak mówi, trafił do wyjątkowego – także w kategoriach stosunków międzyludzkich – zespołu naukowego, jakim był Zakład Prawa Finansowego UMK w Toruniu. Z uniwersytetem związany jest zresztą do dziś, obecnie pełni funkcję kierownika Katedry Prawa Finansów Publicznych oraz kierownika Ośrodka Studiów Fiskalnych.
Działalność naukowa prof. Brzezińskiego to jednak nie tylko UMK. Wykładał m.in. na Uniwersytecie Łódzkim, którego władze przyznały mu w 2010 r. tytuł doktora honoris causa UŁ. A obecnie kieruje również Zakładem Prawa Finansowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Prof. Bogumił Brzeziński jest wybitnym znawcą prawa podatkowego. Na jego dorobek naukowy składa się kilkaset publikacji cenionych zarówno przez przedstawicieli nauki, jak i praktyki. Jego prace odgrywają znaczącą rolę w kształtowaniu polskiej myśli podatkowoprawnej. Odwoływanie się do jego poglądów znajdziemy w wielu wyrokach sądów administracyjnych – mówi prof. Włodzimierz Nykiel, rektor Uniwersytetu Łódzkiego. A prof. Andrzej Gomułowicz z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który z prof. Brzezińskim zna się od lat, dodaje: – Jest indywidualnością o wyraźnie zarysowanej osobowości. Ma poczucie własnej wartości i godności, ale nie ma w nim cienia zadufania, pychy czy też wyniosłości. Pisze wnikliwie, bywa, że i ostro, jest przy tym doskonałym polemistą.
Chociaż pracy na uczelni prof. Brzeziński poświęcił całe życie zawodowe, to nie tylko na niej się koncentrował. Jako uznany autorytet w dziedzinie prawa finansowego i podatkowego pełnił również rozmaite funkcje doradcze i opiniodawcze. Jego uwagi nie zawsze spotykały się jednak z atencją, której prawdopodobnie życzyłby sobie jako autor. Na przykład dla Senatu jednej z poprzednich kadencji opiniował ok. 10 projektów ustaw, sugerując zasadność wprowadzenia w sumie ponad 150 poprawek, jednak ostatecznie izba nie uwzględniła żadnej z nich. Cała sytuacja może służyć za odpowiedź na dosyć często zadawane pytanie: dlaczego mimo istnienia w naturze profesorów prawa podatkowego jakość ustaw podatkowych jest tak niska? Trzeba przy tym przyznać, że wiele z zalecanych przez niego poprawek Ministerstwo Finansów uwzględniło przy kolejnych nowelizacjach ustaw.
Karierę eksperta sejmowego przerwał po tym, jak były już dyrektor Biura Analiz Sejmowych poprosił go o przeredagowanie treści gotowej ekspertyzy tylko dlatego, bo była zbyt... dowcipna. Profesor Brzeziński opinię skorygował, ale postanowił z ponurakami więcej się nie zadawać.
Uczestniczył również w pracach zespołu problemowego Rady Legislacyjnej IV kadencji, działającej przy prezesie Rady Ministrów, ale mówi, że było to tak dawno, że jedyne, co pamięta, to dobra atmosfera towarzysząca obradom i poczucie, że bierze udział w czymś pożytecznym.
Z charakterystycznym dla siebie humorem marginalizuje także swoją rolę w Zespole Prawa Karnego Skarbowego, działającego w ramach Komisji ds. Reformy Prawa Karnego. – Moim zadaniem było jedynie pilnowanie, czy w projektowanych przepisach nie pomylono aby obowiązku podatkowego z zobowiązaniem podatkowym, a podatnika z płatnikiem – przekonuje prof. Brzeziński. I dodaje: – Najzabawniejsze było jednak to, że po kilku latach prac komisji przyszła pani z Ministerstwa Finansów i treść najważniejszych przepisów po prostu podyktowała.
Działalność zespołu unaoczniła mu jednak pilną potrzebę powołania Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Podatkowego, bez której, jak sam twierdzi, szansa na pozytywne zmiany w dziedzinie prawa podatkowego byłaby znikoma. Pod koniec ubiegłego roku taki organ został ustanowiony, a jego zaplecze ma stanowić Rada Konsultacyjna Prawa Podatkowego. Do jej zadań należeć będzie przede wszystkim ocena pomysłów dotyczących zmian prawa podatkowego. Ma też doradzać szefowi resortu finansów i przedstawiać własne propozycje reform, które uzna za potrzebne.
A tym nowo utworzonym zespołem 25 ekspertów pokieruje właśnie prof. Bogumił Brzeziński. Chociaż on sam z oceną swojej roli woli się wstrzymać do końca prac gremium, to biorąc pod uwagę jego wiedzę i doświadczenie, można już teraz uznać, że trudno byłoby o trafniejszą nominację. – Profesor Bogumił Brzeziński problemy prawa podatkowego widzi nie w oderwaniu od siebie, ale w związku przyczynowym ze zjawiskami społecznymi, gospodarczymi i ustrojowymi – podkreśla prof. Gomułowicz. I dodaje: – Ma oryginalną wizję ochrony praw podatnika i ciągle dodaje do niej nowe elementy, wzbogacając to co już na ten temat napisał. Cały czas poszukuje. To nie jest typ człowieka, który odcina kupony od sławy. Nie zatrzymuje się w miejscu.
Sam prof. Brzeziński pytany o zainteresowania pozazawodowe z żalem opowiada, że niedawno pożegnał się z siatkówką, w którą grał zawodniczo, a potem rekreacyjnie równo 50 lat. Teraz niezbędnej porcji ruchu dostarcza mu jazda na rowerze. Lubi muzykę, bez względu na gatunek. Interesuje się także historią i architekturą Pomorza Nadwiślańskiego i terenów przyległych, chociaż coraz częściej ogranicza się jedynie do kupowania książek na ten temat.
Karierę eksperta sejmowego przerwał po tym, jak były już dyrektor Biura Analiz Sejmowych poprosił go o przeredagowanie treści gotowej ekspertyzy tylko dlatego, że była zbyt... dowcipna. Z ponurakami nie chciał się zadawać
Bogumił Brzeziński
Paulina Szewioła
Dowody pośrednie wystarczająco rzetelne
Gazeta Prawna, 9 stycznia 2015
prosto ze Strasburga
Europejski Trybunał Praw Człowieka, na kanwie sprawy Horncastle i inni przeciwko Wielkiej Brytanii (skarga nr 4184/10), wypowiedział się na temat dowodów pośrednich wykorzystywanych w postępowaniu karnym. Odwołując się do wcześniejszej sprawy rozstrzygniętej przez Wielką Izbę (Al-Khawaja i Tahery przeciwko Wielkiej Brytanii), strasburscy sędziowie uznali, że wydawanie przez sądy krajowe orzeczeń skazujących wyłącznie na podstawie oświadczenia nieobecnego świadka, nie jest sprzeczne z art. 6 par. 3 lit. d konwencji (prawo do rzetelnego postępowania oraz prawo do przesłuchania świadków oskarżenia i obrony na tych samych warunkach).
Dwóch skarżących, panowie: Horncastle i Blackmore, zostało skazanych przez brytyjskie sądy za spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała. Ich ofiara złożyła pisemne oświadczenie w trakcie postępowania policyjnego, jednak zmarła przed rozpoczęciem procesu na niezwiązaną z przestępstwem chorobę. Kolejnych dwóch skarżących, panowie: Marquis i Graham, zostali skazani za porwanie kobiety z jej domu. Podczas porwania grozili wyrządzeniem jej krzywdy. Ofiara oraz jej mąż złożyli pisemne oświadczenie dla policji, nie zdecydowali się jednak na złożenie zeznań podczas procesu z obawy o własne bezpieczeństwo.
Horncastle, Blackmore, Marquis i Graham wnieśli bezskuteczne apelacje i skargi do Sądu Najwyższego. Występując ostatecznie do Strasburga, wskazali na nierzetelność postępowania krajowego, ze względu na oparcie wyroku skazującego wyłącznie na dowodach pisemnych. Trybunał w rozstrzygnięciu z 16 grudnia 2014 r. przypomniał, iż pozostawia krajowym legislatorom i sądom swobodę regulowania kwestii dopuszczania dowodów w postępowaniu karnym. Podkreślił, że już w wyroku w sprawie Al-Khawaja wskazał na dwie okoliczności, które muszą być spełnione, by uznać postępowanie wyłącznie oparte na zeznaniach pisemnych za rzetelne. Pierwszą z nich jest wystarczające uzasadnienie niestawienia się osobistego przez świadka. Drugą z kolei jest istnienie mocnych proceduralnych zabezpieczeń, które prowadzą do skrupulatnej oceny dowodów przez sąd.
Co do pierwszych dwóch skarżących ETPC uznał, że zeznania ofiary nie były jedyną podstawą skazania. Obaj oskarżeni przyznali się bowiem do tego, iż w dniu ataku przebywali w domu ofiary. Niemniej jednak, gdyby nawet uznać, że dowód w postaci pisemnego oświadczenia był decydujący w sprawie, to istniały wystarczające gwarancje procesowe dotyczące wykorzystania dowodów ze słyszenia. Skarżącym przysługiwała proceduralna możliwość kwestionowania przyjęcia dowodu pośredniego. Dodatkowo w trakcie postępowania sędzia prowadzący w sposób zrównoważony i uzasadniony dobierał dowody, co umożliwiło ławie przysięgłych rzetelne rozstrzygnięcie o sprawie. Tym samym w tym przypadku nie doszło do naruszenia konwencji.
Co do kolejnych dwóch skarżących trybunał zauważył, iż sędzia krajowy wyczerpująco uzasadnił fakt przyjęcia wyłącznie pisemnego zeznania ofiary. Wskazał bowiem, iż była ona zastraszona przez sprawców do tego stopnia, iż wolała sama narazić się na areszt (w związku z niestawieniem się na wezwanie sądu), niż zeznawać na sali sądowej. Jak wytłumaczył sędzia krajowy, była „przerażona i w poczuciu prawdziwego zagrożenia”. Strasburscy sędziowie podkreślili, że jednoczesna odmowa przyjęcia pisemnych zeznań męża świadczy o dokładności i rzetelności prowadzonego postępowania w kraju.
Trybunał, za sądami krajowymi, uznał, iż dowód z zeznań kobiety nie był jedyny i decydujący. W postępowaniu uwzględniono bowiem dowody z nagrania sprzed jej domu, billingi rozmów telefonicznych wykonywanych przez porywaczy do jej męża, jak również to, że skarżący zameldowali się w noc porwania w hotelu, podjeżdżając skradzionym samochodem ofiary. Trybunał uznał więc, że wyrok nie został oparty wyłącznie na pisemnych zeznaniach poszkodowanej. Nie było zatem powodu, by badać istnienie gwarancji proceduralnych zabezpieczeń. W tym zakresie również nie dopatrzono się naruszenia konwencji.
Wyrok w sprawie Horncastle i inni przeciwko Wielkiej Brytanii warto zapamiętać w związku z wchodzącymi w życie w lipcu tego roku zmianami procedury karnej, w świetle której sąd stanie się arbitrem bez inicjatywy dowodowej (ta będzie w rękach stron). Zmiana ta już teraz budzi wątpliwości co do równowagi postępowania.
Niedawny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Horncastle i inni przeciwko Wielkiej Brytanii warto zapamiętać w związku z wchodzącymi w życie w lipcu tego roku zmianami procedury karnej w Polsce
Dominika Bychawska-Siniarska