Re: Przegląd prasy
: 14 wrz 2015, 18:46
2015 09 14
Spis treści
Letnia Spartakiada Prawników ………………………………………….1
Prokurator generalny Andrzej Seremet skarży procedurę karną……………………………………..2
Podręcznik dla młodzieży: miał pomóc w edukacji, a wywołał konflikt……………………………………………….2
Dojazd do pracy to też praca…………………………………..3
NIEBIESKI PARASOL……………….……………………………………………………..4
XVI Ogólnopolska Spartakiada Prawników za nami……………4
Niechęć do mediacji uderzy strony po kieszeni…………………….5
Żart, czyli kpina z prawa autorskiego…………………..11
Letnia Spartakiada Prawników - największa impreza integracyjna świata prawniczego
Agata Łukaszewicz, 14.09.2015, http://www4.rp.pl/Po-godzinach/30914996 ... czego.html
W sobotę 12 września została uroczyście zakończona XXVI Ogólnopolska Letnia Spartakiada Prawników.
Tegorocznym organizatorem imprezy była Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie.
Trwająca od 9 do 13 września spartakiada była największą imprezą integracyjną świata prawniczego w 2015 r. Wzięło w niej udział blisko 600 osób z całego kraju, m.in. 176 radców prawnych, 117 adwokatów, 76 sędziów, 36 aplikantów radcowskich, 32 aplikantów adwokackich, 28 prokuratorów. Najmłodszy uczestnik spartakiady miał 24 lata, a najstarszy 76 lat.
Rozegrano 62 konkurencje sportowe, m.in. mecze piłki nożnej, siatkowej i koszykówki, ale też konkurencje, których próżno szukać na mistrzostwach świata, np. rzut kaloszem. Po raz pierwszy zorganizowano także miasteczko spartakiadowe. Ogłoszono także organizatora przyszłorocznej spartakiady. Będzie w Szczecinie.
Podczas balu sportowca odbyła się także aukcja charytatywna na rzecz podopiecznych Fundacji Między Niebem a Ziemią oraz Fundacji Prokuratorów i Pracowników Prokuratury im. Ireny Babińskiej. Patronem medialnym spartakiady była „Rzeczpospolita".
Prokurator generalny Andrzej Seremet skarży procedurę karną
Agata Łukaszewicz, http://www4.rp.pl/Prokuratorzy/30914997 ... karna.html
Nie można płacić odszkodowania podejrzanemu, który pojednał się z pokrzywdzonym – uważa Seremet.
Trybunał Konstytucyjny przyjął właśnie wniosek Andrzeja Seremeta, prokuratora generalnego, w sprawie zbadania zgodności z konstytucją dwóch przepisów nowej procedury karnej. Pierwszy dotyczy obowiązku sporządzania przez policję uproszczonych protokołów; drugi obowiązku wypłaty przez państwo odszkodowania, kiedy podejrzany unika odpowiedzialności, bo zapłacił pokrzywdzonemu odszkodowanie i się z nim pojednał.
– ?Te dwie sprawy uznałem na dziś za najważniejsze dla sprawnego funkcjonowania prokuratury i państwa – tłumaczy „Rz" Andrzej Seremet.
Będzie dłużej
Pierwszy z zaskarżonych przepisów sprowadza się do obowiązku dokumentowania przesłuchań świadków w śledztwie powierzonym przez prokuraturę policji. Policja ma sporządzać protokół uproszczony albo notatkę urzędową.
– Rozwiązanie to może spowodować, że zamiast krócej, postępowanie potrwa dłużej – uważa prokurator generalny. I podaje przykład śledztwa, w którym policja uzna świadków za nieważnych i sporządzi uproszczony protokół z ich przesłuchania, a prokurator uzna za istotnych i zechce przesłuchać np. pięciu z nich. Będzie musiał przesłuchanie powtórzyć.
– To przepis, który wprowadzono, by skomplikować postępowanie – uważa prokurator Jacek Skała. I przekonuje, że stary przepis był dużo bardziej racjonalny i ekonomiczny. – Pełne przesłuchanie prowadziła policja. Dopiero kiedy prokurator uznawał, że to nie wystarczy, „dopytywało się" świadka – wyjaśnia.
Kupowanie sprawiedliwości
Drugi przepis przewiduje obowiązek wypłaty odszkodowania przez Skarb Państwa oskarżonemu, który został uniewinniony lub postępowanie umorzono (ale stosowano wobec niego np. dozór policyjny), bo pojednał się z pokrzywdzonym i naprawił szkodę. – Taki oskarżony może łatwo zrekompensować sobie sumę, którą wypłaca pokrzywdzonemu – uważa Andrzej Seremet. I dodaje, że to sprzeczne nie tylko z zasadą sprawiedliwości społecznej, ale i z zasadą ochrony budżetu państwa. Rację przyznają mu prokuratorzy. – To premiowanie ludzi, których stać na to, żeby się wykupić i zapłacić pokrzywdzonemu – twierdzi prokurator Mateusz Wolny. – Biedny nie może więc liczyć na umorzenie – uważa.
Obydwa zakwestionowane przez Andrzeja Seremeta przepisy były kwestionowane przez prokuraturę, zanim procedura weszła w życie. Znalazły się nawet w zastrzeżeniach Prokuratury Generalnej wysłanych do ministra sprawiedliwości.
Podręcznik dla młodzieży: miał pomóc w edukacji, a wywołał konflikt
Agata Łukaszewicz, 12.09.2015, http://www4.rp.pl/Rzecz-o-prawie/309129 ... flikt.html
Po adwokackim proteście w sprawie podręcznika dla młodzieży zapanowała nagła cisza. Czy jest to tylko cisza przed burzą czy szykowanie kolejnego ataku, czas pokaże.
Kilka tygodni temu Ministerstwo Sprawiedliwości pochwaliło się podręcznikiem dla młodzieży szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Publikacja miała pomóc zrozumieć zalety korzystania z pomocy profesjonalnych pełnomocników. Podręcznik jeszcze nie dotarł do wszystkich zainteresowanych, a już Naczelna Rada Adwokacka wysłała protest z żądaniem, by minister go wycofał. O co poszło? O nierozróżnienie dwóch zawodów prawniczych: radcy prawnego i adwokata, oraz zbyt częste porównania adwokata do radcy prawnego. Prezes adwokatury nie szczędził ostrych słów ministerstwu, które publikację przygotowało i wypuściło. Andrzej Zwara zarzucał mu arogancję przejawiającą się w braku konsultacji z adwokatami, biurokrację i promowanie zawodu radcy. Borys Budka długo nie czekał z odpowiedzią. Sprawdził i okazało się, że redaktorem merytorycznym podręcznika był... adwokat.
O co tak naprawdę toczy się bój, bo na pewno nie o kilka porównań, choć adwokaci tak właśnie twierdzą. Mówią, że to burza w szklance wody, ale zbyt długo milczeli w drobnych sprawach, więc teraz nie zamierzają. Głosu radców na razie nie słychać. A to właśnie oni mieli się prawo czuć obrażeni protestem adwokatów.
Cicha walka między dwiema korporacjami trwa od dawna. Poszło głównie o dopuszczenie radców prawnych do obrony w sprawach karnych. W obecnej sytuacji na rynku nie może to cieszyć adwokatów, którzy do tej pory mieli monopol na takie sprawy. Potem minister sprawiedliwości zastanawiał się, jak ułożyć listę tych, którzy w obronach będą występować. Adwokaci chcieli dwóch list, minister zdecydował o jednej, wspólnej dla obu korporacji. Wygląda więc na to, że ostatnio to radcowie mają większą siłę przebicia. I choć trudno się dziwić adwokatom, że ich to denerwuje, nie można się nie zgodzić, że w sprawie podręcznika zareagowali zbyt impulsywnie.
Dojazd do pracy to też praca
EŚ; http://www.prawnik.pl/prawo/orzeczenia/ ... praca.html
Pracownicy, którzy nie wykonują pracy w jednym miejscu i muszą często podróżować, aby wykonać swoje obowiązki służbowe, mogą spodziewać się podwyżek lub zmniejszenia godzin pracy. Trybunał Sprawiedliwości UE uznał bowiem, że czas dojazdu do pracy z miejsca zamieszkania i z powrotem może być wliczony do czasu pracy w rozumieniu prawa unijnego.
Sprawę zainicjowali hiszpańscy pracownicy techniczni firmy Tyco, specjalizujący się w instalacji i obsłudze systemów alarmowych domach i zakładach przemysłowych. W 2011 r. przedsiębiorstwo zamknęło swoje biura regionalne, a wszyscy jego pracownicy zaczęli podlegać centrali znajdującej się w Madrycie.
Pracownicy techniczni Tyco często przemieszczają się po kraju i zdarza się, że muszą pokonywać nawet 100 km, aby dotrzeć do miejsca wykonywania zlecenia. Biorąc pod uwagę odległość i korki, może to im zająć trzy godziny. Co więcej, pracownicy muszą też raz lub kilka razy w tygodniu pojawiać się w centrach logistyczno-transportowych najbliżej swojego miejsca zamieszkania, aby odebrać potrzebny sprzęt i części zamienne. Ich pracodawca nie uznawał czasu spędzonego w podróży za czas pracy, ale za okres odpoczynku.
Tymczasem przed likwidacją biur regionalnych Tyco liczyło czas pracy inaczej: począwszy od przybycia pracownika do lokalnego biura po auto służbowe, wykaz klientów oraz punktów wykonywania zlecenia, aż po wieczorny powrót do biura, gdzie pracownik zwracał firmowy samochód. Teraz wszystkie informacje na temat zleceń i logistyki pracownik otrzymuje dzień wcześniej za pośrednictwem specjalnej aplikacji na smartfon, a także odnotowuje w niej dane dotyczące wykonanych czynności.
Związek zawodowy pracowników technicznych Tyco wniósł sprawę do sądu, który stwierdził, że dyrektywa 2003/88 dotycząca niektórych aspektów organizacji czasu pracy traktuje pojęcia czasu pracy i okresu odpoczynku jako przeciwstawnie i nie przewiduje sytuacji pośrednich. Natomiast prawo hiszpańskie zakłada, że pracownik ma swobodę w wyborze miejsca zamieszkania, stąd sam pracownik decyduje o odległości, jaką będzie pokonywał do pracy. Sąd zauważył także, że pracownicy techniczni Tyco, otrzymując na kilka godzin przed początkiem pracy informacje o zleceniach i siedzibach klientów, nie mogą prowadzić uregulowanego życia prywatnego ani dostosować miejsca zamieszczania do miejsca pracy, skoro codziennie się ono zmienia.
Hiszpański sąd postanowił więc zwrócić się do TSUE z pytaniem, czy w świetle przepisu dyrektywy 2003/88 definiującego pojęcia "czasu pracy" i "okresu odpoczynku" (art. 2) pracownik, który musi codziennie dojeżdżać do klienta i wracać do domu od innego klienta (zgodnie z harmonogramem narzuconym mu przez pracodawcę), może domagać się, aby czas spędzony w podróży został mu wliczony do czasu pracy?
Trybunał luksemburski przypomniał, że wspomniana dyrektywa definiuje pojęcie "czasu pracy" jako jako każdy okres, podczas którego pracownik pracuje, pozostaje do dyspozycji pracodawcy i wypełnia swoje zadania i obowiązki zgodnie z przepisami lub praktyką krajową. Jest to przeciwieństwo okresu odpoczynku. Dyrektywa nic nie mówi o stanach pośrednich i nie przewiduje żadnych odstępstw.
Trybunał podkreślił, że przed likwidacją biur regionalnych czas spędzony na dojazdach był wliczany przez Tyco do czasu pracy. Teraz jednak pracodawca przekonywał, że obowiązkiem pracowników technicznych jest świadczenie usług w zakresie instalacji i obsługi systemów alarmowych. A jadąc do klienta, nie wykonują tego obowiązku.
Zdaniem trybunału argument Tyco jest nie do obrony, gdyż przejazdy pracowników technicznych są nierozerwalnym elementem świadczonych przez nich usług. Jeśli przejazdy służbowe nie zostaną uwzględnione w czasie pracy, poważnie utrudniałoby to zapewnienie bezpieczeństwa i zdrowia pracowników. Pracodawca nie może traktować jako miejsca pracy wyłącznie miejsca wykonywania zlecenia.
Tyco próbowało tłumaczyć, że firma ustala jedynie wykaz i kolejność klientów poszczególnym pracownikom, ale nie wyznacza im trasy dojazdów. Mogą oni sami decydować o tym, jak dotrzeć do miejsc wykonywania zleceń, a więc też organizować sobie czas według własnego uznania. Argument ten nie przekonał jednak trybunału, który przyznał, że pracownikom technicznym pozostawiono pewną swobodę, jakiej nie mają np. osoby pracujące w centrali w Madrycie, ale nie ma to wpływu na charakter prawny ciążącego zobowiązania pracowników do wypełniania poleceń swojego pracodawcy. Nie mogą oni bowiem w czasie przeznaczonym na dojazdy zajmować się własnymi sprawami, bo wciąż pozostają do dyspozycji firmy.
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 10 września w sprawie Federación de Servicios Privados del sindicato Comisiones obreras (sygn. C 266/14)
NIEBIESKI PARASOL
Wszyscy chętni mogą skorzystać z bezpłatnych porad prawnych w dniach 14-19 września 2015 r.
To już druga odsłona tegorocznego „Niebieskiego Parasola”, pierwsza odbyła się w kwietniu (podzielenie akcji na dwa etapy to inicjatywa wdrożona w 2015 r.). Listy miejsc, w których dyżurować będą radcowie i aplikanci radcowscy z danego regionu, zamieszczone są na stronach internetowych poszczególnych izb.
ESZA;Artykuł z dnia: 2015-09-14,
XVI Ogólnopolska Spartakiada Prawników za nami
W imprezie, zorganizowanej przez OIRP w Warszawie, wzięło udział blisko 600 osób z całego kraju.
Trwająca od 9 do 13 września Spartakiada była największą imprezą integracyjną świata prawniczego w 2015 r. Rozegrano 62 konkurencje sportowe, m.in. mecze piłki nożnej, siatkowej i koszykówki, nie zabrakło też rzutu kaloszem, streetballa, brydża czy przeciągania liny. W szranki stanęło m.in. 176 radców prawnych, 117 adwokatów, 76 sędziów, 36 aplikantów radcowskich, 32 aplikantów adwokackich i 28 prokuratorów.
Najmłodszy uczestnik Spartakiady miał 24 lata, a najstarszy 76 lat.
Wyniki rozegranych konkurencji znajdują się TUTAJ.
Podczas tradycyjnego już Balu Sportowca odbyła się aukcja charytatywna na rzecz podopiecznych Fundacji Między Niebem a Ziemią oraz Fundacji Prokuratorów i Pracowników Prokuratury im. Ireny Babińskiej. W ten sposób zebrano 30 tys. zł.
Podczas Spartakiady ogłoszono także organizatora przyszłorocznej edycji wydarzenia - XXVII Ogólnopolska Letnia Spartakiada Prawników odbędzie się w Szczecinie.
ESZA;Artykuł z dnia: 2015-09-14, http://www.prawnik.pl/wiadomosci/ludzie ... -nami.html
Niechęć do mediacji uderzy strony po kieszeni
Sejm przyjął poprawki Senatu do ustawy, która ma promować rozwiązywanie sporów biznesowych w drodze mediacji. Akt czeka teraz na podpis prezydenta.
Nowe regulacje wprowadzają zachęty finansowe dla stron, które chciałyby zakończyć konflikt polubownie i jednocześnie przewidują kary za nieuzasadnione uchylanie się od mediacji.
Ustawa autorstwa resortów gospodarki i sprawiedliwości ma obniżyć koszty sporów sądowych i odciążyć sądy.
Nowe przepisy zmierzają przede wszystkim do jak najwcześniejszego uświadomienia stron o możliwości ugodowego rozwiązania konfliktu. W tym celu wprowadzono obowiązek informowania w pozwie o podjęciu próby polubownego rozwiązania sporu przed skierowaniem sprawy do sądu. W przypadku, gdy nie podjęto takich starań, powód zobowiązany będzie do wyjaśnienia przyczyn.
Ustawa wprowadza też system zachęt finansowych, np. wniosek o zatwierdzenie ugody pozasądowej zawartej przed mediatorem zostanie zwolniony od opłaty sądowej. Jeżeli natomiast do zawarcia ugody dojdzie przed rozpoczęciem rozprawy, sąd zwróci stronom całość uiszczonej opłaty sądowej.
Co więcej koszty mediacji prowadzonej na skutek skierowania przez sąd zostaną zaliczone do kosztów sądowych, dzięki czemu osoby niezamożne będą mogły zostać zwolnione od ich ponoszenia.
Z kolei niechęć do mediacji może słono kosztować. Ustawa przewiduje m.in., że niezależnie od wyniku sprawy w wypadku nieuzasadnionej odmowy poddania się mediacji przez stronę, sąd może nałożyć na nią obowiązek zwrotu kosztów.
Nowe rozwiązania mają także uporządkować kwestie proceduralne. Strony uzyskają pierwszeństwo przy wyborze mediatora, który będzie mógł zapoznać się z aktami sprawy zaraz po przystąpieniu stron do mediacji, a ich dane kontaktowe sąd przekaże mediatorowi w jak najkrótszym czasie. Mediacja będzie mogła zostać wyznaczona na okres do 3 miesięcy.
PS/źródło: MS.Artykuł z dnia: 2015-09-11, http://www.prawnik.pl/prawo/prawo-w-pra ... szeni.html
Żart, czyli kpina z prawa autorskiego
Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. W dobie internetu wskazanie twórcy dowcipu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne
Zagadnienia prawnej natury form komicznych są rozpatrywane najczęściej pod kątem oceny naruszenia wizerunku i godności osoby parodiowanej, przekroczenia granicy norm etycznych lub obrazy uczuć religijnych w przypadku satyry. Mogłoby się wydawać, że problematyka publikowania form humorystycznych sprowadza się do jego dopuszczalności z punktu widzenia prawa prasowego i ochrony podstawowych dóbr osobistych. Jednak coraz częściej zaczyna się mówić o prawach autorskich twórców żartów – czy słusznie i czy jest to uzasadnione w każdym przypadku?
Humor na poważnie
Należy odróżnić satyrę od zwykłego humoru jako formy komizmu. Satyra jest najczęściej literackim lub graficznym (karykatura) rodzajem ośmieszająco-piętnującym określoną osobę czy zjawisko społeczne, przy czym założeniem podstawowym jest, aby odbiorca bez problemu domyślił się, kto lub co jest podmiotem satyry. Dopuszczalność stosowania satyry jako odsłony wolności wypowiedzi została wyrażona w art. 41 w zw. z art. 1 prawa prasowego (Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.). Za utwór w rozumieniu prawa autorskiego (t.j. Dz.U. z 2006 r. nr 90, poz. 631 ze zm. – pr. aut.) będzie można uznać ośmieszającą polityka fraszkę lub jego rysunkową karykaturę. Jednak czy przedmiotem ochrony autorskoprawnej będzie także zwykły słowny dowcip opublikowany w czasopiśmie humorystycznym? Należałoby dokonać oceny poziomu oryginalności takiego żartu, co pozostaje kwestią dyskusyjną. Inaczej zostałby oceniony krótki dowcip przedstawiający scenę rodzajową, którą można opisać na wiele różnych sposobów z zachowaniem efektu zabawności, a inaczej żart zbudowany z odpowiednio dobranych, charakterystycznych słów (np. żart dźwiękonaśladowczy), którego zmiana oryginalnej konstrukcji spowoduje utratę śmieszności.
Jeżeli budowa dowcipu jest prosta, to można go łatwo zmodyfikować poprzez wprowadzenie innych postaci, miejsca itp. i z zachowaniem tej samej puenty opublikować bez obaw o naruszenie praw autorskich. Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. Przy założeniu, że dowcip taki stanowił utwór w rozumieniu prawa autorskiego, należałoby go traktować jako dzieło osierocone. W dobie internetu wskazanie twórcy żartu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne.
Copyright trolling
Kilka tygodni temu bezprecedensową sprawą okazało się zamieszczenie na Twitterze przez Olgę Lexell żartu słownego, do którego rościła prawa autorskie. Dowcip został powielony na innych kontach, których właściciele nie wskazali autora tekstu, w związku z czym autorka pierwotnego wpisu zgłosiła administracji serwisu Twitter naruszenie jej własności intelektualnej. Żądaniom stało się zadość i serwis konsekwentnie usuwa posty z zamieszczanym przez innych użytkowników problematycznym żartem. Pojawiły się w sieci głosy oburzenia, wskazujące, że zakres ochrony praw autorskich w tym przypadku popadł w absurdalną skrajność. Olga Lexell wystosowała oświadczenie, w którym broniła swojego stanowiska, argumentując je kwestiami zarobkowymi: autorka deklaruje swój fach jako pisarz-komik, zaś na Twitterze sprawdza popularność żartów, zanim wykorzysta je w twórczości literackiej.
Autorka nie otrzymywała wynagrodzenia z tytułu żartów umieszczanych na koncie w serwisie Twitter. Rozpowszechnianego przez jego użytkowników żartu nie sposób również wycenić w charakterze utraconych korzyści, więc nie ma możliwości wskazywania na naruszenie autorskich praw majątkowych. Podnoszenie naruszeń autorskich praw osobistych również pozostaje kwestią wątpliwą, co obrazuje także polskie ustawodawstwo. Czy stosując rozszerzającą wykładnię art. 1 ust. 2 pr. aut., opowiedziany dowcip należałoby traktować jako przedmiot prawa autorskiego w postaci utworu wyrażonego słowem? Mając na uwadze, że utwór jest przedmiotem prawa autorskiego od chwili ustalenia, chociażby miał postać nieukończoną, można teoretycznie zakładać, że dowcip podlegałby ochronie od momentu jego opowiedzenia innym osobom. Jednakże omawiana twórczość Olgi Lexell nie była rozbudowaną humoreską czy fraszką, ale zaledwie jednozdaniowym, prostym żartem złożonym z kilkunastu słów. Aby uzyskać ochronę jako przedmiot prawa autorskiego, dowcip taki musiałby spełnić przesłanki oryginalności i indywidualności, a wobec omawianego jednozdaniowca mamy do czynienia z granicznym poziomem twórczości, gdzie należałoby ustalić wartość progową umożliwiającą rozróżnienie wytworów intelektualnych zdatnych od niezdatnych do ochrony.
Jak zauważył SA w Krakowie (I ACa 477/97), „w każdym przypadku budzącym wątpliwości, tj. wtedy, gdy indywidualność badanego wytworu intelektualnego nie jest intuicyjnie oczywista, zachodzi konieczność odwołania się do ocen wartościujących. W ocenach tych należy kierować się dyrektywą nakazującą uwzględniać aksjologiczne uzasadnienie norm prawa autorskiego, jak i właściwości wytworów intelektualnych poddanych ocenom wartościującym”. W postępowaniu Olgi Lexell doszukiwać się można znamion copyright trollingu, czyli złośliwego nadużywania prawa autorskiego poprzez jego stosowanie w sposób graniczący z nadinterpretacją przepisów.
Kabarety i memy
Bardziej klarownie wydaje się prezentować ochrona prawnoautorska komików. Komediant występujący w kabarecie nie tylko przygotowuje repertuar żartów, lecz także odpowiednio dobiera do skeczu kostium, komponuje piosenki, opracowuje układ taneczny, a w przypadku braku reżysera także scenografię. Każdy z tych dodatkowych elementów może stanowić utwór w rozumieniu prawa autorskiego. Pomimo minimalistycznych założeń show i częstego improwizowania stand-upowy komik także może liczyć na ochronę prawną swojego popisu. Zarówno występ kabaretowy, jak i stand-up przy zastosowaniu wykładni rozszerzającej art. 85 ust. 2 prawa autorskiego stanowi artystyczne wykonanie, a zatem komikowi przysługiwać mogą wyłączne prawa do ochrony dóbr osobistych związanych z występem, jak również prawo do korzystania i rozporządzania prawami do artystycznego wykonania. Należy zaznaczyć, że zawarcie przez artystę wykonawcę z producentem utworu audiowizualnego umowy o współudział w realizacji utworu przenosi na producenta prawa do rozporządzania i korzystania z wykonania, o ile umowa nie stanowi inaczej (art. 87 pr. aut.).
W przypadku żartów obrazkowych sytuacja prawna ich twórców jest z reguły pewna, gdyż grafika jest jednym z podstawowych form utworu wymienionych w przytoczonym art. 1 ust. 2 pr. aut. Rozpowszechnianie takiej twórczości bez zgody twórcy będzie z reguły naruszało jego prawa autorskie, jednak nie w każdym przypadku (dozwolony użytek publiczny). Przykładowo: dopuszczalne będzie przytoczenie uprzednio opublikowanej rysunkowej satyry politycznej w celu analizy krytycznej, nauczania lub jej wyjaśnienia, jak również użycie takiego rysunku w podręcznikach dydaktycznych – choć w ostatniej kwestii twórcy przysługiwać będzie prawo do wynagrodzenia (art. 29 ust. 1–2 pr. aut.).
Aktualnym problemem są memy internetowe – charakteryzujące się prostym wykonaniem, najczęściej ogólnodostępne w sieci zdjęcia lub ilustracje opatrzone krótkim, zabawnym frazesem. W zdecydowanej większości przypadków cechuje je anonimowość twórcy, co w połączeniu z szybkim rozprzestrzenianiem się mema w sieci oraz wielością jego przeróbek uniemożliwia w praktyce wskazanie autora oryginału. Nierzadko wykorzystują to internetowe portale humorystyczne, oznaczając memy swoimi komputerowymi znakami wodnymi, a czasem zasłaniając oznaczenie konkurenta własnym. Czy możemy mówić w takich przypadkach o naruszeniu prawa do integralności lub autorstwa utworu? Utworu, który de facto niejednokrotnie stanowi dzieło zależne, jako że często jego fundamentem są rysunki lub zdjęcia odnalezione w wyszukiwarkach internetowych? Mając na względzie precedens, gdy autorka dowcipu uzyskała od serwisu Twitter żądaną ochronę autorskoprawną, można spodziewać się kolejnych postaw roszczeniowych wśród użytkowników internetu. Przy ocenie takich przypadków należy wykazać się szczególną ostrożnością, gdyż nietrudno obrócić żart w jawną kpinę z prawa autorskiego.
Spis treści
Letnia Spartakiada Prawników ………………………………………….1
Prokurator generalny Andrzej Seremet skarży procedurę karną……………………………………..2
Podręcznik dla młodzieży: miał pomóc w edukacji, a wywołał konflikt……………………………………………….2
Dojazd do pracy to też praca…………………………………..3
NIEBIESKI PARASOL……………….……………………………………………………..4
XVI Ogólnopolska Spartakiada Prawników za nami……………4
Niechęć do mediacji uderzy strony po kieszeni…………………….5
Żart, czyli kpina z prawa autorskiego…………………..11
Letnia Spartakiada Prawników - największa impreza integracyjna świata prawniczego
Agata Łukaszewicz, 14.09.2015, http://www4.rp.pl/Po-godzinach/30914996 ... czego.html
W sobotę 12 września została uroczyście zakończona XXVI Ogólnopolska Letnia Spartakiada Prawników.
Tegorocznym organizatorem imprezy była Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie.
Trwająca od 9 do 13 września spartakiada była największą imprezą integracyjną świata prawniczego w 2015 r. Wzięło w niej udział blisko 600 osób z całego kraju, m.in. 176 radców prawnych, 117 adwokatów, 76 sędziów, 36 aplikantów radcowskich, 32 aplikantów adwokackich, 28 prokuratorów. Najmłodszy uczestnik spartakiady miał 24 lata, a najstarszy 76 lat.
Rozegrano 62 konkurencje sportowe, m.in. mecze piłki nożnej, siatkowej i koszykówki, ale też konkurencje, których próżno szukać na mistrzostwach świata, np. rzut kaloszem. Po raz pierwszy zorganizowano także miasteczko spartakiadowe. Ogłoszono także organizatora przyszłorocznej spartakiady. Będzie w Szczecinie.
Podczas balu sportowca odbyła się także aukcja charytatywna na rzecz podopiecznych Fundacji Między Niebem a Ziemią oraz Fundacji Prokuratorów i Pracowników Prokuratury im. Ireny Babińskiej. Patronem medialnym spartakiady była „Rzeczpospolita".
Prokurator generalny Andrzej Seremet skarży procedurę karną
Agata Łukaszewicz, http://www4.rp.pl/Prokuratorzy/30914997 ... karna.html
Nie można płacić odszkodowania podejrzanemu, który pojednał się z pokrzywdzonym – uważa Seremet.
Trybunał Konstytucyjny przyjął właśnie wniosek Andrzeja Seremeta, prokuratora generalnego, w sprawie zbadania zgodności z konstytucją dwóch przepisów nowej procedury karnej. Pierwszy dotyczy obowiązku sporządzania przez policję uproszczonych protokołów; drugi obowiązku wypłaty przez państwo odszkodowania, kiedy podejrzany unika odpowiedzialności, bo zapłacił pokrzywdzonemu odszkodowanie i się z nim pojednał.
– ?Te dwie sprawy uznałem na dziś za najważniejsze dla sprawnego funkcjonowania prokuratury i państwa – tłumaczy „Rz" Andrzej Seremet.
Będzie dłużej
Pierwszy z zaskarżonych przepisów sprowadza się do obowiązku dokumentowania przesłuchań świadków w śledztwie powierzonym przez prokuraturę policji. Policja ma sporządzać protokół uproszczony albo notatkę urzędową.
– Rozwiązanie to może spowodować, że zamiast krócej, postępowanie potrwa dłużej – uważa prokurator generalny. I podaje przykład śledztwa, w którym policja uzna świadków za nieważnych i sporządzi uproszczony protokół z ich przesłuchania, a prokurator uzna za istotnych i zechce przesłuchać np. pięciu z nich. Będzie musiał przesłuchanie powtórzyć.
– To przepis, który wprowadzono, by skomplikować postępowanie – uważa prokurator Jacek Skała. I przekonuje, że stary przepis był dużo bardziej racjonalny i ekonomiczny. – Pełne przesłuchanie prowadziła policja. Dopiero kiedy prokurator uznawał, że to nie wystarczy, „dopytywało się" świadka – wyjaśnia.
Kupowanie sprawiedliwości
Drugi przepis przewiduje obowiązek wypłaty odszkodowania przez Skarb Państwa oskarżonemu, który został uniewinniony lub postępowanie umorzono (ale stosowano wobec niego np. dozór policyjny), bo pojednał się z pokrzywdzonym i naprawił szkodę. – Taki oskarżony może łatwo zrekompensować sobie sumę, którą wypłaca pokrzywdzonemu – uważa Andrzej Seremet. I dodaje, że to sprzeczne nie tylko z zasadą sprawiedliwości społecznej, ale i z zasadą ochrony budżetu państwa. Rację przyznają mu prokuratorzy. – To premiowanie ludzi, których stać na to, żeby się wykupić i zapłacić pokrzywdzonemu – twierdzi prokurator Mateusz Wolny. – Biedny nie może więc liczyć na umorzenie – uważa.
Obydwa zakwestionowane przez Andrzeja Seremeta przepisy były kwestionowane przez prokuraturę, zanim procedura weszła w życie. Znalazły się nawet w zastrzeżeniach Prokuratury Generalnej wysłanych do ministra sprawiedliwości.
Podręcznik dla młodzieży: miał pomóc w edukacji, a wywołał konflikt
Agata Łukaszewicz, 12.09.2015, http://www4.rp.pl/Rzecz-o-prawie/309129 ... flikt.html
Po adwokackim proteście w sprawie podręcznika dla młodzieży zapanowała nagła cisza. Czy jest to tylko cisza przed burzą czy szykowanie kolejnego ataku, czas pokaże.
Kilka tygodni temu Ministerstwo Sprawiedliwości pochwaliło się podręcznikiem dla młodzieży szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Publikacja miała pomóc zrozumieć zalety korzystania z pomocy profesjonalnych pełnomocników. Podręcznik jeszcze nie dotarł do wszystkich zainteresowanych, a już Naczelna Rada Adwokacka wysłała protest z żądaniem, by minister go wycofał. O co poszło? O nierozróżnienie dwóch zawodów prawniczych: radcy prawnego i adwokata, oraz zbyt częste porównania adwokata do radcy prawnego. Prezes adwokatury nie szczędził ostrych słów ministerstwu, które publikację przygotowało i wypuściło. Andrzej Zwara zarzucał mu arogancję przejawiającą się w braku konsultacji z adwokatami, biurokrację i promowanie zawodu radcy. Borys Budka długo nie czekał z odpowiedzią. Sprawdził i okazało się, że redaktorem merytorycznym podręcznika był... adwokat.
O co tak naprawdę toczy się bój, bo na pewno nie o kilka porównań, choć adwokaci tak właśnie twierdzą. Mówią, że to burza w szklance wody, ale zbyt długo milczeli w drobnych sprawach, więc teraz nie zamierzają. Głosu radców na razie nie słychać. A to właśnie oni mieli się prawo czuć obrażeni protestem adwokatów.
Cicha walka między dwiema korporacjami trwa od dawna. Poszło głównie o dopuszczenie radców prawnych do obrony w sprawach karnych. W obecnej sytuacji na rynku nie może to cieszyć adwokatów, którzy do tej pory mieli monopol na takie sprawy. Potem minister sprawiedliwości zastanawiał się, jak ułożyć listę tych, którzy w obronach będą występować. Adwokaci chcieli dwóch list, minister zdecydował o jednej, wspólnej dla obu korporacji. Wygląda więc na to, że ostatnio to radcowie mają większą siłę przebicia. I choć trudno się dziwić adwokatom, że ich to denerwuje, nie można się nie zgodzić, że w sprawie podręcznika zareagowali zbyt impulsywnie.
Dojazd do pracy to też praca
EŚ; http://www.prawnik.pl/prawo/orzeczenia/ ... praca.html
Pracownicy, którzy nie wykonują pracy w jednym miejscu i muszą często podróżować, aby wykonać swoje obowiązki służbowe, mogą spodziewać się podwyżek lub zmniejszenia godzin pracy. Trybunał Sprawiedliwości UE uznał bowiem, że czas dojazdu do pracy z miejsca zamieszkania i z powrotem może być wliczony do czasu pracy w rozumieniu prawa unijnego.
Sprawę zainicjowali hiszpańscy pracownicy techniczni firmy Tyco, specjalizujący się w instalacji i obsłudze systemów alarmowych domach i zakładach przemysłowych. W 2011 r. przedsiębiorstwo zamknęło swoje biura regionalne, a wszyscy jego pracownicy zaczęli podlegać centrali znajdującej się w Madrycie.
Pracownicy techniczni Tyco często przemieszczają się po kraju i zdarza się, że muszą pokonywać nawet 100 km, aby dotrzeć do miejsca wykonywania zlecenia. Biorąc pod uwagę odległość i korki, może to im zająć trzy godziny. Co więcej, pracownicy muszą też raz lub kilka razy w tygodniu pojawiać się w centrach logistyczno-transportowych najbliżej swojego miejsca zamieszkania, aby odebrać potrzebny sprzęt i części zamienne. Ich pracodawca nie uznawał czasu spędzonego w podróży za czas pracy, ale za okres odpoczynku.
Tymczasem przed likwidacją biur regionalnych Tyco liczyło czas pracy inaczej: począwszy od przybycia pracownika do lokalnego biura po auto służbowe, wykaz klientów oraz punktów wykonywania zlecenia, aż po wieczorny powrót do biura, gdzie pracownik zwracał firmowy samochód. Teraz wszystkie informacje na temat zleceń i logistyki pracownik otrzymuje dzień wcześniej za pośrednictwem specjalnej aplikacji na smartfon, a także odnotowuje w niej dane dotyczące wykonanych czynności.
Związek zawodowy pracowników technicznych Tyco wniósł sprawę do sądu, który stwierdził, że dyrektywa 2003/88 dotycząca niektórych aspektów organizacji czasu pracy traktuje pojęcia czasu pracy i okresu odpoczynku jako przeciwstawnie i nie przewiduje sytuacji pośrednich. Natomiast prawo hiszpańskie zakłada, że pracownik ma swobodę w wyborze miejsca zamieszkania, stąd sam pracownik decyduje o odległości, jaką będzie pokonywał do pracy. Sąd zauważył także, że pracownicy techniczni Tyco, otrzymując na kilka godzin przed początkiem pracy informacje o zleceniach i siedzibach klientów, nie mogą prowadzić uregulowanego życia prywatnego ani dostosować miejsca zamieszczania do miejsca pracy, skoro codziennie się ono zmienia.
Hiszpański sąd postanowił więc zwrócić się do TSUE z pytaniem, czy w świetle przepisu dyrektywy 2003/88 definiującego pojęcia "czasu pracy" i "okresu odpoczynku" (art. 2) pracownik, który musi codziennie dojeżdżać do klienta i wracać do domu od innego klienta (zgodnie z harmonogramem narzuconym mu przez pracodawcę), może domagać się, aby czas spędzony w podróży został mu wliczony do czasu pracy?
Trybunał luksemburski przypomniał, że wspomniana dyrektywa definiuje pojęcie "czasu pracy" jako jako każdy okres, podczas którego pracownik pracuje, pozostaje do dyspozycji pracodawcy i wypełnia swoje zadania i obowiązki zgodnie z przepisami lub praktyką krajową. Jest to przeciwieństwo okresu odpoczynku. Dyrektywa nic nie mówi o stanach pośrednich i nie przewiduje żadnych odstępstw.
Trybunał podkreślił, że przed likwidacją biur regionalnych czas spędzony na dojazdach był wliczany przez Tyco do czasu pracy. Teraz jednak pracodawca przekonywał, że obowiązkiem pracowników technicznych jest świadczenie usług w zakresie instalacji i obsługi systemów alarmowych. A jadąc do klienta, nie wykonują tego obowiązku.
Zdaniem trybunału argument Tyco jest nie do obrony, gdyż przejazdy pracowników technicznych są nierozerwalnym elementem świadczonych przez nich usług. Jeśli przejazdy służbowe nie zostaną uwzględnione w czasie pracy, poważnie utrudniałoby to zapewnienie bezpieczeństwa i zdrowia pracowników. Pracodawca nie może traktować jako miejsca pracy wyłącznie miejsca wykonywania zlecenia.
Tyco próbowało tłumaczyć, że firma ustala jedynie wykaz i kolejność klientów poszczególnym pracownikom, ale nie wyznacza im trasy dojazdów. Mogą oni sami decydować o tym, jak dotrzeć do miejsc wykonywania zleceń, a więc też organizować sobie czas według własnego uznania. Argument ten nie przekonał jednak trybunału, który przyznał, że pracownikom technicznym pozostawiono pewną swobodę, jakiej nie mają np. osoby pracujące w centrali w Madrycie, ale nie ma to wpływu na charakter prawny ciążącego zobowiązania pracowników do wypełniania poleceń swojego pracodawcy. Nie mogą oni bowiem w czasie przeznaczonym na dojazdy zajmować się własnymi sprawami, bo wciąż pozostają do dyspozycji firmy.
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 10 września w sprawie Federación de Servicios Privados del sindicato Comisiones obreras (sygn. C 266/14)
NIEBIESKI PARASOL
Wszyscy chętni mogą skorzystać z bezpłatnych porad prawnych w dniach 14-19 września 2015 r.
To już druga odsłona tegorocznego „Niebieskiego Parasola”, pierwsza odbyła się w kwietniu (podzielenie akcji na dwa etapy to inicjatywa wdrożona w 2015 r.). Listy miejsc, w których dyżurować będą radcowie i aplikanci radcowscy z danego regionu, zamieszczone są na stronach internetowych poszczególnych izb.
ESZA;Artykuł z dnia: 2015-09-14,
XVI Ogólnopolska Spartakiada Prawników za nami
W imprezie, zorganizowanej przez OIRP w Warszawie, wzięło udział blisko 600 osób z całego kraju.
Trwająca od 9 do 13 września Spartakiada była największą imprezą integracyjną świata prawniczego w 2015 r. Rozegrano 62 konkurencje sportowe, m.in. mecze piłki nożnej, siatkowej i koszykówki, nie zabrakło też rzutu kaloszem, streetballa, brydża czy przeciągania liny. W szranki stanęło m.in. 176 radców prawnych, 117 adwokatów, 76 sędziów, 36 aplikantów radcowskich, 32 aplikantów adwokackich i 28 prokuratorów.
Najmłodszy uczestnik Spartakiady miał 24 lata, a najstarszy 76 lat.
Wyniki rozegranych konkurencji znajdują się TUTAJ.
Podczas tradycyjnego już Balu Sportowca odbyła się aukcja charytatywna na rzecz podopiecznych Fundacji Między Niebem a Ziemią oraz Fundacji Prokuratorów i Pracowników Prokuratury im. Ireny Babińskiej. W ten sposób zebrano 30 tys. zł.
Podczas Spartakiady ogłoszono także organizatora przyszłorocznej edycji wydarzenia - XXVII Ogólnopolska Letnia Spartakiada Prawników odbędzie się w Szczecinie.
ESZA;Artykuł z dnia: 2015-09-14, http://www.prawnik.pl/wiadomosci/ludzie ... -nami.html
Niechęć do mediacji uderzy strony po kieszeni
Sejm przyjął poprawki Senatu do ustawy, która ma promować rozwiązywanie sporów biznesowych w drodze mediacji. Akt czeka teraz na podpis prezydenta.
Nowe regulacje wprowadzają zachęty finansowe dla stron, które chciałyby zakończyć konflikt polubownie i jednocześnie przewidują kary za nieuzasadnione uchylanie się od mediacji.
Ustawa autorstwa resortów gospodarki i sprawiedliwości ma obniżyć koszty sporów sądowych i odciążyć sądy.
Nowe przepisy zmierzają przede wszystkim do jak najwcześniejszego uświadomienia stron o możliwości ugodowego rozwiązania konfliktu. W tym celu wprowadzono obowiązek informowania w pozwie o podjęciu próby polubownego rozwiązania sporu przed skierowaniem sprawy do sądu. W przypadku, gdy nie podjęto takich starań, powód zobowiązany będzie do wyjaśnienia przyczyn.
Ustawa wprowadza też system zachęt finansowych, np. wniosek o zatwierdzenie ugody pozasądowej zawartej przed mediatorem zostanie zwolniony od opłaty sądowej. Jeżeli natomiast do zawarcia ugody dojdzie przed rozpoczęciem rozprawy, sąd zwróci stronom całość uiszczonej opłaty sądowej.
Co więcej koszty mediacji prowadzonej na skutek skierowania przez sąd zostaną zaliczone do kosztów sądowych, dzięki czemu osoby niezamożne będą mogły zostać zwolnione od ich ponoszenia.
Z kolei niechęć do mediacji może słono kosztować. Ustawa przewiduje m.in., że niezależnie od wyniku sprawy w wypadku nieuzasadnionej odmowy poddania się mediacji przez stronę, sąd może nałożyć na nią obowiązek zwrotu kosztów.
Nowe rozwiązania mają także uporządkować kwestie proceduralne. Strony uzyskają pierwszeństwo przy wyborze mediatora, który będzie mógł zapoznać się z aktami sprawy zaraz po przystąpieniu stron do mediacji, a ich dane kontaktowe sąd przekaże mediatorowi w jak najkrótszym czasie. Mediacja będzie mogła zostać wyznaczona na okres do 3 miesięcy.
PS/źródło: MS.Artykuł z dnia: 2015-09-11, http://www.prawnik.pl/prawo/prawo-w-pra ... szeni.html
Żart, czyli kpina z prawa autorskiego
Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. W dobie internetu wskazanie twórcy dowcipu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne
Zagadnienia prawnej natury form komicznych są rozpatrywane najczęściej pod kątem oceny naruszenia wizerunku i godności osoby parodiowanej, przekroczenia granicy norm etycznych lub obrazy uczuć religijnych w przypadku satyry. Mogłoby się wydawać, że problematyka publikowania form humorystycznych sprowadza się do jego dopuszczalności z punktu widzenia prawa prasowego i ochrony podstawowych dóbr osobistych. Jednak coraz częściej zaczyna się mówić o prawach autorskich twórców żartów – czy słusznie i czy jest to uzasadnione w każdym przypadku?
Humor na poważnie
Należy odróżnić satyrę od zwykłego humoru jako formy komizmu. Satyra jest najczęściej literackim lub graficznym (karykatura) rodzajem ośmieszająco-piętnującym określoną osobę czy zjawisko społeczne, przy czym założeniem podstawowym jest, aby odbiorca bez problemu domyślił się, kto lub co jest podmiotem satyry. Dopuszczalność stosowania satyry jako odsłony wolności wypowiedzi została wyrażona w art. 41 w zw. z art. 1 prawa prasowego (Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.). Za utwór w rozumieniu prawa autorskiego (t.j. Dz.U. z 2006 r. nr 90, poz. 631 ze zm. – pr. aut.) będzie można uznać ośmieszającą polityka fraszkę lub jego rysunkową karykaturę. Jednak czy przedmiotem ochrony autorskoprawnej będzie także zwykły słowny dowcip opublikowany w czasopiśmie humorystycznym? Należałoby dokonać oceny poziomu oryginalności takiego żartu, co pozostaje kwestią dyskusyjną. Inaczej zostałby oceniony krótki dowcip przedstawiający scenę rodzajową, którą można opisać na wiele różnych sposobów z zachowaniem efektu zabawności, a inaczej żart zbudowany z odpowiednio dobranych, charakterystycznych słów (np. żart dźwiękonaśladowczy), którego zmiana oryginalnej konstrukcji spowoduje utratę śmieszności.
Jeżeli budowa dowcipu jest prosta, to można go łatwo zmodyfikować poprzez wprowadzenie innych postaci, miejsca itp. i z zachowaniem tej samej puenty opublikować bez obaw o naruszenie praw autorskich. Przez wieki zabawne historie krążyły z ust do ust i daremne było szukanie ich autora. Przy założeniu, że dowcip taki stanowił utwór w rozumieniu prawa autorskiego, należałoby go traktować jako dzieło osierocone. W dobie internetu wskazanie twórcy żartu, który trafił do sieci, jest nadal trudne, aczkolwiek wykonalne.
Copyright trolling
Kilka tygodni temu bezprecedensową sprawą okazało się zamieszczenie na Twitterze przez Olgę Lexell żartu słownego, do którego rościła prawa autorskie. Dowcip został powielony na innych kontach, których właściciele nie wskazali autora tekstu, w związku z czym autorka pierwotnego wpisu zgłosiła administracji serwisu Twitter naruszenie jej własności intelektualnej. Żądaniom stało się zadość i serwis konsekwentnie usuwa posty z zamieszczanym przez innych użytkowników problematycznym żartem. Pojawiły się w sieci głosy oburzenia, wskazujące, że zakres ochrony praw autorskich w tym przypadku popadł w absurdalną skrajność. Olga Lexell wystosowała oświadczenie, w którym broniła swojego stanowiska, argumentując je kwestiami zarobkowymi: autorka deklaruje swój fach jako pisarz-komik, zaś na Twitterze sprawdza popularność żartów, zanim wykorzysta je w twórczości literackiej.
Autorka nie otrzymywała wynagrodzenia z tytułu żartów umieszczanych na koncie w serwisie Twitter. Rozpowszechnianego przez jego użytkowników żartu nie sposób również wycenić w charakterze utraconych korzyści, więc nie ma możliwości wskazywania na naruszenie autorskich praw majątkowych. Podnoszenie naruszeń autorskich praw osobistych również pozostaje kwestią wątpliwą, co obrazuje także polskie ustawodawstwo. Czy stosując rozszerzającą wykładnię art. 1 ust. 2 pr. aut., opowiedziany dowcip należałoby traktować jako przedmiot prawa autorskiego w postaci utworu wyrażonego słowem? Mając na uwadze, że utwór jest przedmiotem prawa autorskiego od chwili ustalenia, chociażby miał postać nieukończoną, można teoretycznie zakładać, że dowcip podlegałby ochronie od momentu jego opowiedzenia innym osobom. Jednakże omawiana twórczość Olgi Lexell nie była rozbudowaną humoreską czy fraszką, ale zaledwie jednozdaniowym, prostym żartem złożonym z kilkunastu słów. Aby uzyskać ochronę jako przedmiot prawa autorskiego, dowcip taki musiałby spełnić przesłanki oryginalności i indywidualności, a wobec omawianego jednozdaniowca mamy do czynienia z granicznym poziomem twórczości, gdzie należałoby ustalić wartość progową umożliwiającą rozróżnienie wytworów intelektualnych zdatnych od niezdatnych do ochrony.
Jak zauważył SA w Krakowie (I ACa 477/97), „w każdym przypadku budzącym wątpliwości, tj. wtedy, gdy indywidualność badanego wytworu intelektualnego nie jest intuicyjnie oczywista, zachodzi konieczność odwołania się do ocen wartościujących. W ocenach tych należy kierować się dyrektywą nakazującą uwzględniać aksjologiczne uzasadnienie norm prawa autorskiego, jak i właściwości wytworów intelektualnych poddanych ocenom wartościującym”. W postępowaniu Olgi Lexell doszukiwać się można znamion copyright trollingu, czyli złośliwego nadużywania prawa autorskiego poprzez jego stosowanie w sposób graniczący z nadinterpretacją przepisów.
Kabarety i memy
Bardziej klarownie wydaje się prezentować ochrona prawnoautorska komików. Komediant występujący w kabarecie nie tylko przygotowuje repertuar żartów, lecz także odpowiednio dobiera do skeczu kostium, komponuje piosenki, opracowuje układ taneczny, a w przypadku braku reżysera także scenografię. Każdy z tych dodatkowych elementów może stanowić utwór w rozumieniu prawa autorskiego. Pomimo minimalistycznych założeń show i częstego improwizowania stand-upowy komik także może liczyć na ochronę prawną swojego popisu. Zarówno występ kabaretowy, jak i stand-up przy zastosowaniu wykładni rozszerzającej art. 85 ust. 2 prawa autorskiego stanowi artystyczne wykonanie, a zatem komikowi przysługiwać mogą wyłączne prawa do ochrony dóbr osobistych związanych z występem, jak również prawo do korzystania i rozporządzania prawami do artystycznego wykonania. Należy zaznaczyć, że zawarcie przez artystę wykonawcę z producentem utworu audiowizualnego umowy o współudział w realizacji utworu przenosi na producenta prawa do rozporządzania i korzystania z wykonania, o ile umowa nie stanowi inaczej (art. 87 pr. aut.).
W przypadku żartów obrazkowych sytuacja prawna ich twórców jest z reguły pewna, gdyż grafika jest jednym z podstawowych form utworu wymienionych w przytoczonym art. 1 ust. 2 pr. aut. Rozpowszechnianie takiej twórczości bez zgody twórcy będzie z reguły naruszało jego prawa autorskie, jednak nie w każdym przypadku (dozwolony użytek publiczny). Przykładowo: dopuszczalne będzie przytoczenie uprzednio opublikowanej rysunkowej satyry politycznej w celu analizy krytycznej, nauczania lub jej wyjaśnienia, jak również użycie takiego rysunku w podręcznikach dydaktycznych – choć w ostatniej kwestii twórcy przysługiwać będzie prawo do wynagrodzenia (art. 29 ust. 1–2 pr. aut.).
Aktualnym problemem są memy internetowe – charakteryzujące się prostym wykonaniem, najczęściej ogólnodostępne w sieci zdjęcia lub ilustracje opatrzone krótkim, zabawnym frazesem. W zdecydowanej większości przypadków cechuje je anonimowość twórcy, co w połączeniu z szybkim rozprzestrzenianiem się mema w sieci oraz wielością jego przeróbek uniemożliwia w praktyce wskazanie autora oryginału. Nierzadko wykorzystują to internetowe portale humorystyczne, oznaczając memy swoimi komputerowymi znakami wodnymi, a czasem zasłaniając oznaczenie konkurenta własnym. Czy możemy mówić w takich przypadkach o naruszeniu prawa do integralności lub autorstwa utworu? Utworu, który de facto niejednokrotnie stanowi dzieło zależne, jako że często jego fundamentem są rysunki lub zdjęcia odnalezione w wyszukiwarkach internetowych? Mając na względzie precedens, gdy autorka dowcipu uzyskała od serwisu Twitter żądaną ochronę autorskoprawną, można spodziewać się kolejnych postaw roszczeniowych wśród użytkowników internetu. Przy ocenie takich przypadków należy wykazać się szczególną ostrożnością, gdyż nietrudno obrócić żart w jawną kpinę z prawa autorskiego.