Re: Przegląd prasy
: 14 paź 2015, 18:55
2015 10 14
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona1
Spis treści
Korzystny wyrok SN dla firm rozliczających dotacje UE………………………………………….1
O pozytywnych skutkach niżu……………………………………..2
Gdzie wzywać do ugody……………………………………………….3
Będzie generator stron WWW dla radców z OIRP w Warszawie …………………………………..4
Kompletnie nie radzimy sobie z europejskim prawem……………….……………………………………………………..5
Hakerzy upodobali sobie prawników……………6
Creative Commons to nie sztuka dla sztuki. To zmienianie świadomości …………………….7
Korzystny wyrok SN dla firm rozliczających dotacje UE
Marek Domagalski, http://www4.rp.pl/Firma/310139848-Korzy ... je-UE.html
Sąd Najwyższy: firma nie może stracić całego wsparcia z UE, jeśli naruszyła tylko część umowy.
Sąd Najwyższy wydał precedensowy wyrok, korzystny dla tysięcy firm rozliczających unijne dotacje. Uznał, że naruszenie postanowień umowy nie może pozbawiać całego wsparcia z UE. Tym samym sąd podważył dotychczasowe rygorystyczne stanowisko Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa.
To ważny wyrok, bo chodzi o duże pieniądze. Od 2007 r. do 31 sierpnia 2015 r. zawarto ponad 106 tys. umów, w których wartość wydatków zakwalifikowanych do wsparcia wynosi 409,5 mld zł, a dofinansowanie ze środków UE niemal 288 mld zł. W kolejnej perspektywie finansowej, w latach 2014–2020, Polska ma otrzymać z UE ponad 104 mld euro. Zdaniem Jerzego Kwiecińskiego, eksperta BCC ds. funduszy UE i byłego wiceministra rozwoju regionalnego, z powodu nieprawidłowości czy niedociągnięć przy realizacji unijnych projektów zwracana jest co czwarta pomocowa złotówka.
Z koniecznością zwrotu unijnej dotacji na uruchomienie produkcji innowacyjnego urządzenia grzewczego musiała się zmierzyć spółka ze Świebodzic. Mimo że wdrożyła projekt, Ministerstwo Gospodarki zażądało zwrotu całej dotacji wraz z odsetkami, w sumie 2 mln zł. Uznało bowiem, że spółka nie wywiązała się z obowiązku utworzenia 27 nowych miejsc pracy. Gdy podpisywała umowę, zatrudniała 450 pracowników, a po kilku latach już tylko 390. Nie pomogły wyjaśnienia, że osoby zatrudnione do realizacji projektu nadal pracują, to inni pracownicy zrezygnowali z pracy czy też musieli odejść. Sąd apelacyjny nakazał zwrot całej kwoty.
Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, a ten zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania.
– Nie może być tak, że naruszenie części umowy o dofinansowanie skutkuje utratą całej dotacji – wskazał sędzia SN Wojciech Katner. – Ten rygor należy odnieść tylko do niewykonanej części kontraktu. W tym przypadku tworzenie nowych miejsc pracy stanowiło tylko 20 proc. dofinansowywanego zadania – zaznaczył.
Eksperci chwalą Sąd Najwyższy.
– To trafny i oczekiwany werdykt. Życie, zwłaszcza w biznesie, płata figle, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. I władze, kontrolując wykorzystanie dotacji, powinny to brać pod uwagę – mówi Jerzy Kwieciński.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona2
– Obyśmy mieli więcej takich wyroków, które są po prostu sprawiedliwe i uczą, że prawo jest sztuką, a nie mechanicznym odczytywaniem przepisów, i to bez zrozumienia – komentuje prof. Michał Romanowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Małgorzata Sieńko, starszy radca Prokuratorii, powiedziała „Rzeczpospolitej", że jeśli Unia stwierdza jakieś naruszenie wspieranego przedsięwzięcia, to żąda od Polski zwrotu całej dotacji. Dlatego władze polskie tak rygorystycznie dochodzą ich od przedsiębiorców. Sąd Najwyższy był jednak odmiennego zdania.
>>>
>>>
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona3
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona4
http://archiwum.rp.pl/artykul/1289169-G ... 289169?_=1
Będzie generator stron WWW dla radców z OIRP w Warszawie
Mateusz Adamski, http://www4.rp.pl/Radcowie/310139907-Be ... zawie.html
Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie startuje z nowatorskim projektem, który pozwoli członkom stołecznego samorządu promować się w Internecie.
OIRP w Warszawie przygotowała generator, dzięki któremu każdy radca będzie mógł bezpłatnie stworzyć swoją stronę internetową. Jest to ukłon zwłaszcza w stronę młodych prawników, którzy dopiero wchodzą na rynek usług prawniczych.
Jak czytamy na oficjalnej stronie izby www.oirpwarszawa.pl, radca prawny tworzący własną witrynę w sieci, nie będzie już musiał przejmować się takimi kwestiami, jak znalezienie odpowiedniej domeny, pozycjonowanie czy dostosowanie strony do urządzeń mobilnych.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona5
Dzięki generatorowi stron, który ma wkrótce wystartować, radca będzie mógł skupić na przyjemniejszych rzeczach, jak np. wyborze jednego z trzech dostępnych szablonów, dodawaniu opisu, danych kontaktowych, czy zdjęć.
Będzie możliwość dodania także logotypu kancelarii, a także zdjęć i nazwisk całego zespołu kancelarii. Ponadto strona będzie posiadać zakładki, jak np. miejsce na motto, które dobrze określa charakter kancelarii i z którym zespół się identyfikuje, czy też możliwość wypunktowania działań firmy w przejrzystej formie.
Kompletnie nie radzimy sobie z europejskim prawem
Polska znajduje się na niechlubnym pierwszym miejscu pod względem liczby źle wdrożonych dyrektyw. Na trzecim, gdy chodzi o akty w ogóle nieimplementowane.
Chociaż upływająca kadencja Sejmu była rekordowa pod względem liczby uchwalonych ustaw, to nie znalazło to odbicia we wdrażaniu przepisów unijnych. Najnowszy raport Single Market Scoreboard pokazuje, że mamy coraz większe opóźnienia w implementowaniu dyrektyw. Po chwilowej poprawie w 2014 r. znów wleczemy się w ogonie Unii Europejskiej. Nieznacznie gorsi są jedynie Słoweńcy i Włosi.
– Wyniki najnowszego raportu są dla nas przykre i zaskakujące. Przykre dlatego, że z państwa starającego się zmniejszyć zaległości implementacyjne staliśmy się jednym z najbardziej opornych członków UE. Zaskakujące, gdyż trudno wskazać jakąś solidną, przekonującą przyczynę. Tym bardziej brak nam usprawiedliwienia – komentuje dr Krzysztof Załucki, radca prawny i kierownik Pracowni Prawa Międzynarodowego i Europejskiego na Uniwersytecie Opolskim.
A było już lepiej
Badanie Single Market Scoreboard pokazuje dwa podstawowe wskaźniki. Jeden stawia Polskę w fatalnym świetle. Pokazuje on odsetek dyrektyw, których wdrożenie notyfikowaliśmy, ale KE uznała, że implementowaliśmy je nieprawidłowo. Pod tym względem jesteśmy rekordzistami: aż 2,6 proc. implementacji zostało przeprowadzonych niewłaściwie. W przypadku państwa następnego w kolejności, czyli Włoch, wskaźnik ten wynosi 1,6 proc. Mówiąc wprost – nawet gdy uda już nam się wprowadzić do polskiego porządku unijne przepisy, to nierzadko okazuje się, że zrobiliśmy to źle.
Drugi wskaźnik to opóźnienia we wdrażaniu prawa unijnego: w nomenklaturze eurourzędniczej to deficyt transpozycyjny. Chodzi o odsetek dyrektyw, które w ogóle nie zostały wdrożone, wśród tych, których czas na implementację już minął.
– Polska w stosunku do poprzedniego okresu zanotowała dużo gorszy wynik w odniesieniu do obowiązku notyfikacji. Plasuje się obecnie na trzecim miejscu od końca z 17 dyrektywami, które nie zostały terminowo implementowane – tłumaczy dr Dominika Harasimiuk, ekspert od prawa UE i wykładowca Uczelni Łazarskiego.
W 2013 r. Polska zaczęła wychodzić na prostą i wskaźnik deficytu transpozycji spadł do 1,2 proc., by w 2014 r. osiągnąć 1 proc., czyli dokładnie tyle, ile uznawała wówczas za dopuszczalne Komisja Europejska. W tym roku wskaźnik ten wyniósł już 1,5 proc., ponad dwukrotnie więcej od średniej unijnej – 0,7 proc. Co ważne, KE planuje zaostrzyć swe cele i dopuszczalny wskaźnik ma wynosić 0,5 proc. A to oznaczałoby, że przekraczamy go trzykrotnie.
– Problemem również jest to, że Polska znajduje się w grupie państw, które dopuszczają się rażąco długiego opóźnienia w implementacji. W przypadku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków termin został przekroczony o ponad trzy lata. Może to mieć poważne implikacje prawne i finansowe – ostrzega dr Harasimiuk.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona6
Na razie udawało się nam uniknąć kar, głównie dzięki wyjątkowo długiej procedurze ich nakładania: państwo najpierw jest wzywane do implementacji, dopiero później KE proponuje karę finansową. Ta jednak musi zostać zaakceptowana przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Najbliżej otrzymania kary byliśmy w związku z dyrektywą o odnawialnych źródłach energii: KE proponowała karę 133 tys. euro za każdy dzień zwłoki w jej wdrożeniu, później – po częściowej implementacji – 61 tys. euro. W sprawie zdążył się już nawet wypowiedzieć rzecznik TSUE, na szczęście ostatecznie KE wycofała sprawę.
Brak woli
Zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Zagranicznych o to, ile postępowań KE prowadzi w tej chwili przeciwko Polsce w związku z opóźnieniami. Nie udało się jednak tego ustalić. Wiadomo, że w ubiegłym roku było ich ok. 90.
Z czego wynikają niedociągnięcia? – Szczegółowe informacje na temat przyczyn opóźnień oraz aktualnego stanu prac legislacyjnych nad projektami ustaw i rozporządzeń wykonujących prawo unijne mają ministrowie odpowiedzialni za ich wdrożenie do prawa polskiego – dość zdawkowo odpowiada Marcin Wojciechowski, rzecznik prasowy MSZ.
Przyczyn tych domyśla się dr Krzysztof Załucki. – Głównym, choć bez wątpienia niejedynym powodem jest brak chęci i woli politycznej. Dyrektywy jednolitego rynku niosą często ze sobą niewygodne dla państw wymogi. Czasem łatwiej narazić się na zarzuty ze strony KE niż opracować dobry, spójny plan działania. Wymaga to bowiem żmudnej, długotrwałej i solidnej pracy, ale bez spektakularnych efektów, tak ważnych w polityce – domniemywa.
Jako przykład podaje wspomnianą już dyrektywę w sprawie charakterystyki energetycznej budynków 2010/31/WE. Ma ona na celu ograniczenie energii zużywanej do ogrzewania, zapewnienia ciepłej wody, chłodzenia, wentylacji i oświetlenia budynków.
– Jej realizacja wymaga zatem odpowiedniego, kompleksowego programu, rezerwy niebagatelnych środków i szerokiej współpracy wielu podmiotów. Polityczny efekt jest natomiast raczej znikomy. Można więc przyjąć, że jej wdrożenie będzie opóźniane tak długo, jak to możliwe – analizuje dr Załucki.
Sławomir Wikariak; http://www.prawnik.pl/prawo/prawo-w-pra ... rawem.html
Hakerzy upodobali sobie prawników
Był już fałszywy komornik, który rozsyłał fikcyjne nakazy zapłaty, to teraz przyszła kolej na adwokata. Jak donosi zaufanatrzeciastrona.pl tym razem hakerzy rozsyłali fikcyjne wezwania do zapłaty podszywając się właśnie pod członka palestry.
Zaufanatrzeciastrona.pl informuje, że w treści wiadomości zatytułowanej "Ostateczne przedsądowe wezwanie do zapłaty wierzytelności" zawarte są informacje o rzekomych zaległościach finansowych, które mają ponoć zostać wyegzekwowane przez kancelarię "Pawłowski & Partners" ( firma prawnicza o dokładnie takiej nazwie nie istnieje).
Do maila załączony został też plik z kopią wezwania. Portal ostrzega, że załącznik jest nośnikiem złośliwego oprogramowani, który po próbie jego pobrania bądź uruchomienia może zainfekować komputer.
Wiadomość sprawia wrażenie, że została wysłana przez adwokata. Ma to sugerować nie tylko podpis pod mailem, ale również nazwa domeny adwokatura.pl, która widnieje w adresie nadawcy.
W ocenie zaufanejtrzeciejstrony.pl wstępna analiza najnowszego ataku wskazuje, że choć stylizowany jest na działanie fiat126pteam, który stoi za publikacją poufnych danych kancelarii Drzewiecki Tomaszek i Wspólnicy, to jego autorem jest użytkownik o pseudonimie Thomas.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona7
PS/źródło: zaufanatrzeciastrona.pl; http://www.prawnik.pl/w-kancelariach/ar ... nikow.html
Creative Commons to nie sztuka dla sztuki. To zmienianie świadomości - wywiad z Alkiem Tarkowskim
Opracowanie: Marcin Maj; http://di.com.pl/creative-commons-to-ni ... skim-53459
Creative Commons to alternatywa dla prawa autorskiego, która w Polsce jest obecna już od 10 lat. To więcej niż wolna kultura. To także krok do zmiany myślenia o prawach autorskich, które w dzisiejszych czasach dotyczą każdego. Musimy zrozumieć te "prawno-technologiczne bebechy”. W wywiadzie dla Dziennika Internautów mówił o tym Alek Tarkowski, jeden z inicjatorów Creative Commons w Polsce.
Licencje Creative Commons to alternatywa dla "tradycyjnego" podejścia do praw autorskich. Pozwalają one artystom i innym twórcom udostępniać dzieła w taki sposób, aby ludzie mogli się nimi swobodnie nimi dzielić. Twórca może sam określić poziom "wolności" danego dzieła. Może się zgodzić na wykorzystanie komercyjne, ale nie musi. Może się zgodzić na remiksowanie dzieła, ale to też nie obowiązek.
Dziś wiele serwisów internetowych korzysta ze zdjęć na licencji Creative Commons. Dziennik Internautów pisał też o Radiu Wolne Media, które od wielu lat nadaje muzykę na licencjach CC wolną od opłat ZAiKS.
W tym roku Creative Commons Polska obchodzi swoje 10-lecie. Co ciekawe, odnotował to nawet sam ZAiKS na swojej stronie. My postanowiliśmy przeprowadzić z tej okazji wywiad z Alkiem Tarkowskim. Jest to jeden z inicjatorów Creative Commons w Polsce, dyrektor Centrum Cyfrowego Projekt:Polska, doktor socjologii, członek Rady do spraw Cyfryzacji przy Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, były członek Zespołu Doradców Strategicznych Premiera, współautor raportu „Polska 2030″ i współtwórca projektu „Kultura 2.0″.
Marcin Maj, DI: Powiem Ci, że pamiętam ten moment 10 lat temu, gdy pisałem newsa o tym, że pojawiło coś takiego jak Creative Commons Polska. Pomyślałem sobie, że wreszcie polscy twórcy zaczną korzystać z tych otwartych licencji. Potem znowu pomyślałem, że przecież ten ruch Creative Commons trzeba będzie jako animować, pobudzać. Jak to się teraz odbywa? Kto ten ruch animuje i w jaki sposób?
Alek Tarkowski - Centrum CyfroweAlek Tarkowski: Bardzo dobre pytanie na start. Ta kategoria „ruchu” nie jest prostą sprawą. Podsumowujac ostatnio 10 lat działalności mieliśmy poczucie, że jest dużo sukcesów w działalności instytucjonalnej, z różnymi organizacjami. A trudniej wymienić przykłady działań oddolnych. Ale potem uznaliśmy, że te przejawy ruchu wolnej kultury po prostu trudniej zauważyć. Sukcesem jest też Koalicja Otwartej Edukacji, która zrzesza wprawdzie organizacje, ale ma też mocno oddolny charakter.
Myślę, że po 10 latach rzadziej myślimy o Creative Commons jak o ruchu osób zaangażowanych. Zmienił się też charakter naszej własnej działalności, która początkowo była całkowicie wolontariacka. Oczywiście przez lata przeszkoliliśmy tysiące osób, przede wszystkim edukatorów i pracowników instytucji kultury. Część z nich wierzy w wolną kulturę – to właśnie ten „ruch”. Ale to oczywiście relatywnie małe liczby. Samych nauczycieli jest w Polsce 600 tysięcy. Dla wielu z nich te otwarte licencje to tylko kolejna porcja informacji, takie podnoszenie kwalifikacji zawodowych.
Ale zmiana świadomości jest dla nas też ważna. Nawet jeśli większość ludzi nie nazwie tego uczestniczeniem w ruchem wolnej kultury, to myślą inaczej o prawie autorskim. Poza tym promowane przez Creative Commons podejście do prawa
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona8
autorskiego wplata się w różne sfery życia, nawet jeśli nie nazywamy tego wprost. Nie jest aż tak ważne, czy będzie to nazwane „otwartą edukacją, czy „nowoczesną edukacją”.
Tak samo jest w nauce. Koniec końców całkiem sporo ludzi jest już dzisiaj zaangażowanych w działania Open Access, prawda? Tylko to nie wypływa na wierzch, bo nie jest nijak wspierane przez ministerstwo. Cieszy mnie natomiast, że różne opiniotwórcze osoby wierzą w otwartość, nawet jeśli nie jest to dla nich najważniejsza rzecz, którą się zajmują. Dobrym przykładem są Obywatele Nauki, uznający otwartość za kluczowy wymiar niezbędnej reformy nauki. Warto też wspomnieć o prężnym środowisku bibliotek i bibliotekarzy cyfrowych.
Jest jeszcze jeden dobry przykład. To środowisko Wikipedystów. Kilka tysięcy osób miesiąc w miesiąc aktywnie edytuje tę encyklopedię. Wydaje się, że to niewiele, i często narzekamy, że więcej osób nie angażuje się w jej tworzenie. Ale kilka tysięcy osób działających w jednej sprawie to przecież potęga, w porównaniu z innymi działaniami społeczeństwa obywatelskiego. Zresztą Wikipedystom pomaga jasny i prosty cel: pisanie haseł do otwartej encyklopedii. A w przypadku Creative Commons? Licencjonujmy w sposób otwarty co się da! Nie jest to samo w sobie najbardziej pasjonującym sposobem angażowania się społecznie. Dlatego tak ważne jest dla mnie pokazywanie zalet otwartości – że licencjonowanie Creative Commons nie jest sztuką dla sztuki, lecz czymś pożytecznym dla edukacji, nauki, kultury.
Najważniejsze są oczywiście te osoby, które same udostępniają treści na wolnych licencjach. Wierzę, że te osoby faktycznie uczestniczą w ruchu zmiany systemu własności intelektualnej. To osoby, które świadomie podejmują decyzję, by udostępnić swoją pracę inaczej, niż na działającej z automatu zasadzie „wszelkie prawa zastrzeżone”. Znajomy przypomniał mi ostatnio, że lata temu wydał swoją pracę doktorską na licencji Creative Commons, i do dziś pamięta tę decyzję. Nie jest dla mnie istotne, czy ta osoba identyfikuje siebie, jako członek konkretnego ruchu.
Oczywiście były momenty – na przykład w czasie protestów przeciw ACTA, gdzie łatwiej było wskazać, że istnieje takie środowisko, ze komuś na tym zależy. Wtedy dało się odczuć, że istnieje zainteresowanie kwestiami kopiowania, własnością intelektualną. Dziś trochę mniej to czuję. Choć uważam, że sprawy własności intelektualnej są nadal bardzo ważne, i ciągle prawo pozostaje w tyle za zmieniającą się rzeczywistością.
Ciągle spotykam się wśród prawników z opiniami, że licencje Creative Commons można kwestionować, że korzystanie z nich to ryzyko itd. Z drugiej strony one zaczynają być uznawane przez instytucje, np. ministerstwo cyfryzacji z nich korzysta. Czy tego typu opór trzeba ciągle przełamywać? A może są jakieś prawdziwe ryzyka związane z tymi licencjami, które trzeba pokonać?
Po kilku latach działalności zrozumieliśmy, że promując otwarte modele tak naprawdę zajmujemy się szerzej pojętą edukacją prawnoautorską. To nie jest tak, że przychodzimy do ludzi, którzy to wszystko rozumieją i zmieniamy tylko ich punkt widzenia. Często musimy zacząć od samych podstaw, by pokazać ludziom, że mogą zmienić działający z automatu system. Dlatego uważam, że instytucje zajmujące się prawem autorskim w Polsce, z MKiDN na czele, powinny bardziej doceniać naszą pracę. Uczynił to ostatnio unijny Urząd Harmonizacji Rynku Wewnętrznego OHIM – zajmujący się przede wszystkim walką z naruszeniami prawa autorskiego – który przyznał nam grant na promocję licencji Creative Commons. To dla mnie ważny przykład zmiany w myśleniu, jaką powodujemy.
Jednocześnie ciągle istnieją instytucje, które licencji CC nie znają i mają o nich błędną opinię. Ostatnio dostaliśmy informacje z działu prawnego Ministerstwa Sprawiedliwości, zdaniem którego licencje nie mogą być przez resort stosowane – choć czyni to już pięć innych ministerstw, w oparciu o ekspertyzy czołowych prawników. I teraz się zastanawiamy, czy iść do tego resortu i zaproponować im szkolenie (śmiech). To jest zaskakujące w jak wielu miejscach zaczyna się od bardzo podstawowych spraw.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona9
Dla mnie cenne jest już samo to, że w różnych instytucjach ludzie kojarzą temat. I coraz częściej to nie my musimy inicjować dyskusję, lub nawet projekty dotyczące wolnego licencjonowania. Takie pozytywne doświadczenia miałem ostatnio w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju gdzie uczestniczę w planowaniu Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa. Resort sam wprowadził do dyskusji kwestię udostępniania na wolnych licencjach tworzonych w ramach programu zasobów. W efekcie mamy już trzy różne konkursy grantowe, o łącznej wartości ponad 400 milionów, w których taka zasada została wprowadzona.
Są więc sytuację, gdzie model wolnego licencjonowania zaczyna samoistnie krażyć. Ale są też takie, gdzie on wciąż nie dociera. Ogólna niska świadomość prawna to blokuje. Ale w zespole CC Polska mamy poczucie, że i tak udało się, razem z innymi organizacjami w ramach naszego ruchu, wykonać dużą pracę przez tę dekadę.
Inna rzecz, że z otwartymi licencjami związany jest pewien paradoks. Uważa się, że mają one służyć liberalizacji prawa autorskiego. Prof. Lawrence Lessig opisał to kiedyś jako dążenie do stanu, w którym prawnicy są niepotrzebni. A jakby się tak bliżej przyjrzeć to jesteśmy jednymi z tych, którzy są w gronie formalistów. Nauczmy się o licencjach, wprowadźmy ich używanie, mówimy. Staramy się o tym wyzwaniu stale pamiętać – mieć na uwadze ostateczny cel, jakim jest zmiana samego systemu prawa.
Stąd podobają mi się propozycje Piotra Waglowskiego, który namawia do zdecydowanego otwierania zasobów instucji publicznych bez stosowania licencji, poprzez doprecyzowanie kwestii materiałów urzędowych, które nie są w ogóle chronione prawem autorskim. Problem z takim rozwiązaniem jest taki, że od lat nic w tej sprawie nie udało się ruszyć – dlatego obstawiamy wprowadzanie wolnych licencji. To byłby piękny świat, gdzie istnieje szeroki zakres swobody korzystania w celu interesu publicznego. Korzystania w sytuacjach, gdy nie szkodzi to nijak interesom posiadaczy praw – na przykład w sferze niekomercyjnej. Możesz po prostu coś wziąć bo ci wolno. Z drugiej strony okazuje się, że nawet dziś ludzie nie wiedzą o dozwolonym użytku. Badaliśmy to w projekcie „Prawo autorskie w czasch zmiany”. Wiele legalnych rzeczy ludzie uważają za nielegalne, więc wracamy do punktu wyjścia. Edukacja prawnoautorska jest bardzo potrzebna.
W czasie naszych podsumowań tych 10 lat również taka myśl się pojawiła, że oddziaływanie na mentalność jest szersza niż oddziaływanie na zachowania. Szacujemy, że z wolnych licencji korzysta niecały 1% stron i serwisów internetowych. To dość, by zmiana była zauważalna. Nawet jeśli jesteśmy marginesem, to jest to margines znaczący. I dlatego dużo większej liczbie osób, niż ten 1%, coś się otworzyło w głowie, pojawiło się nowe spojrzenie na prawo autorskie.
Edukowanie w kwestii prawa autorskiego jest bardzo trudne. Ludziom znającym temat łatwo jest dyskutować np. o wyjątkach w prawie autorskim, ale wielu ludzi nie rozumie idei takiego wyjątku.
Chcieliśmy mieć społeczeństwo oparte na wiedzy to teraz musimy zaakceptować, że rządzą nim skomplikowane reguły. W takim społeczeństwie ludzie niestety muszą rozumieć takie prawno-technologiczne „bebechy” jak działanie prawa auotrskiego. Czy tak kiedyś będzie? Nie wiem. Są jednak rzeczy, które można poprawić. Są pewne grupy, które mają kontakt z treściami np. bibliotekarze albo nauczyciele. Mnie bardzo interesuje to, żeby nauczyciele cokolwiek z tego rozumieli. Dziś wielu z nich nie rozumie, bo niby gdzie mają to zrozumieć? Na studiach pedagogicznych nikt tego nie uczy. Tu trzeba przyznać, że dużo lepszą pracę wykonuje w tej sprawie środowisko bibliotekarzy.
Ministerstwo edukacji w Australii ma po prostu portal, który uczy i informuje o prawie autorskim. Więc można by dużo zrobić. Organizacje wolnej kultury nie mają takiej skali działania, żeby dotrzeć do wszystkich. Stąd nasza strategia, by przekonywać dużych graczy, by oni zaczęli mówić podobnym językiem.
Oglądałem ostatnio strategię innowacyjności miasta Gdańska. W prezentacji zwrócono uwagę, że kluczowym elementem jest otwartość. Miasto skupia się na otwartości oprogramowania i danych – więc jedynie wycinku. Ale to i tak nieźle! Duże miasto mówi wprost językiem zalet z otwartości. To jedna z takich sytuacji, gdzie mamy poczucie iż zachodzi zmiana.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona10
Inna sprawa że najlepiej by było, jak już wspominałem, by zakres oddziaływania prawa autorskiego został ograniczony. Wtedy wiele osób nie musiałoby o nim myśleć i go rozumieć – bo to prawo by ich na codzień nie dotyczyło. Powinniśmy zmierzać, zamiast do wydłużania okresu i zasięgu tych praw, do ich zawężenia. Tak by były to prawa dotyczące jedynie wąskiego grona profesjonalistów i komercyjnych obiegów treści, w których prawa rzeczywiście należy chronić.
Koalicja Otwartej Edukacji i Centrum Cyfrowe angażowały się w Polsce do takich rzeczy jak np. dyskusje o organizacjach zbiorowego zarządzania. Angażowaliście się w kwestię otwartości podręczników rządowych. Jak oceniasz możliwości waszego wpływania na prawo czy na działania władz?
Wiesz, tu jest dużo wątków. Czym innym będzie kwestia licencjonowania, czym innym będzie wpływ na reformę prawa. Ale warto pamiętać, że jak pisano nowelizację prawa autorskiego w roku 2004 to nie uczestniczyły w tym organizacje, które przedstawiałyby inny punkt widzenia niż interesy twórców i posiadaczy praw. Nie mówiono o interesie publicznym. Była to wewnętrzna dyskusja różnych graczy biznesowych i posiadaczy praw.
Dziś zaszła fundamentalna zmiana, w pracach Forum Prawa Autorskiego są na stałe organizacje pozarządowe. Można się zastanawiać czy teraz jest nas dosyć, czy mamy na to czas, ale teraz nasz głos jest obecny. Uczestniczymy właściwie we wszystkich konsultacjach. Inną kwestią jest to, czy udaje się osiągać postulowane zmiany. To jednak nie zależy od nas, mam wrażenie, że odpowiedzialny za prawo autorskie resort kultury ciągle nie dość wsłuchuje się w nasze racje. W ostatnich miesiącach podnoszony przez Centrum Cyfrowe i KOED wątek dozwolonego użytku edukacyjnego był głównym tematem dyskusji publicznej. Ostatecznie nie udało nam się wywalczyć postulowanych zmian, ale samo wprowadzenie tematu do dyskusji uważamy za sukces.
Z pewnością chcielibyśmy słyszeć więcej uzasadnień, dlaczego ostatecznie prawo ma taki kształt, a nie inny. Często słyszymy jako jedyne uzasadnienie, że „naszą rolą jest chronienie twórców”. To taki paradoks. W Polsce prawo autorskie jest w ministerstwie kultury i jest traktowane jako regulacja wyłącznie tego obszaru. Rozmawia się tylko o tym, czy to będzie Oczywiście dobro twórców jest ważne, ale marginalizowane są wątki edukacyjne, naukowe czy działanie instytucji kulturalnych. To jest kuriozalne, bo te instytucje publiczne podlegają temu samemu resortowi. W innych miejscach ministerstwo kultury chętnie dyskutuje np. o polityce czytelnictwa, ale przy prawie autorskim włącza światełko „copyright” i pytanie o czytelnictwo już się nie pojawia. Zostaje wątek „ochrona praw twórców”.
Oczywiście otwarte licencjonowanie rozwiązuje do pewnego stopnia problem z prawem autorskim. Trzeba jednak zwrócić uwagę na coś, co ja sam zrozumiałem przy okazji kwestii ACTA. Istnienie otwartych licencji nie może zastąpić zmiany prawa. Po pierwsze dlatego, że licencje nigdy nie obejmą wszystkich tresci. Po drugie, czasem w debatach europejskich słyszeliśmy taki głos, że otwarte licencjonowanie daje niezbędną sferę swobody, więc nie potrzeba już dozwolonego użytku. Ten temat pewnie będzie powracał gdy Parlament Europejski zajmie się reformą prawa autorskiego. I tu trzeba głośno powiedzieć, że licencje Creative Commons nie są celem w samym sobie. Są środkiem, sygnałem że zmiana prawa jest niezbędna.
Co uważasz za największy sukces Creative Commons?
Najważniejsza wcale nie jest liczba utworów na otwartej licencji. Ważna jest zmiana mentalności. W czasie naszych dyskusji Kamil Śliwowski bardzo słusznie podniósł, że nie trzeba szukać konkretnych skutków. Liczy się przede wszystkim zmiana świadomości. Ta oczywiście nie jest tylko naszą zasługą, działamy wspólnie z wieloma różnymi osobami i organizacjami.
W Polsce dużo się dzieje w tej sprawie, w porównaniu z innymi państwami. To nie jest tylko zasługa Creative Commons Polska. To nie jest też wyłącznie zasługa dzielnych działaczy. Ważną role odgrywają urzędnicy, którzy wprowadzają te
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona11
zmiany na poziomie polityk publicznych i rozwiązań instytucjonlanych. Koniec końców w tych próbach pisania tej otwartej rzeczywistości Polska jest pewnie jednym z czołowych krajów. Na to składa się masa ludzi, masa drobnych sukcesów. W Polsce to się dzieje.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona1
Spis treści
Korzystny wyrok SN dla firm rozliczających dotacje UE………………………………………….1
O pozytywnych skutkach niżu……………………………………..2
Gdzie wzywać do ugody……………………………………………….3
Będzie generator stron WWW dla radców z OIRP w Warszawie …………………………………..4
Kompletnie nie radzimy sobie z europejskim prawem……………….……………………………………………………..5
Hakerzy upodobali sobie prawników……………6
Creative Commons to nie sztuka dla sztuki. To zmienianie świadomości …………………….7
Korzystny wyrok SN dla firm rozliczających dotacje UE
Marek Domagalski, http://www4.rp.pl/Firma/310139848-Korzy ... je-UE.html
Sąd Najwyższy: firma nie może stracić całego wsparcia z UE, jeśli naruszyła tylko część umowy.
Sąd Najwyższy wydał precedensowy wyrok, korzystny dla tysięcy firm rozliczających unijne dotacje. Uznał, że naruszenie postanowień umowy nie może pozbawiać całego wsparcia z UE. Tym samym sąd podważył dotychczasowe rygorystyczne stanowisko Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa.
To ważny wyrok, bo chodzi o duże pieniądze. Od 2007 r. do 31 sierpnia 2015 r. zawarto ponad 106 tys. umów, w których wartość wydatków zakwalifikowanych do wsparcia wynosi 409,5 mld zł, a dofinansowanie ze środków UE niemal 288 mld zł. W kolejnej perspektywie finansowej, w latach 2014–2020, Polska ma otrzymać z UE ponad 104 mld euro. Zdaniem Jerzego Kwiecińskiego, eksperta BCC ds. funduszy UE i byłego wiceministra rozwoju regionalnego, z powodu nieprawidłowości czy niedociągnięć przy realizacji unijnych projektów zwracana jest co czwarta pomocowa złotówka.
Z koniecznością zwrotu unijnej dotacji na uruchomienie produkcji innowacyjnego urządzenia grzewczego musiała się zmierzyć spółka ze Świebodzic. Mimo że wdrożyła projekt, Ministerstwo Gospodarki zażądało zwrotu całej dotacji wraz z odsetkami, w sumie 2 mln zł. Uznało bowiem, że spółka nie wywiązała się z obowiązku utworzenia 27 nowych miejsc pracy. Gdy podpisywała umowę, zatrudniała 450 pracowników, a po kilku latach już tylko 390. Nie pomogły wyjaśnienia, że osoby zatrudnione do realizacji projektu nadal pracują, to inni pracownicy zrezygnowali z pracy czy też musieli odejść. Sąd apelacyjny nakazał zwrot całej kwoty.
Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, a ten zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania.
– Nie może być tak, że naruszenie części umowy o dofinansowanie skutkuje utratą całej dotacji – wskazał sędzia SN Wojciech Katner. – Ten rygor należy odnieść tylko do niewykonanej części kontraktu. W tym przypadku tworzenie nowych miejsc pracy stanowiło tylko 20 proc. dofinansowywanego zadania – zaznaczył.
Eksperci chwalą Sąd Najwyższy.
– To trafny i oczekiwany werdykt. Życie, zwłaszcza w biznesie, płata figle, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. I władze, kontrolując wykorzystanie dotacji, powinny to brać pod uwagę – mówi Jerzy Kwieciński.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona2
– Obyśmy mieli więcej takich wyroków, które są po prostu sprawiedliwe i uczą, że prawo jest sztuką, a nie mechanicznym odczytywaniem przepisów, i to bez zrozumienia – komentuje prof. Michał Romanowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Małgorzata Sieńko, starszy radca Prokuratorii, powiedziała „Rzeczpospolitej", że jeśli Unia stwierdza jakieś naruszenie wspieranego przedsięwzięcia, to żąda od Polski zwrotu całej dotacji. Dlatego władze polskie tak rygorystycznie dochodzą ich od przedsiębiorców. Sąd Najwyższy był jednak odmiennego zdania.
>>>
>>>
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona3
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona4
http://archiwum.rp.pl/artykul/1289169-G ... 289169?_=1
Będzie generator stron WWW dla radców z OIRP w Warszawie
Mateusz Adamski, http://www4.rp.pl/Radcowie/310139907-Be ... zawie.html
Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie startuje z nowatorskim projektem, który pozwoli członkom stołecznego samorządu promować się w Internecie.
OIRP w Warszawie przygotowała generator, dzięki któremu każdy radca będzie mógł bezpłatnie stworzyć swoją stronę internetową. Jest to ukłon zwłaszcza w stronę młodych prawników, którzy dopiero wchodzą na rynek usług prawniczych.
Jak czytamy na oficjalnej stronie izby www.oirpwarszawa.pl, radca prawny tworzący własną witrynę w sieci, nie będzie już musiał przejmować się takimi kwestiami, jak znalezienie odpowiedniej domeny, pozycjonowanie czy dostosowanie strony do urządzeń mobilnych.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona5
Dzięki generatorowi stron, który ma wkrótce wystartować, radca będzie mógł skupić na przyjemniejszych rzeczach, jak np. wyborze jednego z trzech dostępnych szablonów, dodawaniu opisu, danych kontaktowych, czy zdjęć.
Będzie możliwość dodania także logotypu kancelarii, a także zdjęć i nazwisk całego zespołu kancelarii. Ponadto strona będzie posiadać zakładki, jak np. miejsce na motto, które dobrze określa charakter kancelarii i z którym zespół się identyfikuje, czy też możliwość wypunktowania działań firmy w przejrzystej formie.
Kompletnie nie radzimy sobie z europejskim prawem
Polska znajduje się na niechlubnym pierwszym miejscu pod względem liczby źle wdrożonych dyrektyw. Na trzecim, gdy chodzi o akty w ogóle nieimplementowane.
Chociaż upływająca kadencja Sejmu była rekordowa pod względem liczby uchwalonych ustaw, to nie znalazło to odbicia we wdrażaniu przepisów unijnych. Najnowszy raport Single Market Scoreboard pokazuje, że mamy coraz większe opóźnienia w implementowaniu dyrektyw. Po chwilowej poprawie w 2014 r. znów wleczemy się w ogonie Unii Europejskiej. Nieznacznie gorsi są jedynie Słoweńcy i Włosi.
– Wyniki najnowszego raportu są dla nas przykre i zaskakujące. Przykre dlatego, że z państwa starającego się zmniejszyć zaległości implementacyjne staliśmy się jednym z najbardziej opornych członków UE. Zaskakujące, gdyż trudno wskazać jakąś solidną, przekonującą przyczynę. Tym bardziej brak nam usprawiedliwienia – komentuje dr Krzysztof Załucki, radca prawny i kierownik Pracowni Prawa Międzynarodowego i Europejskiego na Uniwersytecie Opolskim.
A było już lepiej
Badanie Single Market Scoreboard pokazuje dwa podstawowe wskaźniki. Jeden stawia Polskę w fatalnym świetle. Pokazuje on odsetek dyrektyw, których wdrożenie notyfikowaliśmy, ale KE uznała, że implementowaliśmy je nieprawidłowo. Pod tym względem jesteśmy rekordzistami: aż 2,6 proc. implementacji zostało przeprowadzonych niewłaściwie. W przypadku państwa następnego w kolejności, czyli Włoch, wskaźnik ten wynosi 1,6 proc. Mówiąc wprost – nawet gdy uda już nam się wprowadzić do polskiego porządku unijne przepisy, to nierzadko okazuje się, że zrobiliśmy to źle.
Drugi wskaźnik to opóźnienia we wdrażaniu prawa unijnego: w nomenklaturze eurourzędniczej to deficyt transpozycyjny. Chodzi o odsetek dyrektyw, które w ogóle nie zostały wdrożone, wśród tych, których czas na implementację już minął.
– Polska w stosunku do poprzedniego okresu zanotowała dużo gorszy wynik w odniesieniu do obowiązku notyfikacji. Plasuje się obecnie na trzecim miejscu od końca z 17 dyrektywami, które nie zostały terminowo implementowane – tłumaczy dr Dominika Harasimiuk, ekspert od prawa UE i wykładowca Uczelni Łazarskiego.
W 2013 r. Polska zaczęła wychodzić na prostą i wskaźnik deficytu transpozycji spadł do 1,2 proc., by w 2014 r. osiągnąć 1 proc., czyli dokładnie tyle, ile uznawała wówczas za dopuszczalne Komisja Europejska. W tym roku wskaźnik ten wyniósł już 1,5 proc., ponad dwukrotnie więcej od średniej unijnej – 0,7 proc. Co ważne, KE planuje zaostrzyć swe cele i dopuszczalny wskaźnik ma wynosić 0,5 proc. A to oznaczałoby, że przekraczamy go trzykrotnie.
– Problemem również jest to, że Polska znajduje się w grupie państw, które dopuszczają się rażąco długiego opóźnienia w implementacji. W przypadku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków termin został przekroczony o ponad trzy lata. Może to mieć poważne implikacje prawne i finansowe – ostrzega dr Harasimiuk.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona6
Na razie udawało się nam uniknąć kar, głównie dzięki wyjątkowo długiej procedurze ich nakładania: państwo najpierw jest wzywane do implementacji, dopiero później KE proponuje karę finansową. Ta jednak musi zostać zaakceptowana przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Najbliżej otrzymania kary byliśmy w związku z dyrektywą o odnawialnych źródłach energii: KE proponowała karę 133 tys. euro za każdy dzień zwłoki w jej wdrożeniu, później – po częściowej implementacji – 61 tys. euro. W sprawie zdążył się już nawet wypowiedzieć rzecznik TSUE, na szczęście ostatecznie KE wycofała sprawę.
Brak woli
Zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Zagranicznych o to, ile postępowań KE prowadzi w tej chwili przeciwko Polsce w związku z opóźnieniami. Nie udało się jednak tego ustalić. Wiadomo, że w ubiegłym roku było ich ok. 90.
Z czego wynikają niedociągnięcia? – Szczegółowe informacje na temat przyczyn opóźnień oraz aktualnego stanu prac legislacyjnych nad projektami ustaw i rozporządzeń wykonujących prawo unijne mają ministrowie odpowiedzialni za ich wdrożenie do prawa polskiego – dość zdawkowo odpowiada Marcin Wojciechowski, rzecznik prasowy MSZ.
Przyczyn tych domyśla się dr Krzysztof Załucki. – Głównym, choć bez wątpienia niejedynym powodem jest brak chęci i woli politycznej. Dyrektywy jednolitego rynku niosą często ze sobą niewygodne dla państw wymogi. Czasem łatwiej narazić się na zarzuty ze strony KE niż opracować dobry, spójny plan działania. Wymaga to bowiem żmudnej, długotrwałej i solidnej pracy, ale bez spektakularnych efektów, tak ważnych w polityce – domniemywa.
Jako przykład podaje wspomnianą już dyrektywę w sprawie charakterystyki energetycznej budynków 2010/31/WE. Ma ona na celu ograniczenie energii zużywanej do ogrzewania, zapewnienia ciepłej wody, chłodzenia, wentylacji i oświetlenia budynków.
– Jej realizacja wymaga zatem odpowiedniego, kompleksowego programu, rezerwy niebagatelnych środków i szerokiej współpracy wielu podmiotów. Polityczny efekt jest natomiast raczej znikomy. Można więc przyjąć, że jej wdrożenie będzie opóźniane tak długo, jak to możliwe – analizuje dr Załucki.
Sławomir Wikariak; http://www.prawnik.pl/prawo/prawo-w-pra ... rawem.html
Hakerzy upodobali sobie prawników
Był już fałszywy komornik, który rozsyłał fikcyjne nakazy zapłaty, to teraz przyszła kolej na adwokata. Jak donosi zaufanatrzeciastrona.pl tym razem hakerzy rozsyłali fikcyjne wezwania do zapłaty podszywając się właśnie pod członka palestry.
Zaufanatrzeciastrona.pl informuje, że w treści wiadomości zatytułowanej "Ostateczne przedsądowe wezwanie do zapłaty wierzytelności" zawarte są informacje o rzekomych zaległościach finansowych, które mają ponoć zostać wyegzekwowane przez kancelarię "Pawłowski & Partners" ( firma prawnicza o dokładnie takiej nazwie nie istnieje).
Do maila załączony został też plik z kopią wezwania. Portal ostrzega, że załącznik jest nośnikiem złośliwego oprogramowani, który po próbie jego pobrania bądź uruchomienia może zainfekować komputer.
Wiadomość sprawia wrażenie, że została wysłana przez adwokata. Ma to sugerować nie tylko podpis pod mailem, ale również nazwa domeny adwokatura.pl, która widnieje w adresie nadawcy.
W ocenie zaufanejtrzeciejstrony.pl wstępna analiza najnowszego ataku wskazuje, że choć stylizowany jest na działanie fiat126pteam, który stoi za publikacją poufnych danych kancelarii Drzewiecki Tomaszek i Wspólnicy, to jego autorem jest użytkownik o pseudonimie Thomas.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona7
PS/źródło: zaufanatrzeciastrona.pl; http://www.prawnik.pl/w-kancelariach/ar ... nikow.html
Creative Commons to nie sztuka dla sztuki. To zmienianie świadomości - wywiad z Alkiem Tarkowskim
Opracowanie: Marcin Maj; http://di.com.pl/creative-commons-to-ni ... skim-53459
Creative Commons to alternatywa dla prawa autorskiego, która w Polsce jest obecna już od 10 lat. To więcej niż wolna kultura. To także krok do zmiany myślenia o prawach autorskich, które w dzisiejszych czasach dotyczą każdego. Musimy zrozumieć te "prawno-technologiczne bebechy”. W wywiadzie dla Dziennika Internautów mówił o tym Alek Tarkowski, jeden z inicjatorów Creative Commons w Polsce.
Licencje Creative Commons to alternatywa dla "tradycyjnego" podejścia do praw autorskich. Pozwalają one artystom i innym twórcom udostępniać dzieła w taki sposób, aby ludzie mogli się nimi swobodnie nimi dzielić. Twórca może sam określić poziom "wolności" danego dzieła. Może się zgodzić na wykorzystanie komercyjne, ale nie musi. Może się zgodzić na remiksowanie dzieła, ale to też nie obowiązek.
Dziś wiele serwisów internetowych korzysta ze zdjęć na licencji Creative Commons. Dziennik Internautów pisał też o Radiu Wolne Media, które od wielu lat nadaje muzykę na licencjach CC wolną od opłat ZAiKS.
W tym roku Creative Commons Polska obchodzi swoje 10-lecie. Co ciekawe, odnotował to nawet sam ZAiKS na swojej stronie. My postanowiliśmy przeprowadzić z tej okazji wywiad z Alkiem Tarkowskim. Jest to jeden z inicjatorów Creative Commons w Polsce, dyrektor Centrum Cyfrowego Projekt:Polska, doktor socjologii, członek Rady do spraw Cyfryzacji przy Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, były członek Zespołu Doradców Strategicznych Premiera, współautor raportu „Polska 2030″ i współtwórca projektu „Kultura 2.0″.
Marcin Maj, DI: Powiem Ci, że pamiętam ten moment 10 lat temu, gdy pisałem newsa o tym, że pojawiło coś takiego jak Creative Commons Polska. Pomyślałem sobie, że wreszcie polscy twórcy zaczną korzystać z tych otwartych licencji. Potem znowu pomyślałem, że przecież ten ruch Creative Commons trzeba będzie jako animować, pobudzać. Jak to się teraz odbywa? Kto ten ruch animuje i w jaki sposób?
Alek Tarkowski - Centrum CyfroweAlek Tarkowski: Bardzo dobre pytanie na start. Ta kategoria „ruchu” nie jest prostą sprawą. Podsumowujac ostatnio 10 lat działalności mieliśmy poczucie, że jest dużo sukcesów w działalności instytucjonalnej, z różnymi organizacjami. A trudniej wymienić przykłady działań oddolnych. Ale potem uznaliśmy, że te przejawy ruchu wolnej kultury po prostu trudniej zauważyć. Sukcesem jest też Koalicja Otwartej Edukacji, która zrzesza wprawdzie organizacje, ale ma też mocno oddolny charakter.
Myślę, że po 10 latach rzadziej myślimy o Creative Commons jak o ruchu osób zaangażowanych. Zmienił się też charakter naszej własnej działalności, która początkowo była całkowicie wolontariacka. Oczywiście przez lata przeszkoliliśmy tysiące osób, przede wszystkim edukatorów i pracowników instytucji kultury. Część z nich wierzy w wolną kulturę – to właśnie ten „ruch”. Ale to oczywiście relatywnie małe liczby. Samych nauczycieli jest w Polsce 600 tysięcy. Dla wielu z nich te otwarte licencje to tylko kolejna porcja informacji, takie podnoszenie kwalifikacji zawodowych.
Ale zmiana świadomości jest dla nas też ważna. Nawet jeśli większość ludzi nie nazwie tego uczestniczeniem w ruchem wolnej kultury, to myślą inaczej o prawie autorskim. Poza tym promowane przez Creative Commons podejście do prawa
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona8
autorskiego wplata się w różne sfery życia, nawet jeśli nie nazywamy tego wprost. Nie jest aż tak ważne, czy będzie to nazwane „otwartą edukacją, czy „nowoczesną edukacją”.
Tak samo jest w nauce. Koniec końców całkiem sporo ludzi jest już dzisiaj zaangażowanych w działania Open Access, prawda? Tylko to nie wypływa na wierzch, bo nie jest nijak wspierane przez ministerstwo. Cieszy mnie natomiast, że różne opiniotwórcze osoby wierzą w otwartość, nawet jeśli nie jest to dla nich najważniejsza rzecz, którą się zajmują. Dobrym przykładem są Obywatele Nauki, uznający otwartość za kluczowy wymiar niezbędnej reformy nauki. Warto też wspomnieć o prężnym środowisku bibliotek i bibliotekarzy cyfrowych.
Jest jeszcze jeden dobry przykład. To środowisko Wikipedystów. Kilka tysięcy osób miesiąc w miesiąc aktywnie edytuje tę encyklopedię. Wydaje się, że to niewiele, i często narzekamy, że więcej osób nie angażuje się w jej tworzenie. Ale kilka tysięcy osób działających w jednej sprawie to przecież potęga, w porównaniu z innymi działaniami społeczeństwa obywatelskiego. Zresztą Wikipedystom pomaga jasny i prosty cel: pisanie haseł do otwartej encyklopedii. A w przypadku Creative Commons? Licencjonujmy w sposób otwarty co się da! Nie jest to samo w sobie najbardziej pasjonującym sposobem angażowania się społecznie. Dlatego tak ważne jest dla mnie pokazywanie zalet otwartości – że licencjonowanie Creative Commons nie jest sztuką dla sztuki, lecz czymś pożytecznym dla edukacji, nauki, kultury.
Najważniejsze są oczywiście te osoby, które same udostępniają treści na wolnych licencjach. Wierzę, że te osoby faktycznie uczestniczą w ruchu zmiany systemu własności intelektualnej. To osoby, które świadomie podejmują decyzję, by udostępnić swoją pracę inaczej, niż na działającej z automatu zasadzie „wszelkie prawa zastrzeżone”. Znajomy przypomniał mi ostatnio, że lata temu wydał swoją pracę doktorską na licencji Creative Commons, i do dziś pamięta tę decyzję. Nie jest dla mnie istotne, czy ta osoba identyfikuje siebie, jako członek konkretnego ruchu.
Oczywiście były momenty – na przykład w czasie protestów przeciw ACTA, gdzie łatwiej było wskazać, że istnieje takie środowisko, ze komuś na tym zależy. Wtedy dało się odczuć, że istnieje zainteresowanie kwestiami kopiowania, własnością intelektualną. Dziś trochę mniej to czuję. Choć uważam, że sprawy własności intelektualnej są nadal bardzo ważne, i ciągle prawo pozostaje w tyle za zmieniającą się rzeczywistością.
Ciągle spotykam się wśród prawników z opiniami, że licencje Creative Commons można kwestionować, że korzystanie z nich to ryzyko itd. Z drugiej strony one zaczynają być uznawane przez instytucje, np. ministerstwo cyfryzacji z nich korzysta. Czy tego typu opór trzeba ciągle przełamywać? A może są jakieś prawdziwe ryzyka związane z tymi licencjami, które trzeba pokonać?
Po kilku latach działalności zrozumieliśmy, że promując otwarte modele tak naprawdę zajmujemy się szerzej pojętą edukacją prawnoautorską. To nie jest tak, że przychodzimy do ludzi, którzy to wszystko rozumieją i zmieniamy tylko ich punkt widzenia. Często musimy zacząć od samych podstaw, by pokazać ludziom, że mogą zmienić działający z automatu system. Dlatego uważam, że instytucje zajmujące się prawem autorskim w Polsce, z MKiDN na czele, powinny bardziej doceniać naszą pracę. Uczynił to ostatnio unijny Urząd Harmonizacji Rynku Wewnętrznego OHIM – zajmujący się przede wszystkim walką z naruszeniami prawa autorskiego – który przyznał nam grant na promocję licencji Creative Commons. To dla mnie ważny przykład zmiany w myśleniu, jaką powodujemy.
Jednocześnie ciągle istnieją instytucje, które licencji CC nie znają i mają o nich błędną opinię. Ostatnio dostaliśmy informacje z działu prawnego Ministerstwa Sprawiedliwości, zdaniem którego licencje nie mogą być przez resort stosowane – choć czyni to już pięć innych ministerstw, w oparciu o ekspertyzy czołowych prawników. I teraz się zastanawiamy, czy iść do tego resortu i zaproponować im szkolenie (śmiech). To jest zaskakujące w jak wielu miejscach zaczyna się od bardzo podstawowych spraw.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona9
Dla mnie cenne jest już samo to, że w różnych instytucjach ludzie kojarzą temat. I coraz częściej to nie my musimy inicjować dyskusję, lub nawet projekty dotyczące wolnego licencjonowania. Takie pozytywne doświadczenia miałem ostatnio w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju gdzie uczestniczę w planowaniu Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa. Resort sam wprowadził do dyskusji kwestię udostępniania na wolnych licencjach tworzonych w ramach programu zasobów. W efekcie mamy już trzy różne konkursy grantowe, o łącznej wartości ponad 400 milionów, w których taka zasada została wprowadzona.
Są więc sytuację, gdzie model wolnego licencjonowania zaczyna samoistnie krażyć. Ale są też takie, gdzie on wciąż nie dociera. Ogólna niska świadomość prawna to blokuje. Ale w zespole CC Polska mamy poczucie, że i tak udało się, razem z innymi organizacjami w ramach naszego ruchu, wykonać dużą pracę przez tę dekadę.
Inna rzecz, że z otwartymi licencjami związany jest pewien paradoks. Uważa się, że mają one służyć liberalizacji prawa autorskiego. Prof. Lawrence Lessig opisał to kiedyś jako dążenie do stanu, w którym prawnicy są niepotrzebni. A jakby się tak bliżej przyjrzeć to jesteśmy jednymi z tych, którzy są w gronie formalistów. Nauczmy się o licencjach, wprowadźmy ich używanie, mówimy. Staramy się o tym wyzwaniu stale pamiętać – mieć na uwadze ostateczny cel, jakim jest zmiana samego systemu prawa.
Stąd podobają mi się propozycje Piotra Waglowskiego, który namawia do zdecydowanego otwierania zasobów instucji publicznych bez stosowania licencji, poprzez doprecyzowanie kwestii materiałów urzędowych, które nie są w ogóle chronione prawem autorskim. Problem z takim rozwiązaniem jest taki, że od lat nic w tej sprawie nie udało się ruszyć – dlatego obstawiamy wprowadzanie wolnych licencji. To byłby piękny świat, gdzie istnieje szeroki zakres swobody korzystania w celu interesu publicznego. Korzystania w sytuacjach, gdy nie szkodzi to nijak interesom posiadaczy praw – na przykład w sferze niekomercyjnej. Możesz po prostu coś wziąć bo ci wolno. Z drugiej strony okazuje się, że nawet dziś ludzie nie wiedzą o dozwolonym użytku. Badaliśmy to w projekcie „Prawo autorskie w czasch zmiany”. Wiele legalnych rzeczy ludzie uważają za nielegalne, więc wracamy do punktu wyjścia. Edukacja prawnoautorska jest bardzo potrzebna.
W czasie naszych podsumowań tych 10 lat również taka myśl się pojawiła, że oddziaływanie na mentalność jest szersza niż oddziaływanie na zachowania. Szacujemy, że z wolnych licencji korzysta niecały 1% stron i serwisów internetowych. To dość, by zmiana była zauważalna. Nawet jeśli jesteśmy marginesem, to jest to margines znaczący. I dlatego dużo większej liczbie osób, niż ten 1%, coś się otworzyło w głowie, pojawiło się nowe spojrzenie na prawo autorskie.
Edukowanie w kwestii prawa autorskiego jest bardzo trudne. Ludziom znającym temat łatwo jest dyskutować np. o wyjątkach w prawie autorskim, ale wielu ludzi nie rozumie idei takiego wyjątku.
Chcieliśmy mieć społeczeństwo oparte na wiedzy to teraz musimy zaakceptować, że rządzą nim skomplikowane reguły. W takim społeczeństwie ludzie niestety muszą rozumieć takie prawno-technologiczne „bebechy” jak działanie prawa auotrskiego. Czy tak kiedyś będzie? Nie wiem. Są jednak rzeczy, które można poprawić. Są pewne grupy, które mają kontakt z treściami np. bibliotekarze albo nauczyciele. Mnie bardzo interesuje to, żeby nauczyciele cokolwiek z tego rozumieli. Dziś wielu z nich nie rozumie, bo niby gdzie mają to zrozumieć? Na studiach pedagogicznych nikt tego nie uczy. Tu trzeba przyznać, że dużo lepszą pracę wykonuje w tej sprawie środowisko bibliotekarzy.
Ministerstwo edukacji w Australii ma po prostu portal, który uczy i informuje o prawie autorskim. Więc można by dużo zrobić. Organizacje wolnej kultury nie mają takiej skali działania, żeby dotrzeć do wszystkich. Stąd nasza strategia, by przekonywać dużych graczy, by oni zaczęli mówić podobnym językiem.
Oglądałem ostatnio strategię innowacyjności miasta Gdańska. W prezentacji zwrócono uwagę, że kluczowym elementem jest otwartość. Miasto skupia się na otwartości oprogramowania i danych – więc jedynie wycinku. Ale to i tak nieźle! Duże miasto mówi wprost językiem zalet z otwartości. To jedna z takich sytuacji, gdzie mamy poczucie iż zachodzi zmiana.
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona10
Inna sprawa że najlepiej by było, jak już wspominałem, by zakres oddziaływania prawa autorskiego został ograniczony. Wtedy wiele osób nie musiałoby o nim myśleć i go rozumieć – bo to prawo by ich na codzień nie dotyczyło. Powinniśmy zmierzać, zamiast do wydłużania okresu i zasięgu tych praw, do ich zawężenia. Tak by były to prawa dotyczące jedynie wąskiego grona profesjonalistów i komercyjnych obiegów treści, w których prawa rzeczywiście należy chronić.
Koalicja Otwartej Edukacji i Centrum Cyfrowe angażowały się w Polsce do takich rzeczy jak np. dyskusje o organizacjach zbiorowego zarządzania. Angażowaliście się w kwestię otwartości podręczników rządowych. Jak oceniasz możliwości waszego wpływania na prawo czy na działania władz?
Wiesz, tu jest dużo wątków. Czym innym będzie kwestia licencjonowania, czym innym będzie wpływ na reformę prawa. Ale warto pamiętać, że jak pisano nowelizację prawa autorskiego w roku 2004 to nie uczestniczyły w tym organizacje, które przedstawiałyby inny punkt widzenia niż interesy twórców i posiadaczy praw. Nie mówiono o interesie publicznym. Była to wewnętrzna dyskusja różnych graczy biznesowych i posiadaczy praw.
Dziś zaszła fundamentalna zmiana, w pracach Forum Prawa Autorskiego są na stałe organizacje pozarządowe. Można się zastanawiać czy teraz jest nas dosyć, czy mamy na to czas, ale teraz nasz głos jest obecny. Uczestniczymy właściwie we wszystkich konsultacjach. Inną kwestią jest to, czy udaje się osiągać postulowane zmiany. To jednak nie zależy od nas, mam wrażenie, że odpowiedzialny za prawo autorskie resort kultury ciągle nie dość wsłuchuje się w nasze racje. W ostatnich miesiącach podnoszony przez Centrum Cyfrowe i KOED wątek dozwolonego użytku edukacyjnego był głównym tematem dyskusji publicznej. Ostatecznie nie udało nam się wywalczyć postulowanych zmian, ale samo wprowadzenie tematu do dyskusji uważamy za sukces.
Z pewnością chcielibyśmy słyszeć więcej uzasadnień, dlaczego ostatecznie prawo ma taki kształt, a nie inny. Często słyszymy jako jedyne uzasadnienie, że „naszą rolą jest chronienie twórców”. To taki paradoks. W Polsce prawo autorskie jest w ministerstwie kultury i jest traktowane jako regulacja wyłącznie tego obszaru. Rozmawia się tylko o tym, czy to będzie Oczywiście dobro twórców jest ważne, ale marginalizowane są wątki edukacyjne, naukowe czy działanie instytucji kulturalnych. To jest kuriozalne, bo te instytucje publiczne podlegają temu samemu resortowi. W innych miejscach ministerstwo kultury chętnie dyskutuje np. o polityce czytelnictwa, ale przy prawie autorskim włącza światełko „copyright” i pytanie o czytelnictwo już się nie pojawia. Zostaje wątek „ochrona praw twórców”.
Oczywiście otwarte licencjonowanie rozwiązuje do pewnego stopnia problem z prawem autorskim. Trzeba jednak zwrócić uwagę na coś, co ja sam zrozumiałem przy okazji kwestii ACTA. Istnienie otwartych licencji nie może zastąpić zmiany prawa. Po pierwsze dlatego, że licencje nigdy nie obejmą wszystkich tresci. Po drugie, czasem w debatach europejskich słyszeliśmy taki głos, że otwarte licencjonowanie daje niezbędną sferę swobody, więc nie potrzeba już dozwolonego użytku. Ten temat pewnie będzie powracał gdy Parlament Europejski zajmie się reformą prawa autorskiego. I tu trzeba głośno powiedzieć, że licencje Creative Commons nie są celem w samym sobie. Są środkiem, sygnałem że zmiana prawa jest niezbędna.
Co uważasz za największy sukces Creative Commons?
Najważniejsza wcale nie jest liczba utworów na otwartej licencji. Ważna jest zmiana mentalności. W czasie naszych dyskusji Kamil Śliwowski bardzo słusznie podniósł, że nie trzeba szukać konkretnych skutków. Liczy się przede wszystkim zmiana świadomości. Ta oczywiście nie jest tylko naszą zasługą, działamy wspólnie z wieloma różnymi osobami i organizacjami.
W Polsce dużo się dzieje w tej sprawie, w porównaniu z innymi państwami. To nie jest tylko zasługa Creative Commons Polska. To nie jest też wyłącznie zasługa dzielnych działaczy. Ważną role odgrywają urzędnicy, którzy wprowadzają te
PRZEGLĄD PRASY – CENTRUM PRASOWE KRRP
14 października 2015
Strona11
zmiany na poziomie polityk publicznych i rozwiązań instytucjonlanych. Koniec końców w tych próbach pisania tej otwartej rzeczywistości Polska jest pewnie jednym z czołowych krajów. Na to składa się masa ludzi, masa drobnych sukcesów. W Polsce to się dzieje.